Balowali w teatrze
"Bal w Operze" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Grażyna Antoniewicz w Polsce Dzienniku Bałtyckim.
W Teatrze Muzycznym w Gdyni uroczyście i radośnie otwarto nową scenę. Po symbolicznym przecięciu wstęgi rozpoczął się "Bal w operze" Juliana Tuwima, w reżyserii Wojciecha Kościelniaka i z muzyką Leszka Możdżera.
Muzyka jak turkot pociągu, razem z aktorami zabrała nas w przedziwną podróż w nieznane. Przez scenę w kalejdoskopowym rytmie przetacza się ciąg obrazów, scenka goni scenkę, melodia melodię, niekiedy pobrzmiewają pastisze motywów ułańskich, narodowych. Budziła szacunek dyscyplina całego zespołu i jego umiejętności wokalne, a jednak, spektakl pozostawił mnie obojętnym.
Różnie wystawiano "Bal w operze" czasem jako kabaret (tak przed laty w teatrze Wybrzeże pokazał go Ryszard Major), czasem grano go jako ostrą satyrę.
Zawsze niosło to za sobą ryzyko porażki, bo "Bal w operze" Tuwima został napisany do czytania... Napisany! Ważne jest w nim mistrzowskie, ostre jak brzytew słowo, pełna pasji fraza. Więc kiedy na premierze gubiło się słowo, umykał sens, irytowałam się.
"Bal" to jeden z ważniejszych i piękniejszych tekstów w polskiej literaturze. W swoim czasie budził kontrowersje zderzając treści religijne z Apokalipsy świętego Jana z wulgaryzmami, scenami wyuzdania czy moralnego zepsucia.
Powodem powstania poematu był sprzeciw Tuwima wobec rodzącego się w latach 20. faszyzmu i sanacji, natomiast według Czesława Miłosza wynikał on także z obrzydzenia zezwierzęceniem współczesnego mu świata, pogoń władzy za "pieniądzem, seksem i obżarstwem". Nic dziwnego więc, że Wojciech Kościelniak zobaczył w tym poemacie wizję ostatecznego upadku świata i człowieka, swoistą "modlitwę do Boga o nieistnienie".
W prologu swego infernalnego tekstu Tuwim zaprasza:
"Dzisiaj wielki bal w Operze!
Sam Potężny Archikrator
Dał najwyższy protektorat, Wszelka dziwka majtki pierze".
A tak na marginesie, są te majtki opisane tak, że nie ma na świecie majtek, z którymi można by je porównać.
Scenki plotą się i mieszają, obrastają w znaczenia istotne, które konsekwentnie wiodą do finałowej puenty z Objawienia świętego Jana.
"Zaiste przyjdę rychło. Amen. I owszem przyjdź Panie Jezu!".
Czym prędzej niechaj przyjdzie ktoś, kto przywróci ład i porządek świata.
Przyznaję, kłopot mam wielki z tym gdyńskim "Balem". Niby wszyscy się bawią, tajniacy wiozą szefa, klowni się po pyskach piorą, na tajniaka tajniak mruga, przetacza się nadranny skacowany tłum, a tu raptem... apokalipsa. Zbyt grubą krechą zostało to narysowane.
Wątpliwości budzi też sam finał - przejście nagich bohaterów do komory gazowej, nagich jak na Sądzie Ostatecznym - może to jednak trochę za dużo. Tym bardziej, że pomysł nie jest najnowszy.
Atutem spektaklu jest - totalna - scenografia Dariusza Styrny. Nawet na podłodze mocne, ostre napisy jak na wagonach jadących do Auschwitz.
W kilku walizkach i skrzyniach ukrytych pod sceną (otwieranych przez aktorów, gdy mają wygłosić apokaliptyczny tekst) rekwizyty i gadżety.
Zespół muzyczny wykonujący kompozycje Leszka Możdżera oddziela od aktorów tiul. Pojawiają się na nim czarno - białe obrazy wzmacniające przekaz apokaliptycznych wizji. Ale zawiodła mnie nieco jednostajna opowieść muzyczna Leszka Możdżera.
Każdy ze znakomitych aktorów ma w tym muzycznym spektaklu swój epizod wizyjny (wypowiadany do widowni przez anielską tubę - trąbę) i solowe fragmenty śpiewane. Trudno mówić, kto z nich najlepszy, wszycy byli naprawdę znakomici zarówno w solówkach, jak i zespołowym działaniu.
Zapamiętamy "seksualny kontredansik" zaśpiewany na sedesie. Zadziwi, może oburzy, scena obżerających się na balu i wymiotujących gości.
Pozostaje pytanie, czy widzowie odczytają spektakl i czy będą na niego chodzić? Mam nadzieję, że tak, a po powrocie do domu sięgną po cudowny tekst Juliana Tuwima, gdzie -
"Szach Kaukazu, po butelce
Rumu cum spiritu wini,
Przez pomyłkę tknął widelcem
W cyc grafini Macabrini".