Artykuły

[Christopher Marlowe...]

Christopher Marlowe: "Edward II, czyli burzliwe panowanie i żałosna śmierć króla Anglii z tragicznym upadkiem dumnego Mortimera". Reżyseria: Maciej Prus, scenografia: Marcin Jarnuszkiewicz, muzyka: Andrzej Kurylewicz. Teatr Nowy w Warszawie, premiera we wrześniu 1986 r.

Na to przedstawienie publiczność czekała ze sporym zainteresowaniem. Z paru powodów.

Reżyserował je Maciej Prus, którego nie trzeba rekomendować - to firma znana i ceniona, jeden z najciekawszych naszych współczesnych inscenizatorów.

W roli głównej, popisowej, wystąpić miał Roman Wilhelmi, aktor utalentowany, o silnej indywidualności, mający spore grono wielbicieli, a przecież od jakże już dawna nie widziany na scenie teatru.

Wreszcie Marlowe. Ten, o którym się mówi: największy dramaturg angielski od czasów Szekspira. U nas prawie nie znany, grywany zbyt rzadko. Bardziej może znana jest fama towarzysząca jego nazwisku. Pisarz genialny i niespełniony do końca. Tragiczny. Kto wie, jak rozwinęłaby się jego twórczość, gdyby dane mu było żyć dłużej. Gdyby. Żył krótko, burzliwie, gdy zasztyletowano go w trakcie bójki w knajpie. Zostawił dorobek literacki niewielki, lecz znaczący, zapewniający mu trwałe miejsce w historii literatury. Dramat "Edward II" uważany jest za najlepszy z jego utworów. Starsi warszawscy widzowie być może przypominają sobie inscenizację sprzed lat, "Edwarda II" wystawionego w 1964 roku w niegdysiejszym Teatrze Klasycznym, z Jerzym Kaliszewskim w tytułowej roli.

Polski przekład, lub raczej: transkrypcja poetycka utworu Marlowe'a, dokonana przez Jerzego S. Sitę (naszego współczesnego dramaturga również zafascynowanego historią) dwadzieścia parę lat temu, ciągle brzmi świeżo, ułatwia nawiązanie łączności między epoką króla Edwarda II (przełom XIII i XIV wieku), czasem życia Marlowe'a (koniec XVI wieku) i obecnym schyłkiem wieku XX.

Przedstawienie w Teatrze Nowym rozgrywane jest w świetle i w mroku. Na pustej scenie. Tylko czerń tła i smugi białego światła. Podłoże z trocin, z których wzbija się w górę i po chwili opada pył.

Paroksyzm bólu, nienawiści, namiętności miota bohaterami toczącego się dramatu. Wypadki toczą się szybko, jak w kalejdoskopie. Brak chwili oddechu, by zanalizować to, co minęło, bo oto już widzimy nowe zdarzenia, kolejną kartę dziejów. Dziejów okrutnych, krwawych i absurdalnych.

Historia w tym ujęciu nie ma głębszego sensu. Jest zaledwie serią epizodów następujących po sobie automatycznie, bez logicznego powiązania. Cynizm i amoralność bohaterów odpowiada okrucieństwu ślepego losu. Skrajny pesymizm autora jest aż nadto widoczny.

Wydawać by się mogło, że taka wersja może odpowiadać naszej dekadenckiej epoce.

A jednak nie. Przedstawienie "Edwarda II", choć momentami bardzo efektowne, zwyczajnie nuży. Wieje nudą ze sceny.

Można delektować się grą świateł, analizować interpretację Romana Wilhelmiego, dopatrywać się jakichś analogii (jeśli kto widział szekspirowskiego "Ryszarda III" w teatrze Ateneum) z niedościgłą kreacją Jacka Woszczerowicza jako Ryszarda III. Zauważa się też młodego, wielce ujmującego aktora, Macieja Robakiewicza, w podwójnej roli Gastona i Edwarda III. Tylko, tak naprawdę, co nas to wszystko obchodzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji