Artykuły

Dziesięć tysięcy szatanów

- Jestem członkiem zespołu Teatru Narodowego i żeby pozwolić sobie na kilka miesięcy pracy w teatrze np. z Jerzym Jarockim muszę mieć oszczędności, bo sama pensja w mojej sytuacji nie wystarczy na życie. Wtedy trzeba podejmować trudne decyzje - mówi JAN FRYCZ, aktor Teatru Narodowego w Warszawie.

Jan Frycz mówi o aktorskich porażkach, walce o wiarygodność oraz o problemach z polską dramaturgią. Z aktorem rozmawia Jacek Cieślak.

Jaki jest dziś teatr?

Jan Frycz: Czasem nie wiem, czy to jest już showbiznes, spotkanie handlowe "kupić-sprzedać"

A co pan czuje, mówiąc ze sceny?

- Zawsze mam tremę i wiem, że nie należy wciskać ludziom ciemnoty. Staram się być wiarygodny w tym, co robię. Udawanie, zasłanianie się - nie ma racji bytu. Przynajmniej w teatrze.

Tylko szczerość?

- Tak, ale poparta przygotowaniem i pracą. Trzeba szanować publiczność.

Tymczasem krytykuje się nasze czasy. Jeśli tak, to przypomnijmy, że w teatrze zawsze narzekano, że jest kryzys, a kiedyś było lepiej.

- To prawda. Zdawałem do szkoły teatralnej z miłości do sceny. Do Starego Teatru. Były lata 70., nie myślałem o popularności i co innego wtedy znaczyło słowo kariera. Nie chodziło tylko o pieniądze, a dziś miarą człowieka staje się coraz częściej jego status finansowy. Poza tym nikt się dzisiaj nie buntuje, tak jak bohater sztuki Mrożka, w której gram. Zresztą, przeciwko czemu się buntować, skoro wszystko wolno. To pytanie stawia Artur właśnie w "Tangu".

Gra pan Stomila, ojca Artura, reprezentanta pokolenia, które wszystko rozpieprzyło - to niech pan odpowie na pytanie!

- Odpowiem pytaniem: "A sztuka, Arturze? A sztuka? " Myślę, że zawsze buntem jest niezgoda na własną małość, podłość. Jeżeli widzę film, spektakl, obraz i czuję, że twórca musiał go stworzyć, wiem, że nie kłamie. Taki przymus wewnętrzny jest pożądany. Dlatego pierwsze pytanie do artysty powinno, według mnie, brzmieć: "Musiałeś to zrobić"? Często taką determinację twórczą znajduję u debiutantów, ale także u Lupy i Jarzyny. Wtedy czuje się niepowtarzalność, nieskończoność. Milknie na widowni kaszel, chrząkanie. Wszyscy wstrzymują oddech, aktorzy zapominają, że są przeziębieni, myślą wyłącznie o tym, żeby przedstawić ważne ludzkie sprawy.

To dlatego w wielu pan rolach można dostrzec wściekłość na świat, a pana bohaterów życie uwiera jak niewygodne buty?

- Zdaje się, że przywiązuje pan zbyt wielką wagę do zawodu aktorskiego i jego wpływu na rzeczywistość. Reżyser mnie obsadza - to gram. Jak mi się propozycja nie podoba - to odmawiam. Zawsze interesował mnie bardziej człowiek posrany, nieudany i cierpiący z tego powodu, niż mocarz, który ma nieustannie rację. Człowiek w zetknięciu ze światem to nie jest higieniczna sprawa! Nie ma co udawać...

Gustaw Holoubek powiedziałby, że na scenie trzeba być eleganckim.

- Być może. Ale zastanówmy się, co dzisiaj w teatrze znaczą tzw. wielkie monologi. Czy spotkałyby się z takim odbiorem jak kiedyś. Kto dałby drugiemu człowiekowi czas na tak długi wywód?

Interesująca byłaby ekstaza i skala emocji. Pewnie przykryłaby treść.

- Tak. Być może mówiono by: ale dyszy, ale się zaczerwienił! Jednak na pytanie, co mówi - padałaby odpowiedź: "Nie pamiętam, co mówił, ale był genialny!". Dlatego kiedy dziś myślę o "Wielkiej Improwizacji", stawiałbym nie na samotność, tylko na wewnętrzne rozdarcie i dialog, który zresztą jest zapisany w monologu Konrada: "Nieszczęsny, kto dla ludzi głos i język trudzi: Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie... (...) Czym jest me życie? Ach, jedną chwilką!". I na pewno nie tylko Bóg jest adresatem.

Ubóstwiający się, a jednocześnie rozdarty bohater powinien mówić do lustra?

- Ciekawy temat. Dlatego czekam na nowe "Dziady" z ludzkim spojrzeniem na pychę, która jest zarówno w Konradzie, jak i w księdzu Piotrze, nie mówiąc o Senatorze.

Myślę, że pokazał ją Jerzy Jarocki w "Tangu", gdzie pysznego inteligenta Artura z prometejskimi ambicjami, wysadził z siodła Edek.

- Bo dzisiaj są czasy Edka. Naprawdę. Edek zwycięża. Przecież to, co się wydarzyło w Warszawie podczas Święta Niepodległości nie było poparte żadną filozofią. Mówienie o ideologiach też nie ma tu sensu. Jedyne pytanie - jak słyszałem w komentarzach - brzmi: czy jak się kogoś bije, to czy można mieć zakrytą twarz, czy nie. To są rzeczy, których nie mogę pojąć. Nawiasem mówiąc, na to mordobicie umawiano się też przez Internet.

Szczerze mówi pan o tym, że przyjmuje różne propozycje filmowe, które czasami okazują się pomyłką, bo takie jest życie aktora (Aktor otrzymał ostatnio Złotego Węża za "występ poniżej godności" za "Wyjazd integracyjny").

- Niestety tak. To też jest kwestia pieniędzy, które dają poczucie wolności. A wolność to jest możliwość wyboru, w tym także odmawiania. Jestem członkiem zespołu Teatru Narodowego i żeby pozwolić sobie na kilka miesięcy pracy w teatrze np. z Jerzym Jarockim muszę mieć oszczędności, bo sama pensja w mojej sytuacji nie wystarczy na życie. Wtedy trzeba podejmować trudne decyzje.

Jak się pan wtedy czuje?

- Źle. Godzimy się na scenariusz z zastrzeżeniem, że trzeba go poprawić. Potem okazuje się, że nikt nie ma na to czasu, ani pomysłu, a umowa została podpisana.

Buntuje się pan przeciwko dramaturgom, jest pan wrogiem "papierowych" postaci.

- Rzeczywiście wolę czytać Gombrowicza i Mrożka niż oglądać ich na scenie. Nic nie wskazuje na to, że pisząc dla ludzi teatru - lubili ich. Nawet Czechow bał się, że aktorzy popsują mu sztuki. A Mrożek dopisywał w swych dramatach uwagi, czego aktor i reżyser nie powinni robić na scenie, na przykład: mizdrzyć się przy jedzeniu banana. Kiedyś zapytałem pana Sławomira: "Czy myśli pan, że moim jedynym pragnieniem jako aktora jest mizdrzenie się do publiczności?". Odpowiedział, że... są inne teatry - poza Krakowem czy Warszawą. Niefortunnie! Duże wymagania miał też Juliusz Słowacki pisząc; "Dziesięć tysięcy szatanów spada". Człowieku, skąd ja ci wezmę dziesięć tysięcy szatanów?

Ale Jerzy Jarocki pokazuje w "Samuelu Zborowskim", że można zagrać dziesięć tysięcy szatanów i spadający samolot.

- Jest przykładem reżysera, który pomaga dramaturgom.

To jak dla pana powinien dramaturg pisać?

- Kiedy Jean Genet pisze, że na stole stoją sztuczne kwiaty, czuję uwagę innej klasy: wymyślcie jak zagrać sztuczne kwiaty!

Których polskich dramaturgów pan ceni?

- Nie odpowiem. Mamy wiele wspaniałych dramatów Fredry, Zapolskiej, Bałuckiego, Różewicza, Schaeffera itd. Chociaż i Fredro stawiał przed aktorami zadania niewykonalne. Na przykład rolę Papkina. Absolut! Nie do zrobienia.

Kiedy czuje pan podczas teatralnej próby papier?

- Widzowie pytają o to, jak aktorzy mogą się nauczyć dużych partii tekstu. Jeśli jestem przekonany do roli - nie ma problemu. Na przykład język postaci Witkacego jest pokrętny, ale piękny. Z przyjemnością też pracowałem nad wielką literaturą rosyjską tłumaczoną przez Wata, czy nad inscenizacjami literatury niemieckiej Krystiana Lupy - Musila i Brocha. Sportretowali ludzkie śmiesznostki, niezdarność, pokraczność, ale przez to pokazali sprawy wzniosłe: ludzką komedię!

Jan Frycz, aktor ur. 1954

Jeden z najwybitniejszych aktorów teatralnych ze skłonnością do wpadek na dużym ekranie w komercyjnych produkcjach. Najciekawsze filmowe role stworzył w "Pożegnaniu jesieni", "Egoistach", "Pręgach" i "Bezmiarze sprawiedliwości". Aktor Teatru Narodowego. Stworzył kreacje w spektaklach Grzegorzewskiego, Lupy, Jarockiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji