Artykuły

Operetka zamiast dramatu

"Eugeniusz Oniegin" w reż. Michała Znanieckiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Adam Olaf Gibowski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Zapowiedzi były szumne i wielce obiecujące: łączenie tradycji z nowoczesnością, konsekwentna narracja reżyserska, wielcy artyści. Tymczasem sobotnia premiera "Eugeniusza Oniegina" w reżyserii Michała Znanieckiego okazała się muzyczną porażką i teatralnym kuriozum.

Od początku do końca spektakl jest nieczytelny i przeładowany pomysłami, a postaciom brak wyrazistości. Można odnieść wrażenie, że w gąszczu rozwiązań i pomysłów zabrakło tego kluczowego, który zbudowałby całą akcję i nadał spójności wszystkiemu, co dzieje się na scenie. Śpiewacy nie bardzo wiedzą, jak ugryźć graną przez siebie postać. Leński, przyjaciel Oniegina i narzeczony Olgi, biega bez celu z kąta w kąt. Tatiana snuje się bokami, obecni na balu goście stoją nieruchomo jak świeczki w lichtarzach. Łarina, matka Tatiany i Olgi, zachowuje się jak niezrównoważona, pogrążona w demencji pensjonariuszka domu opieki. W pierwszym akcie raz płacze, raz się śmieje. Raz energicznie tańczy, a za chwilę skrywa się za drzewami. Szczytem absurdu jest jej zachowanie tuż przed przybyciem Leńskiego i Oniegina, kiedy zaczyna się znienacka rozbierać. Po co, w jakim celu, czemu to ma służyć? Co reżyser mówi nam o bohaterce poza tym, że ma problemy ze zdrowiem psychicznym? Jak postać Łariny ma się do całości, co wnoszą jej huśtawki nastrojów? Nic. To po prostu jedna z kilku bezsensownych, efekciarskich prób podkolorowania postaci.

Wiele scen, w których reżyser mógłby pokazać emocjonalność bohaterów, zostało niewykorzystanych, wręcz zaprzepaszczonych. Choćby scena pisania listu z pierwszego aktu. Pomysł, by Tatiana pisała miłosny list do Oniegina w łóżku, wydaje się nawet udany. Ale dlaczego przybywający z odpowiedzią Oniegin wparowuje wprost do sypialni dziewczyny? Dlaczego ta wysłuchuje słów odmowy, skacząc i kulając się bezmyślnie po łóżku? Gdzie smutek, gdzie cierpienie odrzuconej kobiety? Jakby słowa ukochanego nie robiły na niej większego wrażenia. Przy tej okazji warto podkreślić sporą niekonsekwencję reżysera, przewijającą się przez cały spektakl. Na miły Bóg, jeśli decydujemy się na kostium i ukazanie konkretnej epoki na scenie, nie możemy zapominać o konwenansach, które wpisane są w tę epokę - tak samo, jak koronkowe wachlarze i haftowane czepki na głowach. Kolejna niekonsekwencja ma miejsce w drugim akcie, podczas urodzinowego balu Tatiany, kiedy Triquet śpiewa kuplety na cześć dziewczyny. Nie byłoby w tym niczego zaskakującego, gdyby nie fakt, że śpiewak niemalże usiłuje zgwałcić jubilatkę na oczach zgromadzonych gości!

Najbardziej nieczytelne i zgoła dziwaczne wydaje się jednak taplanie w wodzie, w trzecim akcie. Woda, w której brodzą postaci na scenie, ma obrazować stopniałe serce Oniegina. Tylko że widz sam nie jest w stanie na to wpaść! Nie dostaje od reżysera żadnej wskazówki. Po prostu kurtyna idzie w górę, a balet z chórem tańczą poloneza w wodzie. Ten tandetny, tani chwyt ma ucieszyć oko widza i.. nic więcej. Mniejsza o to, że wytworne towarzystwo tańczy w kaloszach! Poprzez kostiumy i dekoracje znakomite dzieło rosyjskiego romantyka zostało sprowadzone do poziomu miernej operetki, karmiącej się plastyczną naiwnością i całkowitym bezguściem. Jaskrawe kolory, lustrzano-lodowa scenografia, dyndające brzozy i stół bilardowy - to całe oręże tego widowiska. Postacie i ich dramaty są tak naprawdę nieważne, utonęły w rozlanej na scenie wodzie.

Niestety, poziom muzyczny spektaklu dorównywał inscenizacji. Orkiestra pod dyrekcją Łukasza Borowicza nie podołała wyzwaniom partytury "Eugeniusza Oniegina", skrzącej się przecież tyloma barwami, zaskakującej pięknem instrumentacji, obfitością inwencji melodycznej i lirycznością fraz. Zaskakujące, że dyrygent tej klasy - który wielokrotnie prezentował poznańskim melomanom niezwykle przemyślane i wysmakowane interpretacje - nie tylko nie wykrzesał z orkiestry Teatru Wielkiego entuzjazmu, ale nawet nie zdołał wyegzekwować od muzyków precyzji i czystości intonacji.

Prawdziwym bohaterem sobotniej premiery był Aleksander Teliga (książę Gremin), czemu dała wyraz również publiczność, nagradzając artystę rzęsistymi brawami. Jego interpretacja była nie tylko stylowa, podkreślająca urodę muzyki Czajkowskiego, ale także stanowiła wyraz wielkiej techniki i kultury wokalnej. Odtwórca tytułowej roli, Marcin Bronikowski, jakkolwiek zachwycał w wielu miejscach spektaklu barwą głosu, z biegiem akcji tracił pewność wokalną, przez co nie ustrzegł się wpadek intonacyjnych. Słychać to było szczególnie w finałowym duecie z Tatianą, który stanowi jeden z kluczowych momentów opery.

Pełna uroku była Magdalena Nowacka w partii Tatiany. Śpiewaczka dysponuje głosem o pięknej, lirycznej barwie, posiada sporą siłę ekspresji, jest pewna siebie na scenie, a dodatkowo potrafi partnerować na scenie innym solistom.

Warto wspomnieć jeszcze o jednej bohaterce wieczoru - uroczej Verze Baniewicz w drugoplanowej roli Filipiewnej, która stworzyła, adekwatną wokalnie i aktorsko, postać starej, nieco rubasznej niani.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji