Artykuły

Nieteatralność, prawda

Z Grzegorzem Jarzyną rozmawia Dorota Wyżyńska.

W teatrze Rozmaitości trwają przygotowania do nowej premiery. Będzie to "Uroczystość". Historię znamy z pokazywanego niedawno na ekranach kin filmu "Festen" Thomasa Vinterberga, nakręconego zgodnie z zasadami "Dogmy". Przedstawienie reżyseruje Grzegorz Jarzyna.

DOROTA WYŻYŃSKA: Jak reżyser teatralny postrzega filmy nakręcone według słynnego manifestu "Dogma"? Co cenisz, czego szukasz w tych obrazach?

GRZEGORZ JARZYNA: Każdy film z tego nurtu: od "Przełamując fale", przez "Festen", do "Tańcząc w ciemnościach" był dla mnie zaskoczeniem, coś przełamywał, coś przekraczał. Fascynował mnie swoją odwagą, wolnością, zdecydowaną koncepcją. Ten pozorny brak estetyzacji, to silne uderzenie, silne wejście...

I szczególne aktorstwo, w którym osiągnięty jest taki stopień intymności, że chwilami nie jesteśmy w stanie na aktora patrzeć. Tu nie ma kokieterii, czarowania widza. To nie są kreacje w stylu hollywoodzkim, dobrze skrojone, wystudiowane do tego stopnia, że widać sztab ludzi, który przy tej roli pracował. Tu mamy nagi konflikt... Ja się temu poddaję.

D.W.: Ruchliwa "kamera z ręki", "chropowatość" obrazu... Jak to przenieść do teatru?

- Przygotowując teatralną premierę "Uroczystości", staram się jak najbardziej oddalić od filmu. Wiem, że to trudne, bo tak sugestywnych obrazów nie zapomina się tak łatwo.

Skupiłem się na scenariuszu, a właściwie na adaptacji przygotowanej z myślą o teatrze. W Niemczech odbyły się dwie teatralne premiery "Festen", powstały dwie inscenizacje przygotowane w zupełnie innej stylistyce.

Mam wrażenie, że sposób pracy twórców "Dogmy" jest bardzo teatralny. Aktorzy improwizują... Ta "kamera z ręki" ma jedno zadanie - zatrzymać coś autentycznego - te najbardziej prawdziwe chwile między ludźmi, to zderzanie człowieka z człowiekiem.

Podobnie jest u nas na próbach. Skupiamy się na tych najbardziej gwałtownych scenach. Staramy się je uchwycić tak, aby później co wieczór podczas spektaklu osiągnąć ten stopień nieteatralności, prawdy.

D.W.: Krytycy filmowi odnaleźli w "Festen" przypowieść o synu marnotrawnym, doszukiwali się wątków hamletycznych. Jak Ty odczytujesz tę opowieść?

- Myślę, że "Uroczystość" ma szansę poruszyć kilka istotnych kwestii społecznych.

Uderzyć w obłudę i ukryte zło. Uświadomić nam, że polskie rodziny są mocno popękane.

Druga sprawa, która mnie interesuje w tym tekście - to tytułowa Uroczystość...

Ta Uroczystość jest jak ogromny zegar... to mechanizm, który nie może się zatrzymać. I wciąga wszystko, co nie jest związane z konformizmem i zakłamaniem. Ojciec - Helge - jest arcykapłanem Uroczystości. Obchodzi swoje 60. urodziny - osiągnął pełnię. Przez tych kilkadziesiąt lat zbudował imperium, którego nie da się obalić.

Kiedy ktoś usiłuje wytknąć Helgemu przemoc i kłamstwo, okazuje się, że ma za sobą sztab wiernych popleczników, współczesną lożę wolnomularską, ludzi, których przyciągnęła jego fortuna.

To jest także polska historia... Zawsze mnie zastanawia, skąd u tych ludzi tak dobre samopoczucie, skąd ten uśmiech na twarzy? Do arcykapłana nie można powiedzieć, że on skłamał, nie można mu wytknąć wad. Słowa prawdy zostają zmiecione przez Uroczystość.

Główny bohater "Uroczystości" Christian podczas przyjęcia odkrywa przed gośćmi historie z dzieciństwa. Przed całą rodziną na 60. urodziny swojego ojca przedstawia gorzką prawdę. Ale ta, wydawałoby się, porażająca wiadomość nie działa na zgromadzonych. Ojciec tłumaczy mu: Tym ich nie zaszokujesz, musisz powiedzieć coś silniejszego. Silniejszego? Jako czytelnik nie potrafię wyobrazić sobie nic silniejszego, o co syn mógłby oskarżyć ojca.

Christian nie potrafi się przebić przez tę maszynę Uroczystości, zostaje wciągnięty... Dobija się ze swą prawdą kilkakrotnie - jeszcze raz i jeszcze raz... i nic.

D.W.: Opowieść urywa się nagle. Co dla Christiana znaczył ten dzień, ta prawda przed ojcem? Jak to się dalej może potoczyć? Co czuje Christian o świcie?

- To była koszmarna noc. Bohaterowie coraz bardziej wkręcają się w tę ciszę nocy. Coraz bardziej są samotni, coraz bardziej pogubieni, rozdarci. To się kręci, kręci i wydaje z siebie przerażający jęk... Rodzina zostaje całkowicie sponiewierana...

A później przychodzi poranek. Poranek szczególny, który ma coś z nastroju wielkanocnego śniadania. Niedzielny, świąteczny poranek - po oczyszczeniu się, po dokonaniu się.

Co czuje Christian? Czy rzeczywiście ma satysfakcję, że upokorzył ojca, że ujawnił prawdę rodzinną, obciążając nią wszystkich? Czy ta wyczerpująca, koszmarna droga miała sens? Czy zrównoważy ból, rany, które zostały zadane? Czy będzie w stanie budować od nowa? Czy bez tego kamienia, bez grzechu pierworodnego Christian będzie umiał żyć?

"Uroczystość" pod względem formy podobna jest do "Ślubów panieńskich" Fredry. To bardzo dobrze skrojona, energetyczna sztuka. Jest w niej współczesna dynamika, ale też elementy dramatu antycznego. Można odnaleźć tu "Hamleta", ale też "Ojca chrzestnego". Jest skonstruowana podobnie jak "Bolero" Ravela. Powraca ten sam motyw, coraz mocniejszy...

D.W.: Swoje spektakle zawsze podpisujesz coraz to nowymi, tajemniczymi nazwiskami. Horst d'Albertis, Sylwia Torsh, Mikołaj Warianow... - po co te pseudonimy? Czy to coś intymnego, bardzo dla Ciebie ważnego, czy - jak niektórzy podejrzewają - chwyt marketingowy?

- Kiedyś pseudonimy były dla mnie schronieniem, dawały mi wolność, pozwalały na odważne ruchy...

Potrzebowałem skorupki, żeby się przebić. To był taki kapturek, który chroni wrażliwe, delikatne pędy drzew. Tłumaczyłem sobie, że to nie ja, ale Horst d'Albertis... Przychodząc na próby, byłem kimś innym. To dodawało mi sił, energii...

Dziś ten kapturek nie jest mi już potrzebny... Wszyscy wiedzą: "a to Jarzyna". Zrobiła się ochrona pt. Jarzyna". Jarzynie wolno, Jarzyna nie przekroczył, przekroczył, podołał, nie podołał...".

Dziś moje pseudonimy stały się grą, nie zabawą, ale grą, maską teatralną...

Zaczęło się prozaicznie. Byłem na drugim roku studiów reżyserii w Krakowie i rozpocząłem próby "Małych lunatyków". Nie mogłem tego zrobić pod swoim nazwiskiem, bo zostałbym wyrzucony ze szkoły. Student reżyserii (do trzeciego roku) nie mógł decydować się na takie przedsięwzięcia.

Pierwszy pseudonim to było imię mojego ojca - Horst. Kiedy przygotowywałem "Bzika tropikalnego" wiedziałem, że nie mogę go podpisać wyłącznie imieniem ojca. "Bzik..." był raczej moją ucieczką z domu rodzinnego, moją podróżą na Wschód. Dodałem do Horsta nazwisko mojego anty idola - włoskiego podróżnika d'Albertisa. Powstał Horst d'Albertis - kawałek mnie i kawałek świata, który zwiedziłem...

Później była Sylwia Torsh. Torsh to anagram Horsta...

D.W.: Jednak są widzowie, którzy wciąż nie wiedzą, że Warianow, Sylwia Torsh, Brokenhorst to jeden i ten sam Grzegorz Jarzyna...

- Przychodzą do naszego teatru listy od widzów. Listy adresowane do Warianowa, do Sylwii Torsh. Ktoś myślał, że Warianow to młody Rosjanin, ktoś pyta o przeszłość Sylwii Torsh.

D.W.: Słyszałam, jak ktoś zastanawiał się, czy Piotr Cieplak nie jest pseudonimem Grzegorza Jarzyny...

- A co z Krzysztofem Warlikowskim?

D.W.: Twoje pseudonimy dwukrotnie pojawiały się jako pytanie w popularnym teleturnieju "Milionerzy". Gdyby uczestnik znał odpowiedź na pytanie: "Które z nazwisk nie jest pseudonimem Grzegorza Jarzyny", wygrałby aż ćwierć miliona złotych...

- Jestem osobą publiczną - nie mam nad wszystkim kontroli. Moje pseudonimy stały się własnością mediów. Czy ma to coś wspólnego ze mną? Z pewnych rzeczy się nie wycofamy. W "Milionerach" dwóch facetów przegrało, bo nie wiedzieli, kto to Jarzyna. Pewnie do dziś mnie przeklinają...

Przypominamy, że ogłosiliśmy konkurs na nowy pseudonim Grzegorza Jarzyny, którym mógłby podpisać spektakl "Uroczystość" w teatrze Rozmaitości. Na Wasze propozycje (koniecznie z uzasadnieniem) czekamy do 27 kwietnia (decyduje data dostarczenia do redakcji). Można je przynieść lub przysłać pocztą na adres: "Gazeta Stołeczna", Czerska 8/10, 00-732 Warszawa z dopiskiem "Pseudonim". Możecie też napisać do nas e-mail: dow@gazeta.pl

Pseudonimy oceniać będzie sam zainteresowany, czyli Grzegorz Jarzyna. Rozwiązanie konkursu 10 maja na łamach "Gazety Stołecznej". Dla najlepszych - karnety na wybrane spektakle do teatru Rozmaitości, dla wyróżnionych - zaproszenia na popremierowe przedstawienia "Uroczystości".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji