Artykuły

Arkadia Ósmego Dnia

- Dałabym wam jakieś pieniądze, ale nie mogę. Bo musicie mieć adres. Jakikolwiek - mówiła aktorom Teatru Ósmego Dnia minister kultury Izabella Cywińska. Właśnie mija 20 lat, odkąd Ósemki wprowadziły się do budynku Arkadii przy ul. Ratajczaka 44.

Na zdjęciu sprzed 20 lat straszą brudne, odrapane drzwi, którymi wchodzili tu po raz pierwszy. Marcin Kęszycki, aktor Teatru Ósmego Dnia: - Kultowe wejście. Przez śmietnik i noclegownię bezdomnych, bo na tych schodach przemieszkiwali wówczas różni ludzie. W latach 90. koczowali tu całymi tabunami. A potem zrobiono remont i tamto wejście zamurowano. Tamto, to znaczy przejście na dzisiejsze schody z pomieszczenia, gdzie jest teraz cukiernia Elite.

Reaktywacja

W 1989 r. Teatr Ósmego Dnia wrócił z emigracji we Włoszech. Wznowił swoją działalność, zawieszoną w 1985 r.

Ewa Wójciak, szefowa Teatru: - Dostaliśmy oficjalne zaproszenie do powrotu od ówczesnego premiera Tadeusza Mazowieckiego i Izabelli Cywińskiej, która była wtedy ministrem kultury. Na tym jednak kończyły się ich możliwości. Reszta zależała od lokalnych władz. A tu napotkaliśmy na bierny opór. Musieliśmy - jak zawsze - wszczynać akcję medialną, szukać pomocy, poparcia, bo byśmy nie wywalczyli tego miejsca. Taka była inercja. M.K.: - Ale przecież myśmy w ogóle nie marzyli o tym miejscu, ono w ogóle nie wydawało się atrakcyjne! Chodziliśmy po mieście i szukaliśmy czegoś innego. Znaliśmy to miasto od podszewki, to znaczy od strony wszystkich sal, które miały trochę więcej metrów kwadratowych niż zwykły pokój. E.W.: - Zawsze prowadziliśmy otwarte życie. Nawet gdy nie mieliśmy siedziby, zapraszaliśmy, kogo się dało i gdzie się dało. M.K.: - Jeszcze w PRL-u, kiedy organizowaliśmy koncerty i spotkania z pogranicza legalności. Legendarny koncert Jacka Kleyffa odbył się w naszej kanciapie, w klubie studenckim "Od Nowa", obok kibla męskiego. Przyszło tylu ludzi, że nie było czym oddychać. Tam był też Miron Białoszewski. Czy wieczór poetycki Staszka Barańczaka, który był wówczas zupełnie wykluczony.

Telefaks znaleziony w klitce

Po powrocie z Włoch "Ósemki" zatrzymały się przez chwilę w Scenie na Piętrze i w siedzibie po kabarecie Tey na rogu ul. Woźnej i Starego Rynku. M.K.: - Po 3 miesiącach nas stamtąd wysiudali. Na bruk. Cywińska mówiła: "Dałabym wam jakieś pieniądze, na sprzęt chociażby. Ale nie mogę. Bo musicie mieć adres. Jakikolwiek".

Wobec tego zaproponowano nam pokój w Arkadii. A właściwie dwa pokoje, maleńkie takie. Tutaj były wtedy przeróżne organizacje o nazwach zaczynających się na "socjalistyczne". Jakiś Związek Socjalistycznych Młynarzy Polskich... Adam Borowski, aktor: - A w czarnej sali, pamiętam, była sala taneczna Socjalistycznego Związku Młodzieży Wiejskiej. Parkiet tam do dzisiaj leży nienaruszony.

M.K.: - Te pomieszczenia, które mają dziś w miarę przyzwoitą kubaturę, to były wtedy jakieś kompletnie zrujnowane klitki. Biura na jedno biureczko. To nie pobudzało specjalnie naszej wyobraźni. Zostaliśmy ulokowani w tym jednym pokoiku, ale nie traktowaliśmy tego miejsca jako docelowej przystani. E.W.: - Trudno było sobie wyobrazić, żeby tu miał powstać jakiś teatr. Z tymi ściankami działowymi, niskimi sufitami i niezliczoną ilością komórek. M. K.: - W końcu jednak te wszystkie organizacje zaczynające się na "socjalistyczny" w naturalny sposób się wykruszyły. A.B.: - Został po nich telefaks.

W górę szlaban

Na otwarciu jeszcze podłoga była niewykończona. Ale już wiedzieli, że na to potrzeba czasu. Że są ważniejsze rzeczy niż parkiet. Wszystko powstawało powoli: trochę wbrew przekonaniom konserwatywnych inżynierów. Trochę dzięki wyobraźni scenografa - Jacka Chmaja. Na pewno dzięki ich uporowi.

E.W.: - Od początku mieliśmy potrzebę, żeby nie robić tu tylko teatru. Żeby wokół nas gromadzili się ludzie w różnych innych sprawach.

Tak się złożyło, że hasłem na start stał kawałek piosenki Kleyffa, który przyjechał do Poznania z Orkiestrą Na Zdrowie. Piosenka nosiła tytuł "W górę szlaban". Swoją premierę w "Ósemkach" miało "Requiem" Anny Achmatowej - śpiewany monodram Ewy Wójciak.

EW: - Jedną z pierwszych imprez, jakie tu zrobiliśmy, był duży, wielodniowy projekt rosyjski. To się chyba nazywało "Czy powinniśmy bać się Rosji". Przyjechała ogromna grupa Rosjan, bardzo fajnych ludzi, głównie z Memoriału [Międzynarodowe Stowarzyszenie Historyczne - przyp. red.]. Po co? Była w nas chyba wtedy taka potrzeba rozliczenia się z tamtym czasem, z naszymi lekturami. To był kawał naszego życia, ta Rosja. Innym razem zorganizowali koncert Jacka Kaczmarskiego.

A.B.: - Robiłem do niego afisze na naszym ksero. Takie czerwone, w formacie A3. I te afisze poszły na miasto bez daty i godziny. Ale i tak mieliśmy nadkomplet.

Szara rzeczywistość...

E.W.: - Przyszedł do nas kiedyś Jacek Łukomski, wtedy wiceprezydent Poznania do spraw kultury, dziś dyrektor szpitala na Lutyckiej. Lekarz. Wielki, rubaszny chłopak. I mówi: "Słuchajcie, nie potrzebujecie czegoś? Coś byśmy wam dali, bo mamy pieniądze. Może potrzebujecie jakiś mikser?". Nigdy wcześniej, ani nigdy potem nie zdarzyło się, żeby ktoś zaproponował sam z siebie, że nam coś da. A wtedy chyba rzeczywiście nabyliśmy jakiś porządny sprzęt nagłaśniający, jakieś reflektory, bo przecież nic tu nie mieliśmy. M.K.: - Kiedy otwieraliśmy ten teatr, tutaj były jeszcze nasze reflektory zrobione z puszek po ogórkach. Plus jeden legendarny reflektor otrzymany w darze od Royal Shakespeare Company.

...i hard porno

E.W.: - Zorganizowaliśmy raz wystawę prac Andrzeja Urbanowicza. Przyjaciel Ryszarda Krynickiego, stary hipis, bardzo zdolny malarz. Nie żyje od roku.

M.K.: - Twórca dzieł ezoterycznych, na poły narkotycznych, ze szczególnym uwzględnieniem erotycznych. W jednym z pomieszczeń umieścił namiot, który od wewnątrz oblepiony był zdjęciami pornograficznymi najcięższego autoramentu. Po prostu hard porno. I w to wszystko wkomponowany był Jan Paweł II. Nawet myśmy mieli wówczas wątpliwości co do tego, czy ten namiot jest tutaj słusznym obiektem artystycznym. A Tadeusz Janiszewski, który był wtedy naszym dyrektorem, po prostu nie wytrzymał. W nocy zaprosił artystę na stosowną rozmowę, z wódką. Po wymianie argumentów i kieliszków, artysta strącił wszystkie obrazy ze ścian, krzycząc, że Teatr Ósmego Dnia go ocenzurował. Cała impreza w końcu się odbyła, obrazy zostały sklejone i powieszone na swoim miejscu. Ale namiotu nie udostępniliśmy publiczności. E.W.: - Ja się tego do dzisiaj trochę wstydzę. Tej naszej cenzury.

Ostatnie spotkanie z Kieślowskim

Poeta Ryszard Krynicki nieraz gościł w Teatrze Ósmego Dnia. To dzięki niemu w "Ósemkach" regularnie odbywały się spotkania literackie. M.K.: - Idea wieczorów poetyckich umierała, a do nas przychodziła masa ludzi. E.W.: - W latach 90. działo się głównie na ulicach. To nie był czas służący pełnym namysłu spotkaniom. A tutaj one jakimś cudem się udawały.

W "Ósemkach" odbyło się ostatnie spotkanie Krzysztofa Kieślowskiego z publicznością. Był 24 lutego 1996 r.

E.W.: - Siedziało tu chyba wtedy z dwieście osób, dosłownie wszędzie. Każdy strażak dziś by nas za to surowo potępił. Ale to spotkanie było niezwykłe nie tylko dlatego. Wszyscy, którzy znali Kieślowskiego, to podkreślali. Podobno na co dzień on był surowym, dość pryncypialnym człowiekiem, a nam opowiadał wtedy o swojej pracy, o tym, jak wiele stracił na nią czasu kosztem życia, swojej córki, kosztem bycia z innymi ludźmi. Mówił o tym, jak bardzo chciał to odzyskać.

M.K.: - I ogłosił, że przechodzi na emeryturę. Z Kieślowskim to było tak, że właściwie nie mieliśmy nadziei, że on przyjedzie. Wtedy był całkowicie nieosiągalny. Przed spotkaniem rozmawiałem parę razy z jego żoną, która mówiła, że jest zapracowany, a przede wszystkim chory. I że na pewno się nie zgodzi. W końcu napisałem do niego list i sam mu go zawiozłem. On go przeczytał i następnego dnia zadzwonił, że przyjeżdża. To było wielkie poświęcenie. Bo lekarz mu odradzał.

Krzysztof Kieślowski zmarł niespełna trzy tygodnie później.

Słoneczny Brzeg

Lista gości, których można było spotkać w teatrze w Arkadii przez te dwadzieścia lat, jest długa: Zygmunt Bauman, ks. Adam Boniecki, Barbara Skarga, Adam Michnik, Hanna Krall...

E.W.: - Tadeusz Mazowiecki był w teatrze kilka razy. Raz specjalnie na tę okazję kupiliśmy karton trunku, który nazywał się "Słoneczny Brzeg". Rodzaj brandy, znany nam jeszcze z czasów socjalizmu. Premier specjalnie nie odmawiał w takich sytuacjach. Pamiętam, że staliśmy i rozmawialiśmy, obok nas - te butelki. I nagle stwierdziliśmy, że płyn w każdej z nich ma inny kolor. M.K.: - Mazowiecki był w Poznaniu zaraz po powrocie z misji na Bałkanach [Od 1992 do 1995 r. był specjalnym wysłannikiem ONZ w Bośni i Hercegowinie - przyp. red.]. To była jedna z najgorętszych relacji stamtąd. Te wojny były kompletnie niewytłumaczalne z naszej perspektywy. Za mało wiedzieliśmy o tym, co tam się działo. A on - przeciwnie. I mozolnie, krok po kroku wyjaśniał nam moralny i historyczny sens tych wojen. Siedzieliśmy zasłuchani. I dumni jak nigdy, że jesteśmy Polakami. Bo on się na tych Bałkanach zachowywał wspaniale.

Kto jeszcze był u nas? Na przykład Marek Edelman, który w zasadzie odmawiał takich spotkań. Albo Jacek Kuroń. Pamiętam, że mówił dużo o miłości, co rzadko się zdarza politykom. Co konkretnie? Że życie - w przeciwieństwie do promowanych do dziś wartości - powinno opierać się na miłości. To spotkanie odbyło się w ramach cyklu "Inne światy" - opowiadania o innym sposobie życia, myślenia, alternatywnych postawach wobec świata. E.W.: - Bardzo wcześnie wiedzieliśmy, że będzie trzeba o to dbać. Już wtedy, gdy wydawało się, że coś się zaczyna na nowo, wiedzieliśmy, że jest jeszcze alternatywny świat poza tym, który się nam odsłonił po 1989 r. Czyli poza tym liberalnym kapitalizmem. I zawsze staraliśmy się tutaj pokazywać rzeczy, pozwalające istnieć poza tym pędem.

Gościła u nas kiedyś kilkudniowa prezentacja Rozbratu. Chcieliśmy, żeby pokazali filmy, zdjęcia, opowiedzieli o sobie. Oddaliśmy im naszą przestrzeń, a oni mieli ją sobie zaaranżować. I zaaranżowali, m.in. wywieszając przez okno czarną flagę. A ponieważ w tym samym czasie do Polski przyjechał papież, zrobił się straszny chyr. Wszyscy sąsiedzi dzwonili i pytali, czy papież umarł. Nikomu nie mieściło się w głowie, że można wywiesić czarną flagę z innego powodu.

Znikające łabędzie

M.K.: - Na początku lat 90. w Poznaniu pojawiła się armia rumuńskich żebraków. Zamieszkali w ziemiankach na Podolanach, przy torach. Mieli tam całe miasto, zbudowane z ziemi i z tego, co udało im się znaleźć. Umieszczali się na wszystkich narożnikach i każdy sobie żebrał. Aż któregoś dnia zauważono, że zniknęły łabędzie na Jeziorze Sołackim. Natychmiast padło podejrzenie, że zjedli je Rumuni. Społeczeństwo się strasznie wzburzyło i postanowiło ich przepędzić. Pojawiła się idea akcji deportacji. Nie pamiętam już w jakich okolicznościach, ale doprowadziliśmy wtedy do spotkania władz i Rumunów. E.W.: - Zaprosiliśmy na nie pewną starszą panią, która była tłumaczką. Okazało się, że pierwszy raz ktoś z tymi ludźmi rozmawia. Że pierwszy raz coś mówią w tym kraju i ktoś ich słucha. Powiedzieli, że są z miejsc, w którym jest taka bieda, że żebranie tu pozwala im przetrwać. I prosili, żeby im dać szansę i nie wyrzucać do Rumunii, bo tam z żebrania się nie utrzymają. To było proste, ludzkie, zwyczajne. Wstrzymano tę deportację.

M.K.: - Zorganizowaliśmy później akcję zbierania dla nich rzeczy. A potem wyjechaliśmy na jakieś tournee, a ich wywalili. E.W.: - Pod tym względem dziś jest lepiej. Jest ludzka świadomość takich nierówności i niezgoda na nie. Są My Poznaniacy, są anarchiści.

* Teatr Ósmego Dnia został założony w 1962 r. jako teatr studencki. W latach 70. był najważniejszym polskim teatrem tego nurtu. W1979 r. grupa zaczęła działać jako teatr zawodowy. Ich krytyczna postawa wobec rzeczywistości PRL-u znajdowała odzwierciedlenie na scenie. W stanie wojennym grali na ulicach i w kościołach. W1985 r. teatr został formalnie rozwiązany, a część artystów wyemigrowała do Włoch. Swoją działalność wznowili w 1989 r. Między 1968 a 1993 r. szefem zespołu był Lech Raczak, później Tadeusz Janiszewski. Od 2000 r. dyrektorem jest Ewa Wójciak

** 20-leciu Ośrodka Teatru Ósmego Dnia poświęcone jest spotkanie z Arturem Domosławskim, które odbędzie się dziś o godz. 19 przy ul. Ratajczaka 44

Na zdjęciu: "Piołun", Teatr Ósmego Dnia, 1985 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji