Artykuły

Przyszła pora na kobiety

- Nasza lokalność daje nam siłę. Również ta krakowska - ów spokój prowincji ma swą wartość. Nie ma tej presji, którą odczuwa się w Warszawie - Prof. EWA KUTRYŚ, rektor PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie, wybrana na drugą kadencję, o kulisach głosowania, relacjach mistrz - uczeń oraz zmianach w kształceniu przyszłych aktorów.

Po raz pierwszy w dziejach krakowskiej PWST cała władza znalazła się w rękach kobiet... Pani została ponownie rektorem, prorektorami-elektami wybrano Dorotę Segdę i Elżbietę Czaplińską-Mrozek.

- Że niby trzy wiedźmy? I to, proszę, bez żadnych parytetów. Polska może brać z nas przykład. Przestraszonych pocieszałam nawet, że jest szansa, by dziekanami byli mężczyźni.

Jak wiem, wahała się Pani, czy kandydować.

- Już przed czterema laty nie chciałam. Zdecydowałam się, kiedy się okazało, że prorektor Krzysztof Globisz, przygotowywany przez rektora Jerzego Stuhra, by został jego następcą, jednak nie kandyduje. Gdy dosłownie w przededniu wyborów nie było żadnego chętnego, powiedziałam tak. I przez cztery lata starałam się pełnić obowiązki rektora. Świadomie tak to określam; wszak tradycją naszej szkoły, jak i innych uczelni artystycznych, było przywództwo wybitnej jednostki. Eugeniusz Fulde, Danuta Michałowska, Jerzy Trela, Jerzy Stuhr, albo Jacek Popiel, nie artysta, ale teatrolog z ogromnym dorobkiem. Ja jestem osobą z cienia, nie pchającą się ani w światła sceny, ani na afisz.

Niemniej wygrała Pani walkę o fotel rektora i to z osobą nie z cienia, bo z Dorotą Segdą. A rywalizacja była ogromna, skoro trzykrotne głosowania dawały Paniom tę samą ilość głosów, dopiero kolejne wygrała Pani przewagą jednego...

- Ktoś się zlitował, byśmy nie siedzieli do wieczora. Dorota też zresztą zdecydowała się w ostatniej chwili, bo znów niemal do końca wierzyliśmy, że Krzysztof Globisz tym razem będzie kandydował. Takie składał deklaracje, zatem i ja się usunęłam. Gdy się wycofał, przyszła pora na kobiety.

Z jakimi odczuciami zamknie Pani tę pierwszą kadencję?

- Bardzo dużo zdarzyło się w Szkole. Myślę tutaj o remontach, o modernizacji. Przy ulicy Warszawskiej stoi w całości zmodernizowany budynek, nasza wrocławska filia wreszcie ma nowoczesną siedzibę, skupiającą oba wydziały w jednym miejscu, w Bytomiu w tym miesiącu została oddana siedziba Wydziału Teatru Tańca, który za mojej kadencji nabrał wyrazistych kształtów, choć powstał za kadencji rektora Stuhra.

To inwestycje. A w samym zakresie kształcenia.

- Nastąpiła płynna wymiana pokoleniowa; nasi dotychczasowi studenci przejmują stopniowo władze: Dorota Segda, Adam Nawojczyk czy Grzegorz Mielczarek, dotychczasowy prodziekan Wydziału Aktorskiego to dziś uznani, dynamiczni pedagodzy. Na Wydziale Reżyserii jest podobnie - po Krystianie Lupie, Mikołaju Grabowskim nadchodzą stopniowo młodzi... Na to nakładają się zmiany programów, też ewolucyjne, które wiążą się ze zmianami całego szkolnictwa.

Wydłużył się czas kształcenia aktora...

- I przede wszystkim zwiększyła się świadomość studentów. Widząc, że mają wpływ na programy kształcenia, przychodzą z własnymi wyobrażeniami, marzeniami. Zmieniła się także polityka, jeśli idzie o dyplomy w szkole, teraz łączące wszystko, co się składa na współczesny teatr - taniec, muzykę.

Mam jednak wątpliwość; kiedyś dyplom wieńczący cykl kształcenia młodzi aktorzy przygotowywali pod okiem swych profesorów. Teraz pracują z rówieśnikiem kończącym Wydział Reżyserii.

- To tendencja ogólnoeuropejska, wiele uczelni teatralnych zaprasza nas na swe festiwale, stawiając warunek, by reżyserem był również student. Tam zakłada się, że mistrz pracuje nad warsztatem, nad umiejętnościami studentów, dyplom ma być doświadczeniem młodych. Skoro mamy takie dwa wydziały, to dyplom ma być wspólnym doświadczeniem kończących je osób. Mistrzowie powinni czuwać nad kształtem tego dyplomu.

Nie zawsze czuwają, nawet jeśli dany dyplom firmują, co ostatnio się zdarzyło na scenie przy Warszawskiej.

- Rozmaicie bywa. Kłopot z mistrzami jest taki, że mają zbyt wiele swoich obowiązków artystycznych poza uczelnią... Dlatego zapraszamy i tych, i tych. Krystian Lupa na przykład od razu pokazuje nam swój wypełniony kalendarz i prosi, by mu skumulować zajęcia w dniach, kiedy będzie w Krakowie. Ale zawsze dla studentów są to spotkania kształcące, budujące. Dające ogromną energię.

Ma już Pani Rektor plany na drugą kadencję?

- Jeszcze bardziej zintegrować Szkołę. Poszerzyć współpracę, choćby poprzez wymianę dyplomów pomiędzy Wrocławiem, Bytomiem a Krakowem; już ostatnio pokazaliśmy w Krakowie "Czyż nie dobija się koni", dyplom z Wydziału Tańca. Chcę także bardziej związać się z krakowskimi teatrami, by dawały możliwość debiutu czy to młodemu aktorowi, czy reżyserowi. Szkoła musi mieć oparcie w teatrach. Nie ma lepszego sposobu na zawodowy start. Pamiętam z moich czasów - studiów na reżyserii z Krystianem Lupą, Mikołajem Grabowskim; uczelnia dawała minimum programowe, ale kuźnią praktyki był teatr. Asystentury u takich twórców, jak Konrad Swinarski czy Jerzy Jarocki były nie do przecenienia. A dziś jeśli absolwent ma asystować komuś, kto skończył reżyserię rok wcześniej, to mamy do czynienia z sytuacją "uczył Marcin Marcina".

Relacje mistrz - uczeń, niestety, odchodzą w przeszłość.

A poza tym w mury PWST wkraczają animozje środowiska teatralnego...

Zawsze tak było.

Jest taka opinia, że krakowska PWST w ostatnich latach trochę straciła na znaczeniu, czego przejawem łódzki festiwal szkół teatralnych, na którym zdobywa coraz mniej nagród.

- To o niczym nie świadczy. Ten festiwal nie jest po to, by dostawać nagrody, choć są bardzo miłe. One są wypadkową różnych tendencji, odbijanych przez skład jury, które ulega modom itp. Albo docenia spektakle, idące wbrew temu, co dzieje się na scenach zawodowych. Istotne jest samo spotkanie studentów z kilku uczelni, skonfrontowanie się z innymi, nawiązane kontakty.

A jak Pani komentuje trwające od lat oblężenie uczelni teatralnych; 1200 kandydatów...

- ....walczy o 28 indeksów.

Seriale, status celebryty znanego z kolorowych okładek - kuszą i nęcą.

- Nie chcę podejrzewać młodych tylko o taką motywację. Ostatecznie i tak przechodzą mający iskrę bożą. Determinację. Bez wątpienia dziś ten zawód zaczyna być inaczej uprawiany. To coraz bardziej wolny zawód. A zarazem w ramach biura karier i obowiązku monitorowania losów absolwentów wiemy, że nikt nie jest bez pracy. Zresztą wiemy to i bezpośrednio od nich, kiedy po roku, dwóch wpadają mówiąc, że doceniają to, co im przekazaliśmy, że sprawdza się to, że uczymy ich bardzo rozlegle. A od kolegów z innych miast słyszymy, że krakowską Szkołę się rozpoznaje, że daje swój odrębny stempel.

Program studiów dopasowuje się do wymogów czasu; niegdyś aktor szedł do teatru, teraz scena jest jedną z wielu możliwości. Obok serialu, reklamy, piaru...

- To największa trudność, z którą coraz bardziej musimy sobie radzić. By dodawać zajęcia, które przygotują absolwentów do takich właśnie zadań - zatem więcej pracy z mikrofonem, z kamerą, przygotowanie do dubbingu, umiejętność sprzedania się w czasie castingu, prawo autorskie. Myślimy też o szkoleniu w zakresie samozatrudnienia. Kiedyś Szkoła była czasem życia pod kloszem, obecnie musi uzbrajać w przymioty, które sprawią, że zderzenie z rzeczywistością nie będzie tak bolesne. Dlatego musimy być uczuleni na to, co się dzieje na rynku - nie tylko polskim. Stąd poszerzania wymian międzynarodowych, obecność na tamtejszych festiwalach...

Możemy nie mieć kompleksów wobec innych?

- Na pewno. Nasza lokalność daje nam siłę. Również ta krakowska - ów spokój prowincji ma swą wartość. Nie ma tej presji, którą odczuwa się w Warszawie. Chociaż bardzo by się przydało, by miasto bardziej doceniało obecność PWST, by stwarzało warunki, by tych młodych zatrzymać. Niestety, nie mamy ani atrakcyjnego ośrodka telewizyjnego, który niegdyś słynął spektaklami Teatru Telewizji, radio też przestało odgrywać rolę, jak niegdyś. Owszem, są niezależne grupy teatralne, które nieraz realizują ciekawe projekty, ale to za mało.

Od lat mówimy o potrzebie stworzenia w Krakowie sceny muzycznej, wszak PWST kształci śpiewających aktorów...

- I wciąż mówimy. A publiczność łaknie tego typu spektakli. A są też dwie inne uczelnie artystyczne i taki teatr dawałby możliwość znakomitej współpracy... Bez wątpienia Kraków ma szanse pulsować energią, jaka w nim jest zgromadzona. Szkoda, że nie w pełni z niej korzysta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji