Artykuły

Moher z Amsterdamu

- Nie boję się być osobno. W moim zawodzie współpraca to podstawa, więc staram się być komunikatywny w kontakcie z aktorami, reżyserem, z publicznością. Ale zawsze mnie ciągnęło do tych, co idą pod prąd, trochę wykluczonych - mówi REDBAD KLYNSTRA, aktor Teatru Studio w Warszawie.

Agnieszka Kublik: Jest pan pół Fryzyjczykiem, pół Polakiem? Ta fryzyjskość ma znaczenie?

Redbad Klijnstra: Ma, ma. Geny fryzyjskie są po ojcu. Rozumiem zachowania fryzyjskie, język fryzyjski, choć nie piszę po fryzyjsku.

Nawet nazwisko próbował pan pisać w ojczystym języku, czyli Klynstra.

- Ojciec, będąc patriotą fryzyjskim, przywrócił sobie tę pisownię.

Przywrócił?

- Tak, bo kiedy Holendrzy przejęli władzę, wprowadzili swoją administrację i język, a w holenderskim nie ma "y", i przerobili nam je na "ij".

Fryzja była niezależna, dziś jest w granicach Danii, Niemiec i Holandii.

- Dawno, dawno temu miała króla. To waleczny naród, powstrzymał Rzymian idących na Anglię. Potem były rozbiory. Wie pani, że Holendrzy oficjalnie uznali fryzyjski za język regionalny dopiero w latach 90. XX w?

Holandia to zaborca?

- Ja tego już nie czuję, jestem z Amsterdamu, który jest czymś innym niż reszta kraju. Ale ojciec o Holendrach mówi per "oni". Nie powie nigdy "u nas", najwyżej "tu". Mieszka w Amsterdamie, ale we Fryzji już dawno wykupi! sobie grób.

Głosował na partie ludzi wykluczonych.

- Tak, wyszukiwał te autentyczne, które o coś konkretnego walczą. Nigdy nie bał się być osobliwy.

Pan też?

- Nie boję się być osobno. W moim zawodzie współpraca to podstawa, więc staram się być komunikatywny w kontakcie z aktorami, reżyserem, z publicznością. Ale zawsze mnie ciągnęło do tych, co idą pod prąd, trochę wykluczonych.

Powiedział pan kiedyś: "Gdy Warlikowski był w mniejszości, zacząłem z nim pracować, a dziś z tych samych powodów bronię moherów. Kiedy moi koledzy mówili, że z ich powodu wstydzą się być Polakami, pytałem, co mają robić mieszkańcy Polski B. Zostałem subtelnie wypchnięty z mojego środowiska". Poszło o politykę?

- Poszło o to, że jeden z kolegów aktorów powiedział, że wstydzi się, że jest Polakiem, bo tacy ludzie, czyli mohery, są w Polsce. To było już trochę po wyborach w 2005 r. Jedni cieszyli się, że wygrali Kaczyńscy, i głośno o tym mówili. Inni byli pełni obaw. Ludzie debatowali ze sobą na ulicach. To mi się podobało. W każdym razie pewne było to, że się coś zmieni.

Bo wcześniej rządziła postkomunistyczna lewica?

- No tak. Polityką zacząłem się interesować przez aferę Rywina. W 2002 r. miałem grypę i całą komisję śledczą obejrzałem w łóżku. Nie mogłem uwierzyć, co się dzieje. Byliśmy wtedy w próbach do "Burzy" Szekspira, którą reżyserował Krzysztof Warlikowski w warszawskim Teatrze Rozmaitości. Było wielkie poruszenie, nigdy wcześniej polityka w naszym teatrze nie była tak mocno obecna. Miałem 33 lata i dopiero coś mi zaczęło świtać. Choć przyjechałem do Polski w 1989 r., prosto na pierwsze prawie wolne wybory.

Ma pan podobno pierwszy numer "Gazety Wyborczej"?

- Mam! Mieszkałem wtedy u kuzyna, który był wielkim fanem "Wyborczej". Pierwsze numery od deski do deski były czytane. Rano się szło po bułeczki, mleko w kartonie i "Wyborczą" właśnie. Głosowałem na drużynę Wałęsy, nie wiedząc nic o polityce. Potem były cztery lata wyjęte z życiorysu, bo siedzieliśmy całymi dniami w szkole teatralnej. Z polityką tyle miałem do czynienia, że Bartek Opania i Wojtek Karalus Tymińskiego i Wałęsę robili w kabarecie, w bufecie. Dopiero afera Rywina mnie jakoś obudziła.

I dlatego takie ożywcze było zwycięstwo braci Kaczyńskich w 2005 r.? Pewnie głosował pan na PiS?

- W parlamentarnych to chyba nie głosowałem, wyjechałem gdzieś z teatrem. Ale w prezydenckich na Lecha Kaczyńskiego, bo on mi się bardzo podobał jako prezydent Warszawy. Mieszkałem na Wilczej, w centrum miasta. Chociaż jest tam komisariat policji, było naprawdę niebezpiecznie - kradzieże, włamania, wódka. Kaczyński się tym zajął. Przypominał mi trochę Giulianiego z Nowego Jorku z jego "zero tolerancji". Zniknęła żulerka, mogłem rower zostawiać na ulicy. Mama przyjaciela, która pracowała w urzędzie miasta, zaczęła narzekać, że wszystkie prezenty muszą wpisywać do specjalnej księgi, że już nie ma "kawka, herbatka", tylko jest porządny zapieprz. Mój amerykański przyjaciel, który otwierał restaurację w Warszawie, mówił, że już nie daje łapówek. To była zasługa prezydenta Kaczyńskiego. Chociaż wiem, że za jego czasów wiele inwestycji zostało wstrzymanych, bo wszystko chciał sam przejrzeć.

Ścieżek rowerowych nie zbudował.

- I to miałem mu za złe.

Hanna Gronkiewicz-Waltz też nie.

- Niestety. O ścieżkach mogę bez końca mówić. Widziała pani kawałek na Nowowiejskiej? Właściwie ścieżka pokrywa się z torem tramwajowym!

Pamięta pan jeszcze IV RP?

- To była IV RP? Były tylko zapowiedzi. Przecież PiS musiał wejść w koalicję z LPR i Samoobroną, co było dosyć nieszczęśliwe.

Musiał?

- Bo z PO się nie dogadał. PO-PiS byłby dla mnie piękną puentą zamykającą to, co zaczęła afera Rywina, czyli przejęciem władzy przez ekipy postsolidarnościowe. A tak mieliśmy dwa lata niezręcznych rządów ze względu na Giertycha i Leppera. Nie sądzę, żeby Jarosław Kaczyński był z tego zadowolony. Ale jaka była alternatywa?

Musiał się dogadać z nacjonalistami i z postkomunistycznymi populistami?

- Tak. Zdawał sobie sprawę, że to długo nie potrwa, więc zajął się tym, na czym mu pewnie najbardziej zależało, czyli likwidacją WSI. Czytałem trochę książek na ten temat, między innymi "Długie ramię Moskwy" pana Cenckiewicza. Wychodzi na to, że WSI było taką nieformalną ambasadą Związku Radzieckiego.

Druga rzecz to lustracja Prawdy nie da się ujawnić bez bólu, ale Niemcy zrobili to dobrze. W Instytucie Gaucka każdy ma dostęp do akt.

Należy ufać papierom SB?

- Jeśli są dokumenty, to dlaczego nie? SB była skuteczna. Nie było komputerów, ale mieli świetny system kartotek. Kopie były przynajmniej w trzech miejscach w Polsce i jeszcze do Moskwy szłajedna. Jeśli esbek coś podrabiał, bardzo łatwo to sprawdzić.

Lech Wałęsa to "Bolek?

- A kto to powie? Ja nie, bo nie wiem. Są wątpliwości.

PiS przegrał wybory w 2007 r.

- Właściwie nie wiem dlaczego.

Za budowanie atmosfery zagrożenia, podejrzliwości...

- ...budowanej w mediach? Przegrana była konsekwencją tego, na co postawili. Dla mnie najciekawsze było to, że przez dwa lata rządów braci Kaczyńskich mogłem się dowiedzieć od znajomych, co myślą o polityce. Spontaniczne debaty. Istota demokracji. Każdy chciał wyrobić sobie pogląd.

Byli zmuszeni, bo nie podobała im się Polska, w której jedni ludzie byli szczuci na drugich, biedni na bogatych, patrioci na liberałów...

- Ja to pamiętam jako czasy uruchomienia się Polaków w wyrażaniu własnego zdania.

To wtedy pan postanowił bronić moherów?

- Broniłem ich prawa do głosu. W Holandii przywódca Partii na rzecz Wolności Geert Wilders, który założył antypolski portal, ma ekstremalne poglądy. Ale tam nie wyklucza się z debaty ludzi, którzy mają poglądy ekstremalne, bo to nic nie daje. Problemem w Polsce jest to, że media nie egzekwują w pełni bycia czwartą władzą. Zamiast być odrębne od pozostałych trzech władz, dzielą się na takie, które wspierają rząd, i takie, które nie wspierają rządu. Więc muszę czytać gazety takie i takie. Ale jak w samolocie poprosiłem o "Gazetę" i "Rzepę", to stewardesa spytała, czy mam chwiejne poglądy.

Kogo media ojca Rydzyka wspierały w latach 2005-07?

- Nie wiem.

Braci Kaczyńskich, ojciec Rydzyk to był cichy, czwarty koalicjant.

- Myślę, że jeśli ludzie, o których mówimy "mohery", reagują tak agresywnie na media mainstreamowe, to znaczy, że nie odnajdują siebie w tych mediach. Bo jak człowiek był na manifestacji i widział tysiące ludzi, a potem słyszy, że była garstka, to traci zaufanie.

A konkretnie o czym pan mówi?

- Na przykład o relacji z marszu 11 listopada. TVN 24 pokazywała tylko walki. A publiczna - że mało ludzi przyszło.

Pamiętam to inaczej. Były relacje na żywo. A kto rządził telewizją publiczną w czasach IV RP?

- Urbański?

Bronisław Wildstein, potem Andrzej Urbański.

- Wildstein chyba nie należy do PIS?

Fotel szefa TVP Jarosław Kaczyński zaproponował mu w siedzibie PiS, zanim wybrała go rada nadzorcza TVP.

- Pani ma wiadomości, do których ja nie mam dostępu.

W IV RP władze mediów publicznych w całości były obsadzone przez rządzących. Wcześniej tak nie było.

- W Holandii był spory kłopot, bo w jednym kraju żyją protestanci, katolicy, komuniści. Teraz konstytucyjnie każda partia ma prawo do swojego radia i telewizji. Publiczna telewizja została podzielona na pasma i wszyscy są zadowoleni. Jarosław Kaczyński przynajmniej zaproponował, żeby pierwszy program TVP należał do władzy, a drugi - do opozycji. Ale nie wyszło i cały czas w Polsce jest taki system, że ci, którzy mają władzę, mają telewizję. To problem systemowy.

Ale w takim razie opozycja musi mieć mównicę. I temu zawdzięcza swoją pozycję ojciec Rydzyk A tzw. moherowi słuchacze Radia Maryja to ludzie, którzy zostali pominięci podczas zmiany ustroju, ludzie, na których nikt nie miał pomysłu. Według mnie cała Polska B jest od wielu lat pozostawiona sama sobie. I to są dla mnie wykluczeni. O takich ludzi zawsze będę się upominał. Nigdy nie zgodzę się, gdy ktoś mówi, że trzeba się za nich wstydzić. Zwłaszcza gdy tak mówi ktoś, z kim mam wspólnie tworzyć.

Niech pan powie, kto się tak wstydził za mohery.

- Nie powiem. Ale co komu przeszkadzał krzyż na Krakowskim Przedmieściu przed Pałacem Prezydenckim? Albo ci ludzie tam się modlący? Nie rozumiem.

Zostawiłby pan krzyż na Krakowskim?

- Zostawiłbym przede wszystkim ludzi. Żyjemy w wolnym kraju. Jeśli mają potrzebę się modlić przy krzyżu, to kto im broni?

Nikt nie zabrania modlić się przy krzyżach w kościołach.

- Oni chcieli akurat pod tym krzyżem. Jaki problem? Po śmierci księżnej Diany przez dobre dwa lata ludzie, którzy mieli poczucie, że coś nie do końca zostało wyjaśnione z tą śmiercią, przynosili kwiaty i znicze pod pałac Buckingham.

Chodził pan na Krakowskie po 10 kwietnia?

- Byłem jednym z pierwszych, wpisałem się do księgi kondolencyjnej.

W kolejce do trumny pan stał?

- Nie, ale byłem pod wrażeniem ludzi, którzy tam stali, bo przyjeżdżali często z bardzo daleka. Najpierw była zaduma, później znów zobaczyłem coś takiego jak wtedy, kiedy Kaczyńscy wygrali. Na chodniku przed Pałacem Polacy zaczęli ze sobą rozmawiać, spierać się na argumenty. Podawali swoje polityczne współrzędne. Bo jak PO wygrało w 2007 r., to miałem wrażenie, że wszyscy znowu pozasypiali. Moi artystyczni koledzy bardzo się ucieszyli, bo mówili, że teraz znowu mogą przestać zajmować się polityką. Mnie to zdziwiło. Przecież partię, którą się wybrało i która wygrała, tym bardziej się śledzi, żeby wiedzieć, czy idzie w kierunku swoich obietnic.

Nie było już zagrożenia państwem, którego nie aprobowali, w Którym fundamentem jest nieufność i podejrzliwość.

- To zagrożenie najwyraźniej nie zniknęło wraz z nastaniem rządów miłości, skoro nieufność i podejrzliwość państwa względem obywateli spowodowała, że w tym roku osiągnęliśmy najwyższy wskaźnik inwigilacji w Europie. O ACTA nie wspomnę.

W 2007 poparł pan PiS?

- Tak. Chciałem zobaczyć, co mogą zrobić, kiedy wezmą pełną odpowiedzialność za rządzenie. A że większość mojego środowiska była za PO, a ja zawsze jestem na kontrze...

Znowu ta pańska fryzyjskość wychodzi.

- A wychodzi. I wyszła znów w 2010 r. Do tej pory publicznie się nie udzielałem, uważałem, że wystarczy mi scena. Ale kiedy zobaczyłem, że koledzy zaczęli wspierać Bronisława Komorowskiego, wszedłem do komitetu honorowego Jarosława Kaczyńskiego. Jak tak, to tak.

Sam się pan zgłosił?

- Rozpuściłem wici i ktoś zadzwonił.

A że pan nie lubi iść z głównym nurtem...

- ...to się zgodziłem.

Pamięta pan oskarżenia, że Tusk ma krew na rękach?

- Niestety, Tusk nie stanął na wysokości zadania.

Ale żeby "krew na rękach"?

- W "Makbecie" jest to przede wszystkim "plama, której nie da się zmyć".

Jednak taki był przekaz z Krakowskiego Przedmieścia.

- To znaczy, że tak ktoś poczuł. Po 10 kwietnia nie było poczucia, że jest w kraju przywódca, który robi, co należy. Chodzi o całokształt tego, co działo się przed tym strasznym wydarzeniem i po nim.

I to uzasadnia oskarżenia o zamach?

- Jeśli ktoś tak czuje, z czegoś to wynika, a więc jest uzasadnienie emocjonalne. Bo w najlepszym wypadku mamy do czynienia z taką liczbą niedopatrzeń i pomyłek, że rysuje się straszny obraz stanu państwa.

Dobrze się pan czuł w tłumie ludzi oskarżających Tuska i Putina o zamach na Kaczyńskiego?

- W tłumie nie biorę odpowiedzialności za to, co ktoś obok mnie mówi, czy za hasło na jego transparencie. Mogę ewentualnie zwrócić uwagę, że mi się to nie podoba.

Zwrócił pan?

- Szczerze mówiąc, nie przyszedłem tam wtedy, by patrzeć i oceniać transparenty, tylko żeby być obecnym.

A tegoroczne hasła pan zauważył? "Komorowski, zdrajca Polski", "Znajdzie się kij na Tuska ryj", "Sikorski won z Polski", Smoleńsk pomścimy". Był pan pod Pałacem 10 kwietnia?

- Niestety, grałem w tym czasie. Hasła widziałem na zdjęciach. Jeśli ktoś ma potrzebę napisania, z niczego to się nie bierze. Zrobienie takiego hasła to kupa roboty. Czyli komuś chce się to robić, wyjść z domu, by wyrzucić z siebie energię niezadowolenia. Poczucia niesprawiedliwości.

To usprawiedliwia nietolerancję, nienawiść, ksenofobię, antysemityzm?

- Nie widzę nietolerancji. Widzę poczucie, że gdzieś jest nieprawda, jakiś fałsz w sprawie katastrofy.

Był zamach w Smoleńsku?

- Nie wiem. Do tej pory chyba tego nie wiemy, prawda?

Prokuratura powiedziała, że nie było zamachu.

- Jest pani pewna? Bo co? Bo na miejscu przebadała wrak?

Dwa dni po katastrofie w Zakładzie Ekspertyz Kryminalistycznych Departamentu Spraw Wewnętrznych Obwodu Smoleńskiego przeprowadzono ekspertyzę na obecność śladów materiałów wybuchowych w próbkach pobranych z wraku samolotu Tu-154M nr 101. Nie stwierdzono trotylu, heksogenu, oktogenu, TEHa, okfolu, tetrylu. Dwa miesiące po katastrofie biegli z Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii w Warszawie badali szczątki z miejsca katastrofy i nie stwierdzili bojowych środków trujących ani materiałów wybuchowych czy substancji promieniotwórczych. Wreszcie rok i pięć miesięcy po katastrofie nasi biegli i prokuratorzy mieli nieograniczony dostęp do wraku samolotu, badali silniki, instalację paliwową i hydrauliczną.

- Moje wyobrażenie o badaniu wraku samolotu zatrzymało się na katastrofie pod Lockerbie. Miałem 19 lat, mieszkałem w Holandii i pamiętam, jak pokazywali kolejne etapy śledztwa. Zebrano wszystkie najmniejsze kawałki, złożono prawie cały samolot, by dojść do przyczyny. Jeśli da się to zrobić w przypadku pasażerskiego samolotu, to nie da się w przypadku samolotu rządowego z prezydentem i elitą państwa na pokładzie? To, że wrak cały czas jest w Rosji...

...to jest zgodne z prawem międzynarodowym.

- Wiem, ale proszę zrozumieć, jak to działa na wyobraźnię ludzi, którzy mają poczucie, że katastrofa nie została do końca wyjaśniona.

I to pozwala konstruować hipotezę o zamachu, w który był zamieszany prezydent i premier?

- Nie wiem, czy był zamach, ale nie mogę się dowiedzieć, o co chodziło.

Komisja ministra Millera przedstawiła raport o przyczynach katastrofy. Nie przekonał pana?

- Nie. I nie przekona, dopóki wrak nie wróci do Polski.

Pan podejrzewa, że śledztwo jest "skręcone"?

- Nie, ale widzę bardzo wiele niedopatrzeń. I to mi daje do myślenia.

Że co?

- No, że nadal nie wiem, co tam się wydarzyło.

10 kwietnia, w drugą rocznicę katastrofy, podczas manifestacji pod rosyjską ambasadą spalono kukłę Putina.

- Widziałem relację.

A potem wiszącą na szubienicy maskotkę Kaczora Donalda.

- Też widziałem chyba.

A potem tłum krzyczał: "A teraz Bronka".

- No tak. To wszystko bierze się z braku transparentności i być może z poczucia bezsilności u ludzi, o których mówiłem. Ich energia tak znajduje ujście.

To jest toksyczna energia.

- Toksyczna energia to jest nadmiar, czyli na przykład żądam uwagi w jakiejś sprawie, a tego mi się odmawia. Czyli nie mogę się wypowiedzieć, być wysłuchanym albo dowiedzieć się czegoś. Tak silna energia przecież znikąd się nie bierze. To jest frustracja. Będę trzymał z tymi ludźmi tak długo, aż ta energia się rozpuści. Na przykład w sprawie pomnika Lecha Kaczyńskiego. Powinien stanąć w centrum Warszawy, bo był jej prezydentem, prezydentem Polski i był państwowcem. Poznałem kiedyś panią Marię Kaczyńską i spytałem wprost jak sobie radzą z atakami na nich. Pani prezydentowa powiedziała: "Proszę pana, co oni z nami robią?". Mówiła o mediach. I rzeczywiście, po katastrofie okazało się, że w redakcyjnych archiwach byłyjed-nak sympatyczne zdjęcia pary prezydenckiej.

To był "przemysł pogardy"? Tak mówi PiS.

- Może bym to inaczej nazwał, ale na to wychodzi.

Felietonista Radia Maryja Stanisław Michalkiewicz głosił: "Judajczykowie próbują wymusić na naszym rządzie zapłatę haraczu zwanego dla niepoznaki rewindykacjami". O mordzie w Jedwabnem mówił, że to "incydent", o zagładzie Żydów - "firma Holocaust".

- Żyjemy w kraju, w którym każdy może mówić, co chce. Jeżeli to niezgodne z konstytucją, ściga się to z urzędu, a jak ktoś czuje się pomówiony, to wytacza proces. Takie są narzędzia w wolnym, demokratycznym państwie.

Słuchacza Radia Maryja panu zacytuję: "Od 1989 roku źle się dzieje w państwie polskim, gorzej niż w najczarniejszych latach stalinizmu".

- Nie przeżyłem stalinizmu. Na ogól taka osoba mówi o sobie. Jeżeli w czasach stalinizmu miała pracę i co jeść, a na emeryturze jej nie starcza, to może dla niej to porównanie jest prawdziwe.

Inny słuchacz: "Po prostu w Polsce działa tak zwana V kolumna, a V kolumna no, niestety, wywodzi się z mniejszości narodowej".

- Za Bieruta wiem, jak było, bo grałem Józefa Światłę, a teraz nie mam pojęcia.

Sponsor Radia Maryja Jan Kobylański mówi tak: "Muszą w Polsce rządzić Polacy, muszą rządzić w swojej ojczyźnie, w swoim kraju. Jak długo będą rządy, które nie są polskie, to będzie gorzej i gorzej".

- Ten pan ma takie zdanie. Co ja mam na to poradzić?

O prezydencie Lechu Kaczyńskim ojciec Rydzyk powiedział, że "ulegał lobby żydowskiemu".

- Yhm... (śmiech)

Śmieszne?

- No... Lech Kaczyński nie uległ lobby żydowskiemu, miał wielki szacunek do kultury żydowskiej i z tego powodu zabiegał, jeszcze jako prezydent Warszawy, o powstanie Muzeum Historii Żydów Polskich. Proszę mnie dobrze zrozumieć - to, że trzymam z ludźmi, którzy z jakichś powodów są w mniejszości lub są spychani na margines, nie znaczy, że muszę popierać poglądy każdego. Jak pani mi takie niezręczne hasła podsuwa, to nie wiem, co mam z tym z robić, bo świat transparentów nie jest moim światem.

Pan by nie trzymał transparentu "To był zamach"?

- Nie, mam inne możliwości wyrażania się. Mówię pani w wywiadzie, co o tym myślę. Zakładam, że ci ludzie nie mają takiej możliwości.

Mają Radio Maryja, swoją telewizję, dzienniki, tygodniki.

- Wracamy do początku. Każdy ma swoje media, które promują swoich. Kręcimy się w kółko, ale jaki jest następny krok? Jak długo jeszcze będziemy się kłócić na temat katastrofy smoleńskiej? Zacznijmy od pomnika. To symboliczny gest, że jest dobra wola Dlaczego odmawiać ludziom, którzy uważają Lecha Kaczyńskiego za męża stanu? Czy to nie jest droczenie się?

Jarosław Kaczyński to mąż stanu?

- Patrząc na to, jak się zachowywał po katastrofie smoleńskiej, to tak, mąż stanu.

Byłby dobrym prezydentem?

- Nie wiem.

Pamięta pan jego kampanię wyborczą? Udawał, że jest stonowanym, tolerancyjnym politykiem, otwartym na rozmowy z Platformą, nawet z SLD, a zaraz po wyborach wrócił do tego starego Jarosława, który jest gotowy na wojnę polsko-polską.

- Retoryka przed wyborami się opłaciła, po wyborach już nie, więc wrócił do starej. Proste.

Pan którego Jarosława Kaczyńskiego popierał?

- Tego z kampanii.

Taki nie istnieje.

- Chce pani teraz, żebym powiedział, że popierałem iluzję? I taki będzie tytuł wywiadu?

Po prostu chcę zrozumieć.

- Podobało mi się, że w kampanii PiS organizował w Hotelu Europejskim debaty. Nie byłem na wszystkich, ale wiem, że każdy mógł przyjść. Była też debata o kulturze. A co zrobił pan Komorowski? Urządził dla elity artystycznej bankiet na Zamku Królewskim.

Donald Tusk to mąż stanu?

- No, niestety, nie. Dla mnie jest niespójny.

A gdyby PiS wygrał kolejne wybory?

- Będę się domagał rozwijania małej i średniej przedsiębiorczości. I zero tolerancji dla korupcji ku chwale wolnego rynku.

Będzie pan z liberałami trzymał?

- Jeśli będą w mniejszości, to tak (śmiech).

Chciałbym zacytować piękną wypowiedź holenderskiego dziennikarza. Po artykule innego dziennikarza, który zaatakował królową, powiedział tak: "Żyjemy w wolnym kraju, powinniśmy móc powiedzieć wszystko to, co chcemy, ale nie powinniśmy chcieć mówić tego wszystkiego, co możemy".

***

REDBAD KLIJNSTRA

- urodził się w 1969 r. w Amsterdamie. Ojciec jest Holendrem, a właściwie Fryzyjczykiem, matka - Polką. Studiował w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie. Po raz pierwszy na dużym ekranie pojawił się w 1996 r. w "Grach ulicznych" Krzysztofa Krauzego. Grał w serialu "PitBull", od lat wciela się w rolę holenderskiego lekarza w serialu "Na dobre i na złe". Związany był z warszawskim Teatrem Rozmaitości i Nowym Teatrem. Obecnie w zespole Teatru Studio

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji