Szukszyn po polsku
Warszawski Teatr Powszechny przygotował premierę utworu Wasilija Szukszyna "Gdy obudzą się rankiem", pisarza bardzo popularnego na scenach radzieckich. U nas, jak dotąd, z trudem przebijającego się na afisz. Gwoli prawdzie dodać jednak należy, iż przedwcześnie zmarły pisarz niewiele pozostawił utworów stworzonych z myślą o scenie.
Fakt, że nazwisko autora popularnego przecież i w Polsce z rzadka jedynie pojawia się w repertuarze naszych teatrów wiązać chyba trzeba także z pewną specyfiką jego twórczości. Zarówno w swoich utworach scenicznych, zwłaszcza zaś w opowiadaniach, Szukszyn odwołuje się stale do rosyjskiej tradycji kulturowej, do rosyjskiej obyczajowości. Są to właściwie dwie główne sprężyny działania bohaterów jego nowel. Parę lat temu warszawski Teatr Polski dokonał adaptacji opowiadań z tomu "Rozmów przy jasnym księżycu" i potknął się właśnie na tej tak ważnej u Szukszyna warstwie obyczajowej. Mimo udziału świetnych aktorów, już nieżyjących: Tadeusza Fijewskiego i Władysława Hańczy, przedstawienie pozostawiało spory niedosyt. Były to, niestety, rozmowy dość drętwe. Choć określenie to tak bardzo przecież nie pasuje do twórczości Szukszyna, pisarza jakże często dotykającego spraw bolesnych, niekiedy wręcz drastycznych.
Przeniesiony na scenę świat ten wymaga jaskrawych barw, ostrych, mocnych konturów, wymaga bardzo krwistego, soczystego aktorstwa, w czym nasze teatry nie czują się najpewniej. I to jest chyba również nie najmniej istotna przyczyna, dla której ten jeden z najciekawszych pisarzy radzieckich lat sześćdziesiątych bardzo interesujący aktor i twórca filmowy, nieźle przecież u nas znany, chętnie wspominany w publicystyce literackiej i teatralnej rzadko trafia na scenę. Trudno doń, jak się okazuje, znaleźć własny klucz.
Przedstawienie w Teatrze Powszechnym zasługuje na uwagę z wielu względów. Bardzo interesujące aktorsko, dobrze zorganizowane, ma od pierwszej do ostatniej sceny świetne tempo. Zasługa to całego zespołu, w którym obok Anny Seniuk, pojawiającej się zresztą epizodycznie, występują: Ryszard Faron, Zbigniew Grusznic, Edmund Karwański, Władysław Kowalski Krzysztof Majchrzak, Bolesław Smela, Jan T. Stanisławski, Maciej Szary i Ryszard Żuromski. Na słowa uznania zasługuje reżyseria Piotra Cieślaka, dyskretna, ale bardzo wyraźnie oznaczająca kolejne fazy tego dość dziwnego przedstawienia, zbudowanego z trudnych wspomnień ludzi, którzy rankiem obudzili się w izbie wytrzeźwień.
Spektakl warszawski nie ma w sobie nic z łatwej i banalnej anegdoty na temat żłobkowych pensjonariuszy, a jednak nieraz budzi śmiech. Jest zabawny na pewno, ale daleki od wszelkiej farsowości. To, co budzi w nim naszą wesołość, bliskie jest grotesce. Twórcy przedstawienia zmuszają nas do śmiechu, by tym mocniej w pewnym momencie, na zasadzie kontrastu, ukazać tragiczny wymiar spraw.
Przedstawienie w Teatrze Powszechnym jest niepodobne do tego, które można oglądać w moskiewskim Sowremienniku. Jest inne. Zagrano je jakby przeciw tradycji inscenizowania Szukszyna wypracowanej na scenach radzieckich. Ale są to różnice dotyczące stylistyki. Dla owego krwistego czy też realistycznego - jak się czasem mówi - aktorstwa radzieckiego znaleziono polski ekwiwalent, okazała się nim umowność groteski, jej swoista aluzyjność.
Zamierzenie Teatru Powszechnego było tym może trudniejsze, iż zdecydował się on przedstawić publiczności utwór Szukszyna na Małej Scenie, gdzie aktora od widza dzieli odległość wyciągniętej ręki. Tym większe uznanie dla twórców tego spektaklu, którzy przekazali nam to, co w twórczości autora "Rozmów przy jasnym księżycu" chyba najistotniejsze - głęboko humanistyczna wiara w człowieka i żarliwa troska o jego los.