Raj kryje się w każdym z nas
Kurtyna unosi się, naszym oczom ukazuje się przestrzeń. Domyślamy się, że jest to jakiś plac. Tylko domyślamy się, gdyż w tym spektaklu nic nie jest jednoznaczne.
Z prawej kulisy wyłania się postać, po chwili marszowym krokiem przechodzi na drugą stronę. Światło zalewające scenę jest niezwykle intensywne, co powoduje rozjaśnienie widowni. Gdyby nie pierwsze takty muzyki, można by mieć wrażenie, że jeszcze się nie zaczęło.
Po kilku sekundach widzimy kolejną postać, która także znika bez śladu. Na widowni zapanowała cisza, ale chyba nie do końca jeszcze zdajemy sobie sprawę z tego, co dzieje się po przeciwnej stronie. Może to tylko ktoś z obsługi teatru nie zauważył, że trwa już przedstawienie i przemknął przez scenę. Ale już nadchodzą kolejne postacie i w podobny sposób znikają. A więc to tak, może chociaż później wydarzy się jakaś "normalna" akcja, padną pierwsze zdania. Jeszcze chwilę czekamy w napięciu, ale już zaczynamy orientować się, że chyba nic takiego nie nastąpi.
I tak stopniowo, z minuty na minutę, już tylko patrzymy, "każdy z osobna - jak mówi {#au#716} Handke{/#} - i każdy jednocześnie zajęty "wciąganiem się w grę". Handke nazywa swoją "Godzinę, w której nie wiedzieliśmy nic o sobie nawzajem" widowiskiem. Nie jest to bez znaczenia w momencie, gdy zaczynamy zastanawiać się nad tą sztuką. Jest ona bowiem partyturą widowiska, które ma dopiero powstać na scenie. Istotne jest to połączenie sztuki z odbiorcą, powiedziałabym nawet "oglądaczem". To, o czym opowiada widowisko, nie jest bezpośrednio wpisane w utwór, powstaje raczej w żywym, każdorazowym kontakcie z widzem. Jednakże milcząca sztuka Handkego nie jest tylko ciągiem didaskaliów, jest także, a może nawet przede wszystkim, opowieścią jej autora, który przez cały czas jest obecny w tekście. To, co my widzimy, jest już "przepuszczone przez jego wnętrze".
Jak się powszechnie uważa, pisarz przez jedno popołudnie siedział na jakimś placu i przyglądał się przechodniom i sytuacjom. Określono nawet, że była to piazza w pewnym miasteczku pod Triestem. Obecność autora w tekście zaznacza się w sposobie opisu postaci. Gdy pisze: "jakiś człowiek przedstawiający Mojżesza powracającego z góry Synaj z tablicami praw", to nie wiemy tak naprawdę, co zobaczył i dlaczego to, a nie co innego. Pojawia się także jako bezpośredni uczestnik zdarzeń na placu - "jakaś piękność, która, w pierwszej chwili widoczna tylko z tyłu, nagle ogląda się - za mną!". Powstają obrazy, plac zaludnia się przeróżnymi postaciami. Ktoś, w tym wypadku Handke, siedzi i patrzy. Przed jego oczami pojawiają się ludzie, widziani prawdopodobnie na setkach innych placów, które właściwie nie musiały być wcale placami, mogło być to każde miejsce. Handke pisze: "Konkretyzacja miejsca nie miałaby sensu. Chciałem zaprojektować przestrzeń zmienną, chimeryczną. Czasami jest to plac w mieście, czasami okolica centrum handlowego". Różne przestrzenie i różne czasy nakładają się na siebie, obok realnych postaci pojawiają się osoby z pamięci autora. Obraz nabiera barw, zaludnia się coraz to nowymi - jego własnymi - doświadczeniami. Powracają jak we śnie osoby widziane wczoraj, a także nie widziane od dwudziestu lat, żyjące i już dawno zmarłe, znane osobiście i znajomi z kart książek niegdyś czytanych.
Historia nie ma jednego, linearnego biegu. Przypomina mi się w tym miejscu metoda twórcza włoskiego artysty Michelangelo Pistolette, który rezygnuje z tradycyjnego podłoża malarskiego na rzecz lustrzanej powierzchni z nierdzewnej stali. Na taką płaszczyznę nanosi techniką fotograficzną wizerunek ludzkiej postaci. Dzięki temu zabiegowi zmienia się widzenie rzeczywistości. Na lustrzany obraz, na którym za pomocą wspomnianej metody przedstawiona jest jakaś postać przeszła, nakłada się kolejna, tym razem widza, obserwatora, tego, który w tej chwili znajduje się przed lustrem. Czas zyskuje nowy wymiar. Symultaniczność staje się zaprzeczeniem jego linearności.
Tak samo u Handkego mieszają się różne mity, krzyżują epoki, fikcja idzie pod rękę z prawdą, sen miesza się z jawą. Postacie wędrują, każda z nich niesie swój określony los. Nie ma znaczenia, czy jest to Mojżesz z kamiennymi tablicami, Jezus z barankiem, Eneasz niosący starego ojca, czy też jest to Peer Gynt, Tarzan, seksbomba lub Charlie Chaplin. Obok tych symboli, z których jedne należą do kultury europejskiej, drugie do kultury masowej, pojawiają się także "zwyczajni ludzie". U Brzozy bardzo wyraźnie zarysowana jest postać, prawdopodobnie miejscowego biznesmena, z gazetą w jednym ręku, z pękiem kluczy w drugim. Człowiek ten idzie najpierw bardzo szybko, pewnym swego celu krokiem. Jakaś postać próbuje go zatrzymać, po nieudanej próbie zawraca. Wkrótce potem wieje wiatr, zmienia się pogoda i znów widzimy tegoż biznesmena przechodzącego środkiem sceny, ze spuszczoną głową, idącego zupełnie bez celu. Jedynym tłem jego wędrowania są unoszone przez wiatr śmiecie, które próbuje uprzątnąć człowiek z miotłą. Claus Peymann pisze - "Handke ukazuje ludzki kosmos, nie uwzględniając psychologii postaci. Wszystkie postacie pojawiające się na scenie są typowe, charakterystyczne, ale wyzbyte osobowości. Ta mozaika scen nie układa się w jedną historię". Właśnie ten brak jedności akcji pozwala wnioskować, że nie istnieje nic łączącego ludzi w jednej kulturze. Wszyscy przychodzą i odchodzą, "nie wiedząc nic o sobie nawzajem". Każdy człowiek w tym przedstawieniu to oddzielne opowiadanie, które istnieje niezależnie od poprzedniego; choć przeplatają się nie tworzą wspólnej historii. Z losów każdego bohatera można by zrobić oddzielne przedstawienie. Tak się akurat składa, że my widzimy tylko po jednej postaci z każdego dramatu. Zaraz prawdopodobnie coś się z nimi stanie, nastąpi jakiś nagły zwrot akcji, ale my już tego nie zobaczymy. Pozostaje jedynie wyobrażenie o tym, co może nastąpić.
Ci pojedynczy bohaterowie czy aktorzy mijają się, przeplatają w różnorodnych konfiguracjach, nie zwracając na siebie uwagi. Czasem jednak aktor z jednego opowiadania zwróci uwagę na przechodzącego obok innego aktora i niezależnie od sztuki, w której akurat gra, będzie próbował nawiązać kontakt. Przeważnie jednak jest tak zajęty własnym przedstawieniem, że nie widzi i nie słyszy ocierających się o niego osób.
Wszyscy ukazani są w sytuacjach sformalizowanych, każdy jest odziany w sobie właściwy kostium, bez jakiegokolwiek związku z innymi. Wieczna plątanina kukieł niosących swój prywatny los. Odnoszę wrażenie, że gdy zaczyna się mówić o tym spektaklu, staje się on znacznie mniej zajmujący niż jest w teatrze. Zatraca się jego wewnętrzną dynamikę i swoisty mistycyzm. Oglądając go, można przez chwilę poczuć się wzniośle, pojawiają się momenty o niezwykłym napięciu emocjonalnym. "Miałem ochotę - powiada autor - napisać sztukę, w której nikt ani razu nie otwiera ust, choć między postaciami zachodzi pewien rodzaj komunikacji, obok języka sztucznego, wymyślonego, istnieje bowiem naturalny język ciała, którym porozumiewali się ludzie pierwotni."
W ciszy wywołanej brakiem słowa mówionego każdego uczestnika widowiska zaczynają zajmować przeróżne treści, zadajemy sobie elementarne, zgoła naiwne pytania, na które nie znajdujemy jednoznacznej, wpisanej w spektakl odpowiedzi. - To właśnie główna zaleta utworu Handkego, gdyż - jak powiedział Gombrowicz - "Literatura niepoważna usiłuje rozwiązać problemy egzystencji. Literatura poważna je stawia".
Sfera przeżyć koncentruje się nie tyle na tym, co dzieje się na scenie, ile na tym, co dzieje się w naszym wnętrzu. Odnoszę wrażenie, iż Brzoza, znacznie bardziej niż Handke, wyeksponował znaczenie owej "Godziny..." Staje się ona metaforą ludzkiego istnienia na ziemi. Pomieszanie różnych mitów i kultur pełniej ukazuje, że mimo innych podstaw, korzeni i światopoglądów zmienia się tylko zewnętrzna powłoka człowieka jako... (np. pana z bródką). Lecz człowiek zawsze był i będzie - aż dziwnie o tym wspominać - tylko i wyłącznie człowiekiem. Czy jest to Mojżesz dźwigający tablice dla izraelskiego ludu, czy chłopak mknący na wrotkach, każdy próbuje coś uczynić z własnym życiem. Od wieków trwa ten sam niekończący się proces, prowadzący od narodzin do śmierci. Ludzie żyją obok siebie, jednak jak dawniej, tak i teraz "nie wiedzą nic o sobie nawzajem".
Na pytanie, o czym właściwie jest ten spektakl, można śmiało odpowiedzieć jednym słowem: o samotności. Samotność jest tu wszechogarniająca, gdyby nie muzyka Pawła Mykietyna, czasem dość uporczywa, mogłaby stać się nawet przerażająca. Muzyka jest niekiedy jedynym ratunkiem przed dręczącą samotnością i nazbyt gadatliwą ciszą. Podejmując ten temat, sztuka Handkego wkracza w sferę międzyludzką. Co prawda, można mówić o samotności człowieka względem Boga, jednakże człowiekowi zawsze najbliższy będzie drugi człowiek. Myślę, że w tym sensie spektakl ten ma dużo wspólnego z Gombrowiczem, skupia bowiem nasze myśli na tym, co dzieje się tu, na ziemi, między ludźmi. "Gdyby dostojna budowla tysiącletniej cywilizacji runęła, cicho i pusto. Gdzie się schronić? Co wielbić? Do kogo się modlić? W czym umieścić źródło natchnienia i siły? Czy byłoby dziwne, gdyby oni w sobie ujrzeli jedyną siłę stwarzającą, jedyne dostępne im Bóstwo. To jest droga do odkrycia człowieka jako decydującej i nagiej potęgi. Byłoby to jednak dziwne, gdyby takie uczucia narodziły się wśród ludzi, którzy siebie lekceważą." Mimo że Gombrowicz Dostojewskiego nie rozumiał - może raczej nie chciał rozumieć, zresztą wiadomo dlaczego - przychodzi mi w tym miejscu do głowy pewien fragment z Braci Karamazow. Jest to fragment rozmowy, jaką odbył w młodości starzec Zosima z nieznajomym: "Raj - rzekł nieznajomy - kryje się w każdym z nas i we mnie teraz się kryje, jeśli zechcę, to już jutro objawi mi się w rzeczywistości i tak już zostanie na całe życie...".
Na pytanie Zosimy, kiedy stanie się raj, odpowiada: "To kwestia duchowa, psychiczna. Aby zmienić świat, trzeba aby ludzie najpierw sami psychicznie się zmienili. Dopóki nie stanie się pan naprawdę bratem każdego człowieka, nie może nastąpić braterstwo. Nigdy ludzie nie potrafią podzielić się jakąś nauką, wiedzą czy zyskiem bez krzywdy dla własnego mienia czy praw swoich. Zawsze każdy będzie mieć za mało, zawsze będą sarkać, zazdrościć i tępić się wzajemnie. Pyta pan, kiedy to się spełni. Spełni się, ale przedtem musi się zakończyć okres ludzkiego odosobnienia...".
Dlatego też - myśląc o spektaklu - nie sposób pominąć słów Bertranda, protagonisty Lunatyków: "Nikt nie widzi drugiego w ciemności, a płynna jasność to tylko sen".
Dlaczego Handke napisał taki tekst? Pisałam już, że to, co my widzimy, jest już przepuszczone przez wnętrze autora. Nie jest to tylko historia, którą ktoś wymyślił na użytek potencjalnego widza. Jest to przede wszystkim historia autora, o jego doświadczeniach i uczuciach, opowiedziana językiem tylko jemu właściwym. Uważam, że spektakl powinien także zwrócić uwagę odbiorcy na autora. Zadaniem widza nie może być dopowiadanie dalszych ciągów historii widzianych przez kilka chwil na scenie. Należałoby raczej pomyśleć, co czuł ten, który to wszystko stworzył. Najciekawszą niedokończoną opowieścią, wartą dalszego ciągu, mogłaby być opowieść o pojawiającej się przez chwilę na scenie - zupełnie jak postacie jego sztuki - osobie Handkego. Nigdy nie wyjaśnimy, dlaczego na scenie nie pada ani jedno słowo, dopóki będziemy to chcieli wysnuć z samego tylko obrazu i poszczególnych historii. Nie tylko dlatego, że widzimy je tylko przez moment i nie znamy dalszych ciągów. Nawet gdybyśmy się tego dowiedzieli, nic by się nie zmieniło. Najważniejszy wydaje mi się fakt, że wszystko to jest wyrazem jednostkowego patrzenia na "świat i pochodzi od określonej, żywej oso by autora. Żyjącego w takim, a nie innym miejscu i czasie, poddanego określonym sytuacjom, które doprowadziły do powstania takiej, opisanej przez niego historii. Niewątpliwie jest to coś w rodzaju manifestu, wypowiedzianego w poetyckiej formie, zrodzonego z subiektywnych postrzeżeń. Jego celem jest pokazanie "czegoś" pozostałym indywidualnym bytom. W finale sztuki Handkego poszczególni widzowie próbują wmieszać się w tłum, nie udaje im się to, dopiero trzeciemu, który prawdopodobnie jest samym autorem, próba ta się powiedzie. U Brzozy natomiast pojawia się na zakończenie postać, która u Handkego przewijała się kilka razy. Jest to postać Głupka dźwigającego na plecach makietę całego placu. Jednakże Brzoza umieścił dodatkowo, na pomniejszonym placu, proporcjonalną do niego figurę Głupka. Postać ta zyskuje w ten sposób zupełnie inne - sprzeczne z przypisaną sobie rolą -znaczenie. Interpretować to możemy dowolnie. Może gestem tym Brzoza chciał zaznaczyć także swoją obecność w toczących się wydarzeniach, identyfikując się niejako z autorem? Kończy się spektakl, odchodzi i on, zabierając swój placyk ze sobą.