Biznes, kultura i kobiety
- Jestem Polakiem ze szwajcarskim paszportem, który pierwszą połowę swojego życia spędził w Polsce - przedstawia się Piotr Buchner. Tu zdałem maturę w liceum im. St. Batorego. Łączą mnie więc z tym krajem jak najbardziej serdeczne więzy. Po studiach ekonomicznych oraz chemicznych, a następnie doktoracie i sukcesach za granicą zdecydowałem się w 1979 r. jednak działać w Polsce. Rezultatem tego jest kilka dużych przedsiębiorstw na mój własny rachunek, a największym przedsięwzięciem - już pod szyldem firmy Solco - fabryka leków, której wartość szacowana jest na około 50 mln dolarów. Dotychczas jest to największa inwestycja tego rodzaju w Polsce z pełnym udziałem kapitału zagranicznego. 15 grudnia zaczynamy produkować.
- Czy na lekach - w kraju, w którym ta produkcja była deficytowa przez dziesięciolecia - można zarobić?
- Dziś jeszcze nie. Ale w końcu jesteśmy w normalnym kraju i nie możemy myśleć tylko o dniu dzisiejszym. Kto wie, jak będzie wyglądała sytuacja za miesiąc czy za 10 lat.
- Dożo pan ryzykuje. Przecież pańskie obliczenia szacują wydajność polskiego robotnika pięciokrotnie niżej niż szwajcarskiego.
- Zgadza się! Polska przeżywa olbrzymie przemiany nie tylko polityczne, socjalne, ale powiedziałbym psychosocjologiczne. I z tym jest najgorzej. Trzeba przewidywać i ciągle czuwać, czy obywatel akceptuje program rządowy. Czy zechce np. po wycofaniu dotacji płacić za witaminy 100 proc. To jest bardziej sprawa emocjonalna niż ekonomiczna, bo okaże się, że w jego budżecie to jest ułamek. Ale Polak, który był przegotowany do nadopiekuńczej funkcji państwa, będzie o te kilka tysięcy zł walczył choćby dla zasady. Im prędzej uświadomimy ludziom, że pewnych świadczeń państwo nie może udźwignąć, bo wtedy zaczną się zbędne dotacje i znów będzie źle, tym lepiej.
- Świadomość ludzi, czy jak pan określił orientację psychospołeczną, buduje się latami...
- ...chyba że stawia się ludzi pod ścianą.
- Myśli pan, że nasz program jest aż tak okrutny?
Tak. Nie ma innego wyjścia. Każdy Polak musi to sobie uświadomić. Jeżeli w NRD, które ma 18 mln ludzi, rząd RFN - żeby podciągnąć ją do swojego poziomu - ma zamiar wydać ok. 600-800 mld marek, powiedzmy w zaokrągleniu 500 mld dolarów, to w Polsce należałoby wydać dwa razy tyle, czyli bilion dolarów. A ile mamy?
- 40 mld długu do spłacenia...
- ...i może 3 - 5 mld dolarów w całym programie stabilizacyjnym. To o czym my mówimy?!
- Czyli cenę tego musi zapłacić społeczeństwo.
- Straszną! Nawet pan sobie nie zdaje z tego sprawy. Żeby tym wszystkim wstrząsnąć, trzeba by natychmiast wyprzedać całą gospodarkę. Tego nie da się zrobić, więc idziemy nieco innym kursem, ale ostro pod wiatr. I tak oczekiwałem, że będzie ostrzej. Ile firm zbankrutowało? Kilkadziesiąt? A powinno co najmniej 2 tysiące i to już.
- A jak ocenia pan polskich biznesmenów? Czy są to ludzie zdolni dźwignąć ten kraj?
- Jak na całym świecie, są tu i ludzie sukcesu, i porażki, profesjonaliści i amatorzy. Nie wiem czy są dobrzy, ale wszystko w kraju zależy od tego, jak szybko zaczną się sprawdzać. My, Polacy jesteśmy znani z dynamizmu, nawet z naddynamizmu i dlatego już zamykają przed nami granice. A poza tym, ile lat miał polski biznesmen, żeby się sprawdzić?
- No tak, ale wydaje mi się, że ci polscy ludzie interesu są jacyś prowincjonalni, "nowobogaccy", ot pokazać się na aukcji, zaszpanować....
- To zbyt surowa ocena. Wszystko zależy od proporcji i nie możemy rodaka z biznesu porównywać z Rockefellerem. On miał szansę budować swoje Imperium przez trzy pokolenia, A Polacy działają ledwie kilka lat.
- Powołuje się pan często na odziedziczony po przodkach pokoleniowy depozyt wartości Nie chodzi przecież w nim tylko o czteropokoleniową tradycję farmaceutyczną w rodzie Buchnerów.
- Rodzice przekazali mi wartości, które nie są przeliczalne na żadne środki. Przede wszystkim pewien dynamizm. Jeślibym nie został biznesmenem, zajmowałbym się być może czymś innym, co w ogóle nie przynosiłoby pieniędzy. Ale zapewniam, że z równą pasją.
- Czy w tym depozycie znalazła się również kultura i sztuka? Słyszałem od pana, że może ona inspirować biznes. To ciekawe.
- Jest takie pojęcie jak kultura przedsiębiorstwa. To zespół warunków pozytywnych i negatywnych, które kształtują tzw. image firmy. Są przedsiębiorstwa, które nie są w stanie przeprowadzić pewnych, założonych przez zarządzających, planów dlatego, że ich poziom kultury na to nie pozwala. Tworzy się wtedy często firmy "siostrzane", bo żeby zmienić kulturę tego przedsiębiorstwa trzeba by tyle wywrócić, że to się nie opłaca. Dla mnie kultura i sztuka - ta rozumiana bardzo szeroko, jest jeszcze czymś więcej - uczy długofalowego, perspektywicznego myślenia.
- Znane były pana liczne doraźne gesty dla kultury, wspomnijmy choćby dotację do "Romea i Julii" Andrzeja Wajdy. Teraz zaczyna pan wspierać kulturę już w sposób instytucjonalny. Jak najkrócej określiłby pan cel swojej fundacji?
- Ma wspierać wszystkich tych, których potencjał jest
tego godny. Jeszcze w tym roku fundacja działa w sposób doraźny, tworzy swój aparat, buduje możliwości zarabiania pieniędzy. Na razie dysponuje kapitałem rzędu kilku miliardów złotych. W przyszłym roku będzie już działała zgodnie z programami merytorycznymi. Na wiosnę planuję przyznanie nagród najznakomitszym, reprezentantom nauki i kultury. Myślę, że uda mi się zagwarantować pełną niezależność i kompetencję komisji przyznającej te laury.
W perspektywie chciałbym, aby fundacja była ode mnie całkowicie niezależna. Zamierzam dla niej postawić biurowiec przy ul. Nowogrodzkiej 9. Zajmie jego część, a reszta pozwoli jej godnie żyć i inwestować w różne przedsięwzięcia. Wtedy osoba fundatora odłączy się od tworzonej przez niego instytucji.
- Ale wtedy fundacja może wymknąć się spod pana kontroli?
- I tak powinno być! Ja nie mam monopolu na rację. Fundacją muszą kierować najlepsi. Nie ma być to zaściankowa instytucja stworzona dla taniego splendoru.
- Jak ocenia pan przydatność polskiego systemu podatkowego dla łudzi pragnących łożyć na kulturę?
- Różnie to jest na świecie. W Szwajcarii np. mogę przeznaczyć na jakaś budowę 5 mld dolarów i wszystko to odjęte mi zostanie od podatku, ale nie mogę z tym przedsięwzięciem nic już robić, rozwijać, czerpać zysków, inwestować. To jest rozwiązanie bardzo statyczne. W Ameryce i Wielkiej Brytanii są regulacje bardziej dynamiczne - fundacje mogą prowadzić własną działalność gospodarczą. W tym kierunku idą polskie rozwiązania, ale próg 10 proc. zwolnienia z podatku to jest śmiesznie mało. Powinno być co najmniej 50. A już zupełną niesprawiedliwością jest zwolnienie z opodatkowania opłat tylko na jedną jedyną, i do tego państwową fundację kultury. A tyle się mówi o równości sektorów, czy to w kulturze nie obowiązuje?
- A korzystniejsze rozwiązania zachęciłyby pana do większego inwestowania w kulturę?
- Szczerze powiem, że nie. Ja i tak byłem zdecydowany zrobić dużo dla kultury, czuję taką potrzebę. Ale myślę, że dla innych biznesmenów byłaby to istotna zachęta.
- Dziś, 29 września, inauguruje działalność Dom Aukcyjny działający w ramach Fundacji Buchnera...
- Chcę tu powiedzieć wiele ciepłych słów pod adresem mojej żony Iwony. To była wyłącznie jej inicjatywa, jej dziecko. Kultura i sztuka bardzo ją pociągają i dała się zarazić bakcylem stworzenia Domu Aukcyjnego. Włożyła w to w ciągu ostatnich kilku miesięcy naprawdę imponujący wysiłek.
- No proszę, całkiem jak w Ameryce. Mąż w biznesie, żona w kulturze.
- Nie kojarzyłbym tego tylko z Ameryką. Poza tym uważam, że Polki są daleko bardziej wrażliwe i lepiej wyedukowane w dziedzinie kultury niż Amerykanki.
- I może tym szarmanckim komplementem zakończymy naszą rozmowę. Dziękuję.