Aktorki
"Czwartkowe damy" to debiut dramatopisarski (z 1976 roku) francuskiej aktorki Marie-Laure Bellon, znanej jako Loleh Bellon. Jej największe sukcesy sceniczne przypadły na lata sześćdziesiąte, kiedy grała czołowe role w dramatach Corneille'a, Claudela, w sztukach Giraudoux, później Geneta. Stworzyła również nową, "odmłodzoną" postać Damy Kameliowej w scenicznej adaptacji słynnej powieści Dumasa-syna. Sztuka Loleh Bellon nie jest jednak spowiedzią aktorki, kroniką życia gwiazdy. To raczej przenikliwa w relacji psychologicznej i egzystencjalnej próba dramatu obrazującego powolne wygasanie człowieka w jego najsmutniejszym okresie życia, czyli starości. Bohaterkami są trzy stare kobiety i na kanwie ich wspomnień oraz epizodów z teraźniejszości, oglądanych jakby z ukrytej kamery, rysuje się ów początek końca, nieodwracalna degradacja ciała, umysłu i chyba serca. Bo przecież z biegiem lat przeszłość i życie realne coraz mniej emocjonują. "Dziurawa pamięć" i zobojętnienie wobec dawnych pasji, zewnętrzne opuszczenie i niechlujstwo, wszystkie te ponure atrybuty starości znajdują w tekście Bellon precyzyjny zapis. Sztuka mądra i gorzka, którą jednak łatwo przekształcić na scenie w historię łzawą i monotonną. Wymaga dojrzałości i kultury od aktora, ponieważ wiele tu zależy od interpretacji. Bardzo trafny jej kształt w przedstawieniu telewizyjnym zapewnił reżyser Piotr Cieślak powierzając role trzech kobiet - Mirosławie Dubrawskiej, Elżbiecie Kępińskiej i Annie Seniuk. I z przyjemnością można było śledzić grę tego doskonale zespolonego tria i indywidualny ton każdej z aktorek. Tworząc zróżnicowane charakterystyki osobowe swoich bohaterek, szczęśliwie uniknęły przerysowań w kierunku ostrej rodzajowości typów, co wszak nagminne bywa w sztukach i filmach o ostrych kobietach. Jedynie Anna Seniuk w pewnych momentach z właściwym sobie temperamentem przechylała się ku bardziej ostrej interpretacji charakterystycznej, ale nie naruszało to ogólnej dyscypliny przedstawienia, zagranego przecież tak jakby porozumienie między autorką-aktorką i wykonawcami było czymś w naturalny sposób nieuniknionym.
Refleksje, jakie nasuwał spektakl, nie mogły być radosne; kultura realizacji łagodziła jednak smutek tego studium psychologicznego starzenia się kobiet. Ale nie popadajmy w kompleksy - panowie starzeją się również, choć trochę inaczej. Treściowym walorem sztuki francuskiej autorki jest także to, że opisane przypadłości uwydatniała nie bez akcentów wyrozumiałości i współczucia dla stworzonych przez siebie postaci, dla swojej generacji (urodziła się w 1925 r.), dla ludzkich przeznaczeń w ogóle.