Artykuły

Dożynanie Warszawskiej Opery Kameralnej

Prawie wszystkim instytucjom artystycznym w Polsce obcięto w tym roku dotacje. Powoływano się na kryzys, oszczędności, restrukturyzację wydatków na kulturę itd. Jednocześnie premier Tusk ogłosił, że po raz pierwszy wydatki na kulturę osiągną w tym roku postulowany od dawna jeden procent budżetu państwa. Pisałem już o tym, że nie potrafię zrozumieć tego paradoksu - pisze Marek Weiss na swoim blogu.

Faktem jest, że i Ministerstwo Kultury i Urzędy Marszałkowskie tną budżety teatrów jak kraj długi i szeroki. Wiąże się to z ogólnym upadkiem kultury w gwałtownie materializującym się narodzie i powszechnym brakiem zrozumienia przepastnej różnicy pomiędzy rosnącą w siłę popkulturą opanowaną przez bufonów, celebrytów i amatorów a sztuką wysoką spychaną na margines społeczeństwa do nisz o niskiej oglądalności.

Profesjonalni artyści bronią się jak mogą i robią swoje w myśl wezwania Młynarskiego, ale niektóre akty wandalizmu wobec zasłużonych placówek artystycznych przekraczają granice odporności na ciosy i wpędzają w rozpacz. Tak stało się ostatnio w Warszawie, gdzie w trakcie sezonu, który w poważnych teatrach planuje się starannie na co najmniej rok do przodu, powiadomiono dyrektora Sutkowskiego, że nastąpią kolejne cięcia w dotacji i będzie ona mniejsza o jedna czwartą od planowanej.

Znaczy to, że Opera Kameralna nie tylko nie może zapewnić kolejnej edycji Festiwalu Mozartowskiego, który jest chlubą na skalę światową naszego środowiska muzycznego i jedną z najważniejszych wizytówek Warszawy, ale raczej w ogóle nie zagra żadnego spektaklu, a środków na utrzymanie zespołu i gmachu nie wystarczy do końca roku. Jednocześnie wydaje się setki tysięcy z budżetu centralnego, wojewódzkiego i miejskiego na przeróżne dyrdymały organizowane pod chwytliwymi hasłami punktowanymi wysoko na listach grantów przez wzgląd na ich rzekomą nowoczesność i medialną popularność.

Hańba urzędnikom, którzy będąc odpowiedzialnymi za rozdawnictwo publicznych pieniędzy nie potrafią odróżnić ziarna od plew i kierują się zasadą, że kto głośniej wrzeszczy "dajcie forsy!" ten z pewnością musi być większym artystą. Stefan Sutkowski nie tylko nie należy do wrzaskliwych celebrytów, ale nawet do tych, którzy uważają, że muzyka Mozarta powinna mieć jakiś "piar", bo inaczej się nie przebije na rynku. Jest przekonany o niepodważalnej hierarchii wartości, wśród których Mozart i jego opery znajdują się od zawsze na szczycie, a Warszawska Opera Kameralna pełni misję prezentowania ich kolejnym pokoleniom. Jeśli ktoś tego nie rozumie i żąda argumentów, dlaczego tak być musi, Stefan Sutkowski może mu tylko okazać serdeczne współczucie z powodu ubogiego życia duchowego. Ta powściągliwość dyrektora w promowaniu swoich zasług i imponującego dorobku powinna jednak wywołać jakiś ruch społeczny w jego obronie. Nie będzie to z pewnością tak powszechny protest, jak w sprawie darmowego ściągania z internetu, ale zawsze parę głosów może wzbudzić chwilę refleksji w gronie decydentów, że może jednak kosztowna i kunsztowna kameralna opera jest bardziej potrzebna społeczeństwu niż kolejny masowy program łupu-cupu z puszczaniem ogni bengalskich i podrygami bohaterów telewizyjnych turniejów tańca. Opamiętajcie się szanowni decydenci, bo w przeciwnym razie dzieci wasze wychowane bez Mozarta będą pośmiewiskiem Europy!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji