Artykuły

Czyj jesteś, Kubusiu Fatalisto

Wspaniałą adaptację sceniczną "Kubusia Fatalisty" Denisa Diderota stworzył nieodżałowany, przedwcześnie zmarły reżyser Witold Zatorski. Najpierw w Łodzi (Teatr Nowy - w połowie lat 70.), potem w Warszawie (Teatr Dramatyczny - gdzie od premiery w 1980 r. został zagrany 349 razy, zanim Gustawa Holoubka pozbawiono dyrekcji). Przed warszawską premierą Zatorski mówił w jednym z wywiadów: "Jedynym, co według mnie decyduje o słuszności podjęcia takiego wysiłku jak adaptacja, jest efekt końcowy. Jeżeli uważa się, że "Biesy" Wajdy w Starym Teatrze były znakomite, to znaczy, że zrobienie ich było słuszne. Jeżeli natomiast wynik adaptacji jest słaby, to nic jej nie usprawiedliwia".

"Biesy", powieść Fiodora Dostojewskiego, dla potrzeb sceny zaadaptował Albert Camus. Nikt ich wszakże nie podpisuje na afiszu jako "Biesy" Camusa. "Kubusia i jego pana" podpisał Milan Kundera, a Teatr Polski w Bielsku-Białej wystawił. Nazwisko Denisa Diderota przy tytule nie pojawia się na afiszu w ogóle. Przyznam się, że tej praktyki zrozumieć nie potrafię. Obejrzałem bielski spektakl mając świeżo w pamięci uroczą, przewrotną oświeceniową powiastkę "Kubuś Fatalista i jego pan" i stwierdzam, że jest to tekst Diderota, nie Kundery, choć - czego nie neguję - przystrzyżony do wymogów sceny dramatycznej przez autora "Żartu".

Czy sceniczna adaptacja Kundery w reżyserii Janusza Klimszy jest usprawiedliwiona? Powiedzmy sobie od razu, że błyskotliwą inscenizację "Kubusia..." Zatorskiego od "Kubusia..." z Bielska-Białej dzieli przepaść - na korzyść tej pierwszej. Problem zaczyna się już w materii literackiej. Diderot napisał powieść szkatułkową, mnożąc opowieści w opowieściach i łańcuchowe dygresje. Zatorski poszedł tym tropem, "rozmnażając" na scenie postaci, które przeobrażały się w okamgnieniu za pomocą najprostszych środków: zmiany tembru głosu, zniekształcenia sylwetki, kostiumu, rekwizytu.

W bielskim spektaklu pozornie jest tak samo, niestety, nie do końca. Adaptacja Kundery wydaje się skąpo uboga wobec kipiącej od nadmiaru treści książki. Autor wybrał z powiastki o Kubusiu tylko jeden wyrazisty wątek - romansowy, zdominowany zresztą przez opowieść Pani de la Pomeraye o niestałym uczuciu Markiza de Arcis i zemście, jaka go za to spotkała. Mimo że Kundera, Klimsza i czwórka aktorów ograniczyła się do tych "śmiesznych miłości", stanowiących drobną cząstkę powieści Diderota, tempo spektaklu co i rusz słabnie.

Najmniej winiłbym za to aktorów. Kubuś Jerzego Dziedzica potrafił zjednać sobie sympatię widzów i nawet gdy stroił ucieszne miny, nie przekraczał granic dobrego smaku. Grzegorz Sikora miał rolę znacznie mniej efektowną jako Pan Kubusia, co nadrabiał - moim zdaniem niepotrzebnie - wzmożoną ekspresją, nie szczędząc zwłaszcza głosu. Najmniejszych zastrzeżeń nie mam do roli Justyny w wykonaniu Barbary Guzińskiej, jak należy zalotnej, kapryśnej, kokieteryjnej, a gdy trzeba - groźnej. Marii Wszół-Suprun, czyli Agacie, przypadł w udziale przywilej półgodzinnego leżenia w łożu, co dla aktorki musiało być heroicznym wysiłkiem, zważywszy, że widzom przyszło walczyć z sennością w daleko mniej sprzyjającej snowi pozycji siedzącej.

Rodowód Janusza Klimszy - urodził się we Frydku-Mistku, studiował aktorstwo i reżyserię w Akademii Teatralnej w Pradze - tłumaczy wybór autora sztuki dla bielskiej sceny. Nic go jednak nie usprawiedliwia, że pozostając mu wiernym, zrobił równie nudne przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji