Poemat bez słów - (Nowe teatralne szlaki w "Studio")
Pierwsze premiery nowego sezonu w Teatrze Studio otwierają cykl zatytułowany "Wariacje z poetami". Utwory Petera {#au#716} Handke{/#} i Tadeusza Różewicza, pozbawione tradycyjnej fabuły, a u Handke nawet stów, reprezentują typ twórczości właściwie nieobecny na scenach teatralnych.
Peter Handke napisał swój dramat w 1992 roku. Wielu krytyków uznało go za najważniejszy tekst napisany dla teatru w ostatnich latach. Jeśli bowiem teatr może pochodzić z życia, utwór Handke jest tego najlepszym dowodem. "Byłem na placu w Muggi koło Triestu, przez cale popołudnie, w lecie. Było szalenie piękną rzeczą przyglądanie się temu, co się działo" - stwierdza autor. To samo miejsce, owoce tamtych obserwacji oglądamy teraz w teatrze. Przez plac ciągle przemieszczają się ludzie. I choć nikt nie opowiada swojej historii, nikt w ogóle nic nie mówi, każdy z anonimowych bohaterów niesie ze sobą strzęp swego życia, małe dramaty i radości. Pozbawiając postaci prawdziwej osobowości Handke każe nam przyjrzeć się ludziom w tłumie. Szczególnego znaczenia nabierają najmniejsze czynności, których zwykle nie zauważamy. Do tych postaci, ludzi z życia każdego współczesnego miasta, dołącza Handke autentycznych bohaterów znanych z mitów kultury i literatury. Na scenie Papageno z "Czarodziejskiego fletu" spotyka Peer Gynta, obierającego swą cebulę. Nagle wkracza na plac ekipa filmowa, a po niej grupa cyrkowców, popisująca się swymi umiejętnościami, przywodząca na myśl filmy Felliniego. W teatrze Petera Handke to, co rzeczywiste miesza się z bogatym światem wrażeń plastycznych i wizualnych. Nie jest to tylko portret przelewającego się tłumu. To także wykreowany z niczego obraz nowej teatralnej estetyki. Spektakl w Studio pokazuje, że "Godzinę...", nawet jeśli niesie pesymistyczne treści, można przedstawić jako ciąg scenicznych obrazów wielkiej urody. Wówczas do głosu dojdą wrażenia zmysłowe, które stają się kwintesencją patrzenia na świat. Zatrzymany w teatralnym kadrze kawałek zwyczajnego życia nabiera nowych barw, zdają się mówić autor i twórcy przedstawienia.
Inscenizacja Zbigniewa Brzozy podąża wiernie za literackim pierwowzorem. Reżyser stara się w pełni wykorzystać tech- niczne możliwości teatru. Postaci pojawiają się także ponad sceną, przejeżdżając na podwieszonych pod sufitem linach. Dostosowanie się do wskazówek zapisanych w partyturze dramatopisarza wymaga od aktorów wielkiej sprawności i precyzji. Rytm spektaklu buduje znakomita, wykonywana na żywo muzyka Pawła Mykietyna. Tworzy wciąż zmienny, łagodny, a po chwili ostry nastrój całości. Ascetyczną i kompletną scenografię zaprojektowała Katarzyna Jarnuszkiewicz. Scenę ze wszystkich stron otoczyła murem, wyznaczającym opisywany w sztuce plac. Dla teatru wystawiającego "Godzinę..." mur ten oznacza granice tego niezwykłego, a zarazem zwyczajnego, świata w miniaturze.
Drugą częścią wieczoru jest inscenizacja poematu Tadeusza Różewicza "Francis Bacon, czyli Diego Velazquez na fotelu dentystycznym" przygotowana przez Jerzego Grzegorzewskiego, kończącego w obecnym sezonie pracę w "Studio". Zrealizowana w foyer, jak niegdyś operetkowe "Usta milczą, dusza śpiewa", żartobliwa miniatura sceniczna potwierdza zainteresowanie artysty małymi, nietypowymi formami, których prawdopodobnie nie będzie mógł realizować jako dyrektor Teatru Narodowego.
Z teatralnego żartu nie zawsze wynika wesoła treść. Grzegorzewski rozpisał utwór Różewicza na pięć głosów, wprowadzając na scenę samego poetę, nazwanego tu Tadeusz R. (Mariusz Benoit). Na ringu będącym scenerią spektaklu snuje on rozważania o granicy między własną twórczością, a malarstwem Francisa Bacona.
Po spektaklach Brzozy i Grzegorzewskiego stawiamy sobie wiele pytań, nie zawsze potrafiąc na nie odpowiedzieć.