Szukszynowski ton
W zeszłym roku minęło pięć lat od przedwczesnej, tragicznej śmierci Wasilija Szukszyna. Ale ciągle jeszcze jego wielogatunkowa, bogata twórczość odsłania się przed nami, ciągle go w Polsce odkrywamy, docierają do nas nie znane filmy, sztuki teatralne znakomitego artysty. Aż podziw bierze, jak wiele zdołał stworzyć autor "Rodziny Lubawinów" w ciągu czterdziestopięcioletniego życia. I w jak wielu dziedzinach. Udzielał się przecież jako aktor, reżyserował, pisał opowiadania, powieści i sztuki. Wszystkie utwory, które pozostawił, posiadają odrębny Szukszynowski ton, własny nastrój. Na wszystkim, co robił, wyciskał piętno, jakby zostawiał własny podpis, który pozwala wyróżniać jego dzieła z otaczającej masy tzw. sztuki współczesnej.
Teatralne utwory Szukszyna, grane w tej chwili ponoć w 150 teatrach ZSRR, trafiają powoli i na nasze sceny. Kilka teatrów przedstawiło już "Energicznych ludzi" i "Rozmowy przy jasnym księżycu". Obecnie Teatr Powszechny zaprezentował na Małej Scenie w reżyserii Piotra Cieślaka sztukę "Gdy obudzą się rankiem" uzupełnioną fragmentami kilku opowiadań Szukszyna.
Jak zwykle u tego pisarza nie można sztuki jednoznacznie zaklasyfikować. Obok elementów obserwacji obyczajowej, w której Szukszyn celował, pojawiają się próby refleksji prawie filozoficznej, próby pokazania czegoś głębszego niż tylko ludzkie zachowania.
Rzecz dzieje się w Izbie Wytrzeźwień. Gdy bohaterowie budzą się rankiem, dręczy ich coś więcej niż pospolity katzenjammer. W tej dziwnej scenerii ujawniają się ich tęsknoty i chęci, a także to wszystko, co trzyma marzenia na uwięzi, co dręczy i nie pozwala oderwać się od rzeczywistości. Szukszyn posługuje się pomysłem z pozoru banalnym, wprowadza prawie bezbarwną postać socjologa, który prowadzi badania nad motywacjami pijaństwa. Ale ten zwykły pomysł ujawnia u Szukszyna niezwykłe możliwości. Zaczyna się od tego, że "pacjenci" wietrzą jakiś podstęp: może to nie żaden socjolog, ale śledczy. Mają chyba nawet ochotę, żeby mówić, wyspowiadać się, opowiedzieć swoje życie, ale równocześnie boją się. Więc koloryzują, zmyślają, lecz przecież przenika do tego, co mówią czy raczej odgrywają przed socjologiem, współuczestnikami gry i nami, jakaś prawda. Całość rozgrywa się na wąskiej granicy między zmyśleniem a autentyzmem, między rzeczywistością a pragnieniem.
Sztuka przynosi coś więcej niż tylko prawdę o konkretnych ludziach. Przynosi prawdę o rzeczywistości, w jakiej żyją, prawdę o obyczajach, ale także o ethosie, normach, wartościach, mechanizmach otaczającej rzeczywistości. Psychodrama kilku ludzi dostarcza wiedzy o całym społeczeństwie. Tu istotnie, jak pisano już u nas, odsłania się związek tej sztuki z dramatem Gorkiego, wielkiego chyba mistrza Szukszyna, "Na dnie".
Na pewno jednak "Gdy obudzą się rankiem" oprócz podobnej umiejętności obserwacji swych współczesnych, jaką posiadał Gorki, oprócz odrobiny goryczy, cechuje już wyłącznie Szukszynowski ciepły humor, sympatia czy nawet solidarność i poczucie bliskiej więzi z bohaterami. I również Szukszynowskie przekonanie o niemożliwości wyjaśnienia rzeczywistości do końca, o wręcz metafizycznej tajemnicy, jaka tkwi głęboko w wydarzeniach i rzeczach nas otaczających. Nawet w farsie, bo nią w końcu jest sztuka przedstawiona w Teatrze Powszechnym, jakiś cień tajemnicy, jakieś konkretne już niedomówienie musi się pojawić, aby zostawić widza w niepewności.
Piotr Cieślak bardzo sprawnie poprowadził aktorów w przedstawieniu. A od gry aktorskiej zależał przede wszystkim sukces spektaklu. Wszyscy zagrali na dobrym poziomie, z naturalnością wcielili się w swe postacie. Świetnie zagrała epizodyczną rolę sprzątaczki Anna Seniuk. Dobrze oddał dwuznaczności swego bohatera Władysław Kowalski. Wyraźnie nakreślili charakterystyczne postacie Krzysztof Majchrzak i Edmund Karwański. Podobał się też sugestywny i dowcipny Jan T. Stanisławski. Bolesław Smela umiał przedstawić bohatera posiadającego swą tajemnicę.