Na Podbeskidziu antyśląskość jest jak antysemityzm?
- Co nowego? Pod teatr regularnie przyjeżdża policja lub straż miejska i pilnują w trakcie spektakli na wypadek ewentualnych ataków antysemitów... przepraszam, antyślązaków. Jeszcze tak nie mieliśmy - pisze na swoim blogu dramatopisarz Artur Pałyga.
Zaskakująca rozmowa ze starym kumplem w nocy, w taksówce. Rozmawiamy o awanturze wokół "Miłości w Koenigshutte" i nagle wyznanie:
- Ja pochodzę z Bielska i moja rodzina pochodzi z Bielska. Jesteśmy Ślązakami. Ja jestem Ślązakiem, Artur.
- Znam cię od dwudziestu lat i nigdy tego nie mówiłeś.
- Bo by mnie wszyscy zakrzyczeli. Napadliby na mnie. Wolę nie mówić. Ale ja jestem Ślązakiem.
Ci, którzy by zakrzyczeli, czyli grono wspólnych znajomych to ludzie albo urodzeni w przeróżnych miejscach gdzieś w Polsce, albo urodzeni tu, ale rodzice przyjechali gdzieś z Polski, albo z okolicznych wiosek, albo mieszkali w Straconce, w Lipniku, w Mikuszowicach Krakowskich.
(...) Podbeskidzkość przecież ma w sobie coś fajnego, coś dobrego, co warto pielęgnować, co powoduje, że ludzie identyfikują się z miejscem, w którym mieszkają i poczuwają się do wspólnoty i nikt nie powie, że to nie jest ok. Ale kiedy wyraźnie zaczyna się to wyradzać we własną karykaturę i przypominać antysemicką propagandę i zamieniać się w pałkę do okładania się z pałkarzami ze strony przeciwnej i przy okazji z wszystkimi, którzy staną na drodze, to dzięki, z takiego Podbeskidzia się wypisuję. I z góry serdecznie dziękuję za wszystkie życzenia w rodzaju: krzyż na drogę.