Artykuły

Gniew małej dziewczynki

"Kobieta z zapałkami" w reż. Aleksandry Koniecznej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

,,Kobieta z zapałkami" jest dramatem młodej dziewczyny, granej w spektaklu przez Magdalenę Cielecką. Szczupła i neurotyczna sylwetka pojawia się tuż po krótkim wstępie, w którym głos z offu opowiada o dokonanej już zbrodni. Kto kogo zabił, okazuje się już na początku. Dekoracje Met i Pruskiej przedstawiają kameralną powierzchnię niewielkiego mieszkanka. Pośrodku pomieszczenia widać wielką wyrwę, od której odbiegają mniejsze odnogi. Wygląda to, jak gdyby dopiero co doszło tutaj do trzęsienia ziemi. W lewym tylnym rogu kanapa, nad którą wisi półka z nierozpakowaną z folii figurą Matki Boskiej. Obok lodówka, oblepiona rozmaitymi magnesami. Jeszcze bardziej z boku stół. Po prawej umywalka, nad którą znajduje się lustro. Przy nim dubeltówka.

Scenografia jest więc bardzo tajemnicza. Sprawia wrażenie dusznego i zamkniętego pola, na którym ścierać się ma spora energia. Wszechobecne zdjęcia mają być może nadać swojskości, ale rzucająca się w oczy dziura w podłodze doprowadza do efektu obcości. Poetyka ,,Kobiety" jest oniryczna. Mężczyzna (Karol Pocheć) leży już martwy, jego partnerka krząta się nerwowo. Aleksandra Konieczna nagle zawraca czas i odnawia opowieść. Jest w tym coś z psychoanalizy. Cielecka pokazuje widzom dziewczynkę, której niedojrzałość staje na drodze do szczęścia w związku. Jest nieufna względem męża, choć zdaje się go kochać. Na jego propozycje kochania się przy włączonym świetle odpowiada negatywnie. Czego się boi? Otwiera lodówkę, po czym nachyla się do jej środka. Z kranu wypuszcza wodę, po czym nie zakręca w ogóle kurka. Staje przy wirniku i rozkłada ramiona. Stara się ochłodzić ciało wszelkimi możliwymi środkami. Gorący klimat (muzyka ma nam sugerować, że akcja dzieje się w jakimś ciepłym kraju) nie pasuje dziewczynie.

Wisi nad nią cały czas widmo jej ojca (Jacek Różański). Towarzyszy jej w każdej czynności. Nie daje jej spokoju. Jest wyraźnie zaniepokojony lub zazdrosny o obecność nowego mężczyzny. Powtarza czasem kwestie Pochecia. Czyżby rodzic Kobiety molestował ją, gdy ta była mała? Taką sytuację łatwo odczytać w chwilach, gdy obaj panowie repetują swoje gesty i słowa podczas sytuacji łóżkowej. Mężczyzna chce zobaczyć nagie ciało małżonki w świetle lampy, bo to tylko go podnieca. Zdrowa relacja biologiczna stoi w sprzeczności z niechęcią dziewczyny. Wyłącza ona światło, broni się rękami i nogami. Zarzeka się, że może zrobić striptiz. Ale to nic nie daje. Wzajemny chłód bije coraz mocniej. To właśnie jest przepaść w parkiecie, która kontrastuje z pozostałym wystrojem sceny.

Bo i życie obojga jest puste, pozbawione ciepła. Nie chodzi nawet o rozmowę. Pocheć włącza radio, w którym słychać ,,Please stay" Marvina Gaye'a. To tylko pozory. Chwile zbliżenia dokonują się jedynie w nocy. A że są one wtedy nieudane, nietrudno domyślić się całego charakteru małżeństwa. Pozostaje nuda, marazm, ,,samotność we dwoje". Kolejność zdarzeń prowadzi w końcu do mordu. Kobieta jest schizofreniczką, która prócz głosu zmarłego dawno Ojca słyszy szepty i kpiny innych ludzi. Tę żywość w sztywnym ciele symbolizuje arbuz, który Cielecka kroi na kuchennym stole.

W przedstawieniu nie ocenia się moralnej wartości dokonanego czynu. Liczy się raczej fascynacja formą, w jakiej opowiada się o zdarzeniu. Godzinny spektakl rozwija się jednak dość długo. Na początku reżyserka nadużywa efektu kadrowania. Krótkie scenki przedzielone są nieco dłuższymi nieraz momentami wyciemnienia. Koniecznej nie udaje się jednak zbudować atmosfery izolacji, która by te sekwencje zrobiła bardziej dopracowanymi. W rezultacie zdają się być one pozbawione właściwej ciężkości. Dopiero gdy Cieleckiej pozwala się rozwinąć skrzydła, widowisko nabiera tempa. Praca aktorki skutkuje dopracowaniem mimiki i języka ciała. Scenariusz jest dość sztywny, dopiero akcja sceniczna i niuanse dopełniają całość. Reżyserka posługuje się w dodatku ogranymi chwytami. Psychotyczny nastrój stara się osiągnąć metodami Hitchcocka, lub przez zapętlanie scen i czynności. Konieczna w ogóle bardzo lubi kryminalne historie, by wspomnieć ,,I nie było już nikogo". Tam jednak nie kryto się z konwencją ,,formy dla formy". W ,,Kobiecie" treść również nie gra większej roli, choć udaje się stworzyć interesujący klimat. Poprawny spektakl zapewnia sporo wrażeń estetycznych, ale niczego więcej po nim oczekiwać się nie da.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji