Artykuły

"Zabijanie" teatru?

"Kordian" w reż. Szymona Kaczmarka w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Marcinkowska w Teatraliach.

Klasyka wymaga pomysłu. Twórcy postmodernistyczni zobowiązani są przede wszystkim do Janionowego "odnawiania znaczeń", reinterpretacji literackich "kamieni milowych". Jednak tymi "kamieniami" można się niechcący zamurować, mogą przygnieść, ale można też znaleźć sposób na zbudowanie z nich przepięknej, podziwianej przez lata twierdzy.

Przy każdym kolejnym wystawieniu "Kordiana" czy "Hamleta" widz (jeśli nie jest uczniem, który akurat czeka na streszczenie swojej lektury) zadaje sobie dwa pytania: po pierwsze - jak? Po drugie - po co? Odpowiedzi po obejrzeniu spektakli mogą być rozczarowujące. Czasami można mieć do czynienia ze swego rodzaju "zabijaniem" teatru: albo dziwnym, silącym się na nowoczesne odczytanie pomysłem, albo suchą, klasyczną formą, za którą (posługując się stwierdzeniem Kantora) "Dalej już nic...". Ostatnio możemy oglądać w krakowskich teatrach dwa kanoniczne dramaty: "Kordiana" w reż. Szymona Kaczmarka w Starym Teatrze oraz "Hamleta" wyreżyserowanego przez Krzysztofa Jasińskiego na deskach Teatru STU. Warto więc przyjrzeć się im bliżej i zastanowić się, czy te realizacje "ożywiają" czy może "zabijają" te niezwykle ważne dla polskiej kultury teksty.

"Kordian" w reż. Kaczmarka przypomina w pewnym sensie film "W stronę morza" Alejandro Amenábara, z Javierem Bardemem w roli głównej. To oparta na faktach historia całkowicie sparaliżowanego człowieka, który stara się o prawo do eutanazji. Wokół niego dzieje się wiele pięknych rzeczy, a działania rodziny skierowane są w stronę odwiedzenia go od tego zamiaru. Film wciąga. Nieustannie coś się zmienia, bohater dostaje coraz to nowe bodźce, pozostaje jednak wobec tego wszystkiego nieugięty. W spektaklu natomiast akcja jest jednostajna, wręcz nudna (niemal pozwalająca widzowi na drzemkę). Praktycznie przez cały spektakl Kordian (w tej roli znakomity Adam Nawojczyk) rozmawia... z samym sobą. Nie jest to jednak typowy monolog. Całość pomyślana jest w ten sposób, że towarzysząca mu postać (Szymon Czacki) to jego młodsze wcielenie. Stary Kordian jest, podobnie jak Ramón Sampedro z "W stronę morza", sparaliżowany - z tą różnicą, że Kordian porusza się na wózku, tamten był natomiast przykuty do łóżka. Bohater tekstu Słowackiego ma piękny, nowoczesny dom, ale jest samotny. Samotny w swoim szaleństwie. Jego wnętrze zaś wypełnia nieodparta chęć czynu.

Spektakl opiera się przede wszystkim na długich monologach, dominuje statyka. Tekst Słowackiego wydaje się "odrealniony" - wszystko, o czym mówi Stary Kordian, nie przystaje do jego sytuacji, miejsca ani czasu, w którym się znajduje. Daje to efekt fałszu, całkowitej rozbieżności między działaniami a słowami aktora, ale nie na zasadzie kontrapunktu, tylko nietrafionego pomysłu na tekst. Czy reżyser chciał w ten sposób pokazać, że winkelriedyzm to dziś forma umierająca? Czy mieliśmy zrozumieć, że romantyzm to właściwie martwe już słowo, bez znaczenia, które trudno dziś tłumaczyć? "Kordian" jest męczący, ponieważ jest nudny, ale nie jest to konstruktywna, teatralna nuda. Po półgodzinnej obserwacji świetnej gry aktorskiej można spokojnie zapaść w sen. Nic nie zmieni przedśmiertnego bredzenia bohatera, nic też się tam nie wydarzy. Wszystko jest zbyt dosłowne i przewidywalne.

"Hamlet" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU również jest dziwną realizacją. Wszystko dzieje się tak jak w dramacie Szekspira, stroje i sposób wypowiadania słów są zgodne z konwencją. Godne pochwały są: muzyka, wykonane z dbałością o szczegóły kostiumy, efektowna scenografia - jednak piękne stroje czy podnoszenie i opuszczanie mostu oraz napełnianie wodą zbiornika imitującego fosę nie może przesądzać o wartości spektaklu. Długie widowisko ogląda się z umiarkowanym zainteresowaniem, czekając na to, że może jednak coś się wydarzy - ale żadne przełamanie nie następuje. Jedynym nowatorskim rozwiązaniem są krótkie solówki tańca nowoczesnego w wykonaniu aktorów, którzy mają odegrać "Zabójstwo Gonzagi". Poza tym widz od początku do końca ma okazję obserwować znane mu z lektury perypetie Hamleta, podziwiać możliwości techniczne teatru oraz grę artystów. Poziom aktorstwa wyznacza tu odnajdywanie się w języku Szekspira. Najbardziej naturalnie robi to Radosław Krzyżowski w roli Klaudiusza. Klaudiusz jest ponadto najmocniejszą postacią - swoją wewnętrzną siłą, w momencie pojawienia się przed widzami, od razu "zagarnia" scenę tylko dla siebie.

Najbardziej zapadającym w pamięć elementem fabuły jest bardzo realna scena śmierci Ofelii. Najpiękniejszy z całego "Hamleta" jest natomiast plastyczny obraz, który pojawia się na scenie po śmierci ukochanej księcia Danii: biały, gęsty dym wypełnia zbiornik z wodą. Pod wpływem ruchów powietrza ta biała, nieprzezroczysta mgła, oświetlona bladoniebieskim światłem zaczyna falować. Fale te wykonują kilkuminutowy, hipnotyzujący "taniec" przy akompaniamencie przepięknej muzyki autorstwa Janusza Grzywacza. Ta scena w pewien sposób definiuje spektakl - opiera się on właśnie na warstwie wizualnej. Bardziej od pomysłowych rozwiązań uderzają jednak absolutna wierność tekstowi i jednostajna forma spektaklu. Pozostaje więc pytanie o sens wystawienia tego dramatu, skoro wszystkie wątki potraktowane są równorzędnie i nie ma myśli przewodniej, za którą podążałby widz.

Dwa teksty, które przeszły do kanonu dramaturgicznego. Dwóch bohaterów, z których każdy jest ważną postacią, funkcjonującą w świadomości społeczeństwa. I dwa kompletnie różne potraktowania w gruncie rzeczy trudnych do wystawienia tekstów. "Kordian" - zupełne odejście od romantycznej stylistyki, próba zamknięcia martwych haseł w umierającym człowieku; "Hamlet" - brak współczesnego odczytania dramatu, niezaskakujący przebieg akcji. Po obejrzeniu realizacji dramatu Słowackiego widz jest raczej zniesmaczony i zawiedziony, ponieważ nawet jeśli pomysł był dobry, ewidentnie zabrakło teatralnej magii i głębi. Dramat Szekspira jest natomiast zrealizowany... dla samej realizacji dramatu Szekspira. W Starym Teatrze teatr właśnie został przez reżysera "zabity" w sposób bezpośredni, a śmierć w percepcji widzów przyszła długo przed końcem spektaklu. Na scenie Teatru STU odbyło się "pozorowane ożywienie", które poza walorami estetycznymi nie zostawiło nic więcej. Niestety, żeby sięgać do klasyki, trzeba wiedzieć, po co, a dopiero wtedy mierzyć się z dramatami, w których drzemie potencjał, a które ożywają tylko tam, gdzie istotnie mają coś do powiedzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji