Artykuły

Życie i śmierć króla Edwarda

Teatr Nowy nie ustaje w zabiegach, aby umilić widzom pobyt u siebie. A to otwarcie wystawy w foyer, a to przed spektaklem marionetki opowiadające historię "Dr Johanna Fausta" anonimowego autora w reżyserii Zbigniewa Micha. Kiedyś zapraszano na kameralne spektakle do piwnicy Wandy Warskiej na Starym Mieście, teraz powstała w samym teatrze Scena Kameralna, a właściwie bardzo kameralna, bo na czterdzieści osób, przedstawiająca na inaugurację "Babcię i wnuczka czyli noc cudów" Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w reżyserii Ryszarda Majora. Ale zająć się należy przede wszystkim nową premierą na scenie (teraz) dużej, gdzie możemy oglądać "Edwarda II" Chiistophera Marlowe'a z Romanem Wilhelmim w roli tytułowej.

"Edward II" uważany jest za najlepszy dramat rówieśnika Szekspira i największego dramaturga przedszekspirowskiego, za jakiego uchodzi Christopher Marlowe. Przedszekspirowskiego, bo choć urodzeni w jednym i tym samym roku 1564, start pisarski mieli różny, gdy Szekspir zaczynał tworzyć swoje nieśmiertelne dramaty i komedie, Marlowe zginął zasztyletowany w bójce w gospodzie w angielskim miasteczku Deptford. "Edward II" ukazał się drukiem już po jego śmierci. Dotyczył dramatu władzy z czasów nie tak odległych. Edward II Plantagenet zamordowany został w 1327 roku, a legendy tyczące jego życia i śmierci musiały być w czasach Marlowe'a wciąż bardzo żywe. Ale Marlowe nie pisał kronik królewskich. Nie wiadomo, czy interesowała go prawda historyczna. Fascynowały go mechanizmy dążenia do władzy i jej utrata, samotność człowieka wobec ludzi i świata, bez Boga, jego wyniesienie, upadek i okrutna śmierć. To wszystko jest w "Edwardzie II" tak jak we wcześniejszym "Tamerlanie", którego prapremiera polska odbyła się na wiosnę tego roku w teatrze w Gorzowie Wielkopolskim.

"Edward II" grywany był u nas rzadko, a przecież w reżyserii Macieja Prusa jawi się jako mądra i okrutna tragedia egzystencjalna! Zgodnie z ówczesną tradycją konstruowania sztuk scenicznych opowiada o zatargu króla z baronami, wojnie pomiędzy nimi, która toczy się ze zmiennym szczęściem, potem uwięzieniu i śmierci króla. Przepływ czasu jest długi: kilkanaście lat, ilustrujących fakty historyczne i przemiany psychologiczne ludzi, biorących w nich udział. Zawiera się w nich prawie całe królowanie Edwarda Plantageneta: podniesienie do najwyższych godności państwowych faworyta Gastona, syna pastucha, jak mówią o nim baronowie, rewolta feudałów występujących przeciwko złamaniu naturalnego porządku rzeczy, śmierć Gastona, uwięzienie przeciwników królewskich, ucieczka głównego przywódcy Rogera Mortimera do Francji, powrót wraz z królową Izabellą i następcą tronu, tułaczkę króla, śmierć jego następnego faworyta Spencera, uwięzienie króla, wreszcie zamordowanie go. Dla nas jednak w o wiele mniejszym stopniu dla widzów elżbietańskiej Anglii ważne są koleje losu nieszczęsnego króla i jego zbuntowanego barona. Istotne są one prawie wyłącznie tylko o tyle, o ile mówią nam współczesne prawdy o mechanizmach historii i ludzkich namiętnościach.

"Edward II" w reżyserii Macieja Prusa wraz ze scenografią Marcina Jarnuszkiewicza i muzyką Andrzeja Kurylewicza tworzy widowisko o wymiarze poetycko-malarskim. Scenografia jest oszczędna, właściwie tworzą ją czerń i światło wydobywające z mroku aktorów, odgrywających krwawe czternastowieczne wypadki. Na podłodze leżą trociny. One wraz z głosami szumu morza i krzykami nic w podkreślają wyspiarski charakter miejsca akcji, tak jakby wszystko działo się nad kanałem oddzielającym Anglię od reszty świata. Efekt ten potęguje nastrój samotności, w jakim poruszają się na pustej scenie bohaterzy Marlowe'a wadzący się z sobą, przeciwnikami ziemskimi i z Bogiem.

Świat Edwarda II jest bowiem tak straszny, gdyż jest światem, w którym nic nie jest pewne. Król odtrąca małżonkę, aby kochać kolejnych faworytów, podnosząc ich z nizin na wysokości swojej władzy. Nic nie jest pewne, bo można popełnić zbrodnię tak straszliwą jak podniesienie ręki na króla. Na końcu okrutnych walk, w których brat występuje przeciwko bratu, a żona przeciwko mężowi, jeśli śmierć, przeważnie okrutna, potworna, bolesna. Śmierć w pustkę, bo bo bohaterzy Marlowe'a tak jak on sam niegdyś nie wierzą, że Bóg może istnieć i pozwalać na takie czyny. Sam Marlowe na dwa tygodnie przed śmiercią został wezwany do stawania się przed Tajną Radą dla oczyszczenia się z zarzutu o ateizm i bluźnierstwa przeciw religii.

Teatr Marlowe'a nazywany jest przez krytyków światem okrucieństwa. Ale przecież rzeczywistość, którą opisywał, była o wiele bardziej okrutna, przynajmniej w szczegółach. Sposób zadania śmierci królowi przez skrytobójców (na co była zgoda królowej zakochanej w Mortimerze) nie nadaje się ani do przedstawienia na scenie ani do opisania. Znajdziemy go w książce francuskiego historyka Maurice Druona "Wilczyca z Francji", wydanej parę lat temu przez Wydawnictwo Literackie. Spencerowi, w rzeczywistości Hugonowi La Despenser, który był faworytem króla przez lat dziesięć, wydarto na oczach tłumu oraz Mortimera, królowej i księcia, po kolei wszystkie wnętrzności. Baron Mortimer zawisł na szubienicy, a królowa Izabella, wygnana przez syna, musiała jeszcze przeżyć dwadzieścia osiem lat w samotności. Gdy zeszli się z Mortimerem na ścieżce nienawiści przeciwko panującemu, ona miała z królem, mimo jego skłonności do młodych chłopców, czworo dzieci, baron ze swoją małżonką - jedenaścioro.

Ale wróćmy do przedstawienia. Przekład Jerzego S. Sity jest trudny, ale przejrzysty. Bohaterowie Marlowe'a posługują się więc językiem, współczesnym. Stylizacja jest niewielka. Dramat ma wymiar egzystencjalny. Ukarany zostaje człowiek, który uważał, ze wolno mu wszystko, a wystąpił przeciwko naturalnemu porządkowi rzeczy. Roman Wilhelmi wyposażył swojego Edwarda II w urok, słabości, sentymentalizmy, ale i siłę. Na końcu posiada świadomość nieuniknioności skrytobójczej śmierci. Bardzo pięknie i dyskretnie rozegrał wszystkie sceny miłosno-uczuciowe. W jego interpretacji rozpieszczony król Anglii zdobywa sympatię widowni. Dobrze wypadli też jego faworyci, szczery, chłopięcy Gaston (Maciej Robakiewicz) i układny, kalkulujący Spencer (Adam Bauman). Stanisława Celińska jako królowa Izabella kierowała się głównie nienawiścią odtrąconej kobiety, zmiękczoną o chwilowe potrzeby łagodzenia konfliktów. Marek Obertyn jako protagonista króla, pozostawał na uboczu, za bardzo zginął w cieniu wszechstronnej kreacji Wilhelmiego.

Maciej Prus zaznaczył, że ma do czynienia z dramatem elżbietańskim w prologu, a także powierzając niektórym aktorom podwójne, bardzo różne role, co było nagminną praktyką za czasów Marlowe'a. Pokazał jednak, że można go wystawiać ze znakomitym skutkiem na statycznej scenie, operując tylko światłem i czernią, gestami i ruchem aktorów, uzyskując jednak wyrazistość konfliktów szarpiących bohaterami szesnastowiecznej tragedii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji