Artykuły

Iluzje i deziluzje Iwana Wyrypajewa

"Iluzje w reż. Iwana Wyrypajewa w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Tekst inteligentny, aktorzy dobrzy, trochę zadumy, trochę zabawy, trochę sentymentu, sporo ironii. Czego chcieć więcej?

Scena zasłonięta kurtyną, dawno niewidzianą w teatrze, nie tylko tym. I to kurtyną ozdobną, XIX-wieczną, z frędzlami i draperiami. Ale nie będzie żadnego udawania życia, żadnej iluzji - przynajmniej scenicznej, bo to, co rozgrywa się między bohaterami dramatu, obfituje w iluzje. Kurtyna idzie w górę, na jej tle rozgrywać się będzie część spektaklu. Potem w głębi pokaże się wielka instalacja z rozbłyskujących światełkami wież, komputerowe centrum dowodzenia z elektronicznym zegarem odmierzającym czas do końca spektaklu. Efektowne to, ale służące chyba jedynie uatrakcyjnieniu przestrzeni. Tak jakby Wyrypajew mimo wszystko nie wierzył, że czwórka aktorów jest w stanie przyciągnąć uwagę widzów.

Aktorzy mają nie tyle grać, ile - jak zawsze u Wyrypajewa - opowiadać o swoich bohaterach. O dwóch parach małżeńskich - Dannym i Sandrze oraz Albercie i Margaret. Danny'emu przypisany jest Juliusz Chrząstowski, Sandrze - Anna Dymna, Albertowi Krzysztof Globisz, a Margaret - Katarzyna Gniewkowska. Opowiadają więc ciepło, ale z dystansem, nie bez wczuwania się w postaci - słucha się ich i ogląda z zainteresowaniem.

Jest jeszcze postać nazwana Dyrygentem (Marta Mazurek, studentka PWST), szczupła dziewczynka z laptopem, od czasu do czasu komentująca wydarzenia, uruchamiająca pstryknięciem palców światła i aktorów. Mechanizmy deziluzji zostają więc uruchomione, również w słowach dramatu. Opowieść rozpoczyna Danny (czy raczej opowieść o Dannym rozpoczyna Chrząstowski) wyznaniem na łożu śmierci. Mówi długo i kwieciście; ani w życiu, ani w sztuce realistycznej tak się tuż przed śmiercią nie przemawia. Może stąd ta staroświecka kurtyna przypominająca o przeszłości teatru.

Aktorzy wychodzą na proscenium, siadają na krzesłach i opowiadają, zwracając się do widzów, nie do siebie nawzajem - to frontalne ustawienie też jakoś odnosi się do klasycznych konwencji sprzed teatralnego realizmu. O czym opowiadają? O miłości. Wyrypajew tym razem - inaczej niż choćby w "Tlenie" czy w "Lipcu" - odciął swoją historię od rosyjskich realiów: bohaterowie są Amerykanami, choć w gruncie rzeczy mogliby być kimkolwiek. I odciął ich od jakichkolwiek spraw poza miłością oraz brakiem miłości, jej poszukiwaniem, złudzeniami i iluzjami tworzącymi się w jej polu.

Towarzyszymy bohaterom i opowiadaczom w odkrywaniu krętych ścieżek uczuć - od łoża śmierci do początków znajomości. Sporo tu zaskoczeń, trafnych obserwacji, ironii, ale też zadumy nad tym, jakże to się dziwnie losy ludzkie plotą, że słowo rzucone beztrosko może powrócić kamieniem, a prawda niekoniecznie musi wyzwalać.

I z takimi refleksjami wychodzi się z teatru. Niezbyt może są one odkrywcze ani nie pozostają zbyt długo w pamięci; "Iluzje" to spektakl zręcznie skrojony i atrakcyjny. I tyle. Jednak chciałoby się czegoś więcej, zwłaszcza w tym teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji