W Gliwicach odszedł Jerzy Michalus
W wieku 69 lat, po trwającej prawie pół roku chorobie zmarł Jerzy Michalus, solista i aktor Gliwickiego Teatru Muzycznego.
Do końca swoich dni zadziwiał nie tylko siłą swojego głosu. Pełen wigoru na scenie nawet najmniejszą z teatralnych ról potrafił zamienić w prawdziwą perełkę, wzbudzając podziw aktorów młodszego pokolenia. Publiczność z sentymentem pamiętać będzie jego największe kreacje, jakie stworzył m.in. w "Paganinim", "Cygańskiej Miłości", "Hrabim Luxemburgu" "Zemście Nietoperza", czy będącym już historią polskiej sceny "Człowieku z La Manchy". To oczywiście nie wszystkie role, w jakich wystąpił Jerzy Michalus. Aktor zagrał w blisko 8 tysiącach spektakli. W wielu z 90 premier grał po kilka ról.
Jako młody chłopiec zakochał się w kolekcji płyt muzyki poważnej. Od tego czasu śpiew był jedną z jego największych pasji. Po ukończeniu Szkoły Muzycznej I stopnia trafił do Operetki Szczecińskiej, gdzie występował m.in. z Edmundem Waydą i Ireną Bro-dzińską, rodzicami Grażyny Brodzińskiej, z którą jeszcze tak niedawno bawił gliwicką publiczność występując w "Wiedeńskiej krwi", czy najnowszym musicalu GTM "Hello Dolly!".
Do Gliwic przyjechał w 1956 roku, kiedy Operetka Śląska była najlepszą sceną muzyczną w kraju. Początki kariery wspominał z humorem jako okres bardzo wytężonej pracy, podczas której grał praktycznie wszystko: "od typowych kołków, frakowych amantów, po charakterystyczne role wodewilowe i komiczne". Uwielbiany przez publiczność, był szanowany przez kolegów i krytyków.
Za swój wkład w kulturę został laureatem najważniejszych regionalnych nagród teatralnych - Złotych Masek. Odbierając w ubiegłym roku nagrodę dał prawdziwy popis śpiewając najsłynniejsze arie operetkowe i musicalowe. Tryskał energią i chęcią do pracy artystycznej. Nikt nie podejrzewał, że był to jeden z ostatnich recitali.
