Miłe rozczarowanie w warszawskim Teatrze Studio - "Co mówi milczenie?"
Kiedy mi powiedziano, że mam zobaczyć przedstawienie, gdzie aktorzy przez godzinę chodzą po scenie, ale nic nie mówią, pomyślałem, że idzie tu zapewne o jeszcze jedną próbę spektaklu-prowokacji, spektaklu-skandalu.{#au#716} Handke{/#} już tego próbował trzydzieści lat temu, pisząc i wystawiając "Publiczność zwymyślaną". Prowokacja się wówczas nie udała, skandalu nie było, ale czy mogła się udać w sto lat po "Ubu Królu"? Wtedy bunt przeciw konwencjom i konwenansom, zwłaszcza teatralnym, był w modzie. Ale dziś?
Rozczarowanie przyszło natychmiast: z zaskoczenia. Kiedy Kiedy jeszcze przed podniesieniem kurtyny nagle zabrzmiała muzyka, zrazu w delikatnym, melancholijnym barokowym stylu, zrozumiałem, że nie o prowokację artystyczną tu idzie. Wkrótce okazało się, że muzyka wykonywana na żywo przez zespół czterech instrumentów, wykonywana doskonale, a skomponowana świetnie, wypełnia całe przedstawienie, i to bez reszty, szczelnie, całkowicie . I nie jest tylko tłem czy ilustracją muzyczną, nie jest nawet aktorem, partnerem innych, jest raczej jakimś nad-aktorem, samym tematem tego przedstawienia. To ona bowiem sprawia, że milczenie, któremu z takim uporem oddają się aktorzy, nie jest tylko ciszą, niemotą, nieobecnością, martwotą, lecz czymś więcej, czymś innym. Jest odmową.
A kiedy podniosła się kurtyna, następne zaskoczenie: scenografia i kostiumy. Scena przedstawia jakieś mury miejskie otaczające jakiś na razie pusty plac, ale te mury są bez okien, harmonijnie zbudowane, ale groźne, niczym mury weneckiej fortecy, i - dziwna rzecz - błyszczą siną, zimną barwą, ale mimo to są jakoś przyjazne, swojskie. Na ich tle zaczną pojawiać się kostiumy, przedstawiające najzwyklejsze, najpospolitsze ubrania, wszystkie w gamie szarości, od czerni do bieli, a mimo to jakoś kolorowe jakby, najrozmaitsze. A kiedy wśród nich pojawią się kostiumy o barwach jaskrawych, kostiumy postaci ze snu czy mitu, ze wspomnienia czy marzenia, ich jaskrawość jest taka, że wydają się głośnym, rozdzierającym krzykiem.
I trzecie zaskoczenie: wszystkie te kostiumy poruszają się ustawicznie, chodzą po scenie w milczeniu, ale jak chodzą! Przecinają przedstawiony plac miejski, to szybko, to wolno, ale zawsze i tylko w linii prostej, przechodzą przez ten plac, prawie nigdy nie zatrzymując się na nim, idą, powracają, znowu idą, znowu wracają z coraz to innej strony, i tak tworzą zdumiewającą kompozycję ruchu scenicznego, o rytmach zmiennych, niespodziewanych, bogatych, mistrzowskie dzieło sceniczne. A że to nieme dzieło jest wypełnione muzyką, stanowi - organicznie z nią splecione -przejmującą mowę, choć pozbawioną słów ze słownika.
Ktoś idzie sprężystym krokiem, ktoś się wlecze, ktoś biegnie jak szalony, ktoś czegoś szuka, ktoś sprząta bruk miejskiego placu, ktoś umiera i wynoszą go pospiesznie, ktoś coś niesie, ktoś coś wiezie, ktoś wchodzi na plac zdecydowanie, ale waha się, zawraca.I tak przez godzinę te postacie mijają się w milczeniu, przez tę godzinę, kiedy nic nie wiemy o sobie nawzajem. Ile jest takich godzin w naszym życiu?
Mijamy się, bo milczymy, a milczymy, bo się mijamy, no tak, nasze milczenie jest odmową. Ale czy tylko? I dlaczego? Gdzieś pod koniec przedstawienia jakieś słowa zaczynają się cisnąć na nieme usta widzów, jakieś słowa, które by się chciało narzucić aktorom: zatrzymaj się, spójrz na mnie, bądź ze mną, dotknij mnie, nie odchodź... Ale nadaremnie, na próżno. Ten piękny poemat sceniczny jest nieubłagany. Niczym nieustępliwa, ohydna obojętność ludzka.