Chodzenie jak mówienie
JANUSZ MAJCHEREK Peter {#au#716} Handke{/#} ma odwagę eksperymentować z formą dramatyczną, robi to konsekwentnie od 30 lat. W tej jego konsekwencji jest pewna niekonsekwencja. Handke co jakiś czas zrywa ciągłość swoich zainteresowań i w gruncie rzeczy można mówić o pewnych woltach w obrębie jego dramaturgii, która zaczęła się od kontestacji teatru jako takiego (mam tu na myśli "Publiczność zwymyślaną") a następnie przeszła do ataku na struktury języka, zniewalające człowieka. Z czasem Handke zaczął odchodzić od problemów języka i doszedł do formy dość osobliwej, w której zrezygnował w ogóle z języka mówionego. Tak było w sztuce, która w polskim przekładzie nosi tytuł "Terminator" i która jest partyturą widowiska, w ścisłym sensie słowa. Tak jest też w najnowszej sztuce Handkego, czyli w "Godzinie, w której nie wiedzieliśmy nic o sobie nawzajem", granej obecnie w Teatrze Studio. Zdaje mi się, że premiera Brzozy jest jedną z ciekawszych rzeczy w tym sezonie w Warszawie.
MALWINA GŁOWACKA Powiedziałeś jedną istotną rzecz na temat tej sztuki, a mianowicie, że Handke rezygnuje w niej z języka mówionego, ale - jak sądzę - nie rezygnuje z języka w ogóle. Pisarz wspominał o tym w rozmowie z publicznością Burgtheater, gdzie w 1992 roku odbyła się prapremiera "Godziny..." w reżyserii Clausa Peymanna, ze scenografią Karla-Ernsta Herrmanna. Żeby to wyjaśnić trzeba wspomnieć o genezie sztuki. Otóż, pisarz siedział na jakimś placu i obserwował co się na nim dzieje. Widział więc obrazy, które opisał. Z kolei reżyser zmagający się z materią tego tekstu musi niejako przejść drogę odwrotną. Ma za zadanie przetworzyć, to, co zapisane w słowach na obraz sceniczny. Idzie więc o odwzorowanie struktury zdań w obrazach. I myślę, że jest to największa trudność do pokonania przy robieniu tego przedstawienia.
ALEKSANDRA REMBOWSKA Zadanie, jakie staje przed reżyserem, to nie tylko tak pokierować postaciami, by ich zachowania, gesty stały się czytelne poza słowem, ale "otworzyć" każdą "niegotową" postać; zachowując jej bezosobowość ukazać zarazem typowość, tak, by widz mógł w każdej chwili się z nią utożsamić. Dzięki temu uruchomi on, swoją wyobraźnię i pamięć. Oglądając przedstawienie publiczność doświadcza czegoś, co nazwałabym wskrzeszaniem słowa wewnątrz siebie. Postacie u Handkego wędrują, każda z nich niesie jakiś los. Rolą widza (na co zwraca uwagę Gitta Honegger) jest dopowiadanie rozpoczętych na scenie historii, dopisywanie własnych scenariuszy. W tym sensie sztuka Handkego wydaje mi się niezwykle inspirująca i angażująca.
JACEK KOPCIŃSKI Myślę że powodu, dla którego bohaterowie Handkego milczą warto poszukać w samym tekście jego sztuki. Malwina mówiła o placu, którego codzienne życie obserwował Handke siedząc być może w jakimś oknie. Wyjątkowe to jednak okno, skoro, prócz zwykłych przechodniów, można przez nie dostrzec takie postacie, jak Mojżesz z kamiennymi tablicami, Jezus z barankiem czy Eneasz ze zwojem pisma. Charakterystyczne też, że obok tych biblijnych, mitycznych czy też literackich bohaterów pojawiają się tu bohaterowie filmowi: Tarzan, seksbomba, szeryf ze słynnego westernu. W tej sztuce najważniejsze symbole kultury europejskiej mieszają się ze znakami kultury masowej na poziomie ulicznej reklamy czy też telewizyjnego przekazu. Dlatego też okno Handkego bardzo przypomina mi ekran telewizora, na którym w epizodycznych migawkach pojawiają się fragmenty różnych programów. Rzecz jasna na tym nie wyczerpuje się znaczenie jego sztuki, sądzę, jednak, że u jej podstaw kryje się taki oto komunikat: żyjemy w kulturze obrazkowej, która niweluje wszelkie symbole, zabija słowo, a wraz z nim wartości i hierarchie. Stąd to milczenie. Zauważmy, że najbardziej zagubieni ludzie na placu - ludzie nie z tego świata - to ci, którzy ściskają pod pachą książki. Ktoś im je zresztą co chwila wytrąca, kiedy indziej spada samotna kartka papieru i jednocześnie słychać strzał. Symbolem końca kultury słowa jest tu ślepiec z książką w ręku.
WOJCIECH MAJCHEREK Ważny wydaje się tu także motyw łapania światła.
JACEK KOPCIŃSKI Istotnie, na początku w sztuce Handkego pojawia się dziwna postać człowieka, który zgarnie ku sobie światło i wiatr. Sądzę, że to ten, który zbiera moc i sens, przez starożytnych lokowany właśnie w słowie. W Prologu Ewangelii według św. Jana Słowo - greckie Logos - nazwane jest światłością i utożsamione z Duchem Świętym, który, jak wiadomo, "wieje kędy chce". Wkrótce jednak spod płaszczy bohaterów Handkego zacznie się sypać piasek i popiół, książki rozpadną się, a zwój Eneasza spłonie. Jesteśmy w świecie migających obrazków i śmieci, które pozostawiają na placu przechodzący ludzie. W pewnym momencie pojawi się tam ekipa telewizyjna i, jak powiada Handke, zawłaszczy ten plac dla siebie, by za chwilę ustąpić człowiekowi z miotłą i szufelką.
NATALIA ADASZYŃSKA Dodałabym do naszych interpretacji jeszcze jedno piętro - porównanie. Otóż przedstawienie Brzozy przywiodło mi na myśl słynny film "Tango" Zbigniewa Rybczyńskiego. Pamiętacie zapewne na czym polegało jego mistrzostwo - prostota "fabuły", oszczędność formy i nieproporcjonalnie uderzający, wieloznaczny efekt. W jednym pokoju pojawiały się różne postaci: chłopak wskakiwał przez okno po piłkę, dziewczyna przebierała się, ktoś wchodził... Bez słowa. Bohaterowie powtarzali swe czynności w narastającem rytmie tytułowego tanga, jeszcze raz i jeszcze raz... I całkowicie się rozmijali. Każdy zajmował się wyłącznie sobą, własnym ułamkiem życia, swoją piłką, siatką z zakupami, garderobą - i nie widział tłumu ludzi, który razem z nim w tym samym czasie, w tym samym symbolicznym pokoju żył i działał. Podobnie jak u Handkego według Brzozy. Po prostu - "nie wiedzieli nic o sobie nawzajem". Sensem tego właśnie zdania uprawomocnione jest skojarzenie filmu Rybczyńskiego z przedstawieniem Brzozy; bardziej nawet niż prostym podobieństwem tkwiącym w powtarzalności sytuacji obu dzieł, w milczeniu ich bohaterów, w jedności miejsca, w próbie zapisu ruchu i rytmu. Bo u Brzozy (moim zdaniem mocniej niż w tekście Handkego) poraża znaczenie tytułowej "Godziny..." Zapełniające scenę postaci, Mojżesze i seksbomby, dzięki którym możemy "przeskakiwać" na piętra różnych skojarzeń od Biblii do popkultury - prawie nie reagują na siebie.
MALWINA GŁOWACKA Owszem, postaci u Handkego mijają się i nic o sobie nie wiedzą. Ale możliwa jest również interpretacja, która próbuje łączyć epizody, na pierwszy rzut oka nie mające ze sobą nic wspólnego. Na taki pomysł wpadł Luc Bondy robiąc spektakl w berlińskiej Schaubuhne. I jak dotąd była to ponoć najlepsza inscenizacja tej sztuki.
JACEK KOPCIŃSK1 Myślę, że Handke też snuje jakąś szczątkową opowieść. W sztuce jest np. pewna bardzo znacząca scena, która ze spektaklu Brzozy wprawdzie zniknęła, jednak jej sens został zachowany. Oto wszyscy przechodnie siadają w grupie, na brzegu jakiejś rzeki, wokół wyciągniętej na wierzch karpy korzeni. To ci, dla których nie ma większego znaczenia, czy na ekranie pojawi się Tarzan czy Mojżesz - ludzie wykorzenieni, zjednoczeni lękiem przed śmiercią i podobieństwem podstawowych odruchów. Nie wsiądą do mitycznej łodzi, która koło nich przepływa, ponieważ nie wierzą już w żaden wielki mit, a z ich ust, jak z ust pojawiającego się w następnej scenie proroka, wydobywa się tylko bełkot.
JANUSZ MAJCHEREK U Brzozy jest bardzo silnie eksponowana postać, której chyba w ogóle nie ma u Handkego, tak zarysowanej. Myślę o postaci, którą gra Piotr Bajor. Jest to mężczyzna w surducie, w kapeluszu - figura, która przywodzi na myśl trochę Pana Cogito, trochę niemieckiego profesora - niczym z Tomasza Manna.
ALEKSANDRA REMBOWSKA Wchodząc z makietą placu występuje w imieniu samego reżysera (a nie dramaturga) - sprawcy zdarzeń, spoglądającego "chłodnym okiem" na swoje dzieło. Plac, będący najważniejszym punktem miasta - spalony słońcem, wyjałowiony - jest zarazem centrum świata, gdzie krzyżują się różne szlaki. Ludzie, wydeptujący ścieżki, zapisują tu swoje życiorysy. Wydaje się, że zostali zaprogramowani. Myślę, że właśnie w takim kierunku podąża Brzoza, świadomie odchodząc od dramatu Handkego, przenosi na scenę zaledwie fragment jego partytury. Nie wykorzystuje wszystkich zawartych w niej możliwości. Nie jest to spektakl rozwibrowany, kipiący życiem, w wielu miejscach zabrakło też onirycznej czy metafizycznej aury. Bohaterowie nie mają w sobie takiej energii, jak w tekście Handkego. Przedstawienie Brzozy jest zimne, wyważone, ascetyczne. W takim porządku nie mieścił się oczywiście Handkowski głupek, jego miejsce zajął racjonalista.
JACEK KOPCIŃSKI To ostatni człowiek słowa, który próbuje coś opisać i coś ocalić. Z książką pod pachą obserwuje przechodniów i migotliwy świat, ale też w pewnym sensie reżyseruje go, scala. W finale, zgarbiony, podtrzymuje makietę miasta jak Atlas kulę ziemską.
JANUSZ MAJCHEREK Niewątpliwie w sztuce zostaje zachowana jedność miejsca. Wahałbym się, czy mamy do czynienia z jednością czasu, bo z jednej strony w tytule jest wybita godzina (Brzoza zresztą bardzo ściśle trzymał się jednej godziny), ale z drugiej rozmaite czasy na siebie zachodzą: biologiczny (pory roku), czas różnych epok i postaci kulturowych. Z pewnością nie ma jedności akcji. Zgodziłbym się z Jackiem, że to, co nazwać można brakiem jedności akcji to jest informacja o tym, że nie ma żadnej jednoczącej opowieści w naszej kulturze. Żaden mit nas nie łączy. Bo jedność akcji musi być ufundowana na jakimś jednoczącym micie, jeśli nie ma tego mitu, nie może być mowy o jedności akcji. Pozostają tylko rozmienione na dziesiątki i setki pojedynczych akcyjek sytuacje, niczym kule na stole bilardowym, które się gdzieś ze sobą zderzają, ocierają o siebie i co chwila przybierają inną konfigurację. W tym wszystkim jest też coś swoiście mistycznego. Paradoksalnie. Skoro żyjemy w takiej a nie innej rzeczywistości spróbujmy bodaj cokolwiek z niej ocalić. To cokolwiek ma dla mnie charakter mistyczny. Są tylko trwające przez mgnienie oka epifanie. Jak wiadomo Handke jako dramatopisarz zaczynał od czegoś, co miało silne związki z Wittgensteinem. Żeby przywołać najsłynniejsze zdanie Wittgensteina: "O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć" - zdaje się ono ciągle patronować teatrowi Handkego. Przychodzi do głowy myśl, której Wittgenstein nie wypowiedział, ale może na tym właśnie polega paradoksalna szansa dla teatru. Można pokazać to, o czym nie da się mówić i o czym trzeba milczeć. Poprzez obraz możliwe są momentalne epifanie.
ALEKSANDRA REMBOWSKA W sztuce Handkego do pewnego stopnia słowo zostaje zastąpione przez język ciała. Wydaje się, że te pozornie obce sobie osoby przemierzające ten sam plac dążą podświadomie do jakiejś wspólnoty. W tym samym czasie, trochę po omacku, wzajemnie się szukają, może nawet o tym nie wiedząc. Czasem się odnajdują. Na moment spotkają się ich ręce, albo tylko spojrzenia. Ci ludzie nieudolnie próbują znaleźć jeden dla wszystkich rytm, krok, ruch. W pewnej chwili z różnych stron dochodzą krzyki bólu, jęku, strachu, skargi. Jakby właśnie tylko te uczucia mogły zbliżyć ich naprawdę do siebie.
MALWINA GŁOWACKA Wittgenstein, komentując "Traktat logiczno-filozoficzny" stwierdził, że składa się on z dwóch części. Jedna to część przedstawiona w tym dziele, a drugą stanowi wszystko czego nie napisał, lepiej powiedzieć, czego nie zdołał napisać i to jest część ważniejsza. Myślę, że podobnie należy spojrzeć na "Godzinę". Bo nie sposób przecież opowiedzieć historii wszystkich pojawiających się tu osób. Można je jedynie zasygnalizować i tak robi Handke. To, co najważniejsze znajduje się poza tekstem, w sferze niewyrażalnego. Przypomina mi się "Kalkwerk" Krystiana Lupy. Reżyser dopisał jeden akt, podczas którego Konrad próbował zapisać studium "O słuchu". Bohater wydobywał z siebie nieartykułowane dźwięki, przerzucał na papier strzępy słów. W ten sposób, co zgodne z duchem powieści Bernharda, Lupa wskazywał na ograniczenia języka, którym dysponujemy.
JACEK KOPCINSKI Owo tajemnicze "niewyrażalne" w spektaklu Brzozy kryje się najczęściej w spojrzeniu i gestach mijającej się pary: Jego i Jej. Drugą część wieczoru w Studio stanowi spektakl "Francis Bacon czyli Diego Velasquez na fotelu dentystycznym", wyreżyserowany przez Grzegorzewskiego na podstawie poematu Tadeusza Różewicza. Spektakl Grzegorzewskiego jest dokładną odwrotnością sztuki Handkego, w swojej słownej nadekspresji przypomina zabawy dadaistów, co, jak sądzę, niewiele ma wspólnego z poetyką i sensem Różewiczowskiego poematu. Mówię o tym dlatego, ponieważ w tym samym tomie, z którego Grzegorzewski zaczerpnął poemat Różewicza, znajduje się wiersz Me wypowiedziane, stanowiący świetny komentarz do spektaklu Brzozy. W wierszu tym Ona i On to osoby, których połączyło jakieś doświadczenie. Oboje przy tym żyją złudzeniem, że to, co doświadczone, można zatrzymać - mówiąc. Za chwilę padną więc jakieś słowa, ale wtedy zniknie to, co rzeczywiste i autentyczne. Słowo u Różewicza - a znamy jego wizję otaczającego nas świata - zwiastuje jakiś kres. Dlatego warto milczeć. Myślę, że tytułowa godzina Hadkego to godzina, w której "nie wiedzieliśmy o sobie nic" także w tym sensie, że niczego jeszcze nie zdążyliśmy nazwać. On i Ona byli przez chwilę w samym środku rzeczywistości, tuż obok siebie, i, nie mówiąc, rozumieli się. Zauważmy jak wzniosłe bywają te chwile w spektaklu Brzozy.
NATALIA ADASZYŃSKA Myślę, że na pytanie: co można, ocalić, które postawił Janusz, ani Handke, ani Brzoza nie dają odpowiedzi. U nich w ogóle więcej jest pytań niż odpowiedzi. Nie ma jednego wniosku, jednej pointy, jednej emocji dającej się nazwać słowami, które możnaby wynieść ze sztuki, a zwłaszcza z przedstawienia Brzozy. Jest wiele drobnych tropów, które dokądś prowadzą. Może dlatego, że właśnie ten plac i spotykająca się na nim zbiorowość są tak naprawdę bohaterami sztuki. Zauważmy, jak mocno tym samym zredukowny tu został tradycyjny teatr. Znajduje to odzwierciedlenie w muzycznej konstrukcji spektaklu Brzozy - muzyka Pawła Mykietyna zaczyna się od harmonii rodem z barokowego kanonu, a kończy na zdecydowanie współczesnych brzmieniach opartych na dzisiejszych zasadach kompozycji. Elementów owej redukcji można się też doszukać w scenografii: przedstawienie rozpoczyna odsłona barokowej kurtynki, a w zakończeniu już żadna kurtyna nie zapada i sceniczny świat toczy się jakimś własnym życiem. A muzyka w tym przedstawieniu zasługuje na oddzielną dyskusję. W jakiejś mierze zastępuje przecież słowo i jest dopełnieniem tematu słowo - "niewyrażalne", mowa - milczenie.
WOJCIECH MAJCHEREK Wasz entuzjazm wobec sztuki Handkego budzi we mnie przekorę. Kiedy przeczytałem ten tekst miałem wrażenie, że może z niego powstać fascynujące widowisko. Brzoza nie wykorzystał wszystkich możliwości sztuki, trafnie to zauważyła Ola. Ale odnoszę też wrażenie, że forma tego scenariusza i sfera znaczeń, jaka jest weń wpisana, są zbyt pojemne. Nie mam zaufania do dzieł, które trzeba opatrywać egzegezą, nawet tak ciekawą, o jakiej mówiliście. Takie sztuki jak "Godzina..." są, by tak rzec, jednorazowego użytku. Nie widzę możliwości budowania teatru z tej sztuki. Bo co by musiał napisać, stworzyć dramaturg, by podjąć ideę Handkego? Pomijam już fakt, że nie jest to absolutnie oryginalne dzieło. Można spotkać utwory oparte na podobnej zasadzie u Becketta, np. "Kwadrat".
JANUSZ MAJCHEREK Ja bym się zgodził, że w istocie nie jest to sztuka, którą mógłby zawłaszczyć repertuar, co jest zresztą przypadłością Handkego w ogóle. Publiczność zwymyślana, która narobiła strasznego szumu, była imprezą jednorazową. Jak się to dziś czyta, to jest to wyłącznie historyczny manifest - bardzo ciekawy i ważny w dziejach dramaturgii współczesnej, natomiast nie jest to rzecz, którą można by grywać. Być może mniej to dotyczy Kaspara, chociaż pewnie też.
MALWINA GŁOWACKA A jednak sądzę, że ta sztuka jest najbardziej widowiskowa i efektowna ze wszystkich, które Handke do tejporynapisał.Dlaprzykładu "Publiczność zwymyślana" to typowy antyteatr. Innymi słowy jest to teatr bez przedstawienia. Bo już sama obecność czterech aktorów na scenie, robiących publiczności wykład z teorii teatru ma stwarzać widowisko. Z kolei w "Kasparze" na scenie znajduje się jeden człowiek i cztery głośniki, które stale coś mu podpowiadają. Warto też dodać, że eksperymenty językowe, co nie często się zdarza na rodzimym gruncie, są typowe dla dramaturgii austriackiej. Wystarczy chociażby wymienić Ernsta Jandla twórcę "oper mówionych" polemizującego z tradycyjną formą widowiska. Również Elfriede Jelinek wystawia na próbę formę dramatyczną. Przykładem hymn prozą "Chmury". "Dom rodzinny", który - mimo swojej zamierzonej nieteatralności - został napisany z myślą o scenie.
JACEK KOPCIŃSKI A propos eksperymentów językowych na rodzimym gruncie. Sztuka "Gra pytań albo podróż do kraju dźwięku" Handkego polegała na uruchamianiu mechanizmu magii słowno-dźwiękowej, która przenosiła jego bohaterów w mityczne obszary kultury i dzieciństwa. W te same rejony i za sprawą podobnych, poetyckich i scenicznych, manipulacji słowem, przedostawał się Miron Białoszewski grając swoje wczesne sztuki w Teatrze na Tarczyńskiej. Po "Grze pytań..." w teatrze Handkego przyszedł czas na, drobiazgowo zapisaną, "Godzinę..." milczenia i patrzenia, co także przypomina mi doświadczenia Białoszewskiego z jego późniejszej, już nie teatralnej twórczości, gdzie słowna wynalazczość w jego ułamkowych wierszach służy przede wszystkim rewelacyjnemu opisowi tego, co widać naprawdę... Białoszewski nigdy jednak nie pogrążył się w całkowitym milczeniu. Równolegle z poetyckimi zanotami pisał prozę wspomnieniową i nagrywał całe ciągi rozmów ze swoją niewidomą przyjaciółką. To było zwykłe gadanie o tym, co się zdarzyło wczoraj na ulicy i przed wojną na placu, którego już nie ma. Być może więc następna sztuka Handkego także będzie spotkaniem kilkorga ludzi, które po prostu siądą koło siebie i będą gadać o tym, co przeżyli dziś, a zwłaszcza - co wczoraj, gdy byli jeszcze małymi dziećmi.
JANUSZ MAJCHEREK Specjaliści od Handkego, którzy go czytają na bieżąco twierdzą, że od skrajnego, kontrkulturowego buntu lat 60-ych, Handke przechodził przez różne fazy, czynił rozmaite wolty, by w ostatnich latach zbliżyć się do postawy goetheańskiej -statecznego klasycyzmu, uwrażliwionego na szczegół... Szalenie uderzyła mnie wypowiedź pewnego bardzo wybitnego aktora polskiego, którego po premierze "Godziny..." zapytałem o wrażenia. Odpowiedział: "Eee, wolę "Grę snów" Strindberga!" I coś w tym jest.