Artykuły

Komedia na Olimpie

"Król Ryszard III" w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Grzegorz Wiśniewski stawia w najnowszym spektaklu na głębię perspektywiczną. Ustawia kilka platform, jedną na drugiej. Spora konstrukcja odbija się w ustawionym pod kątem czterdziestu pięciu stopni olbrzymim lustrze. W zwierciadle odbija się nie tylko scenografia, ale i widownia. Dochodzi więc do zwielokrotnienia obrazu. Twórcy sprawiają, że całość nabiera monumentalności. Widzimy więc boski Olimp, którego szczyt jest punktem, jaki chciałby osiągnąć każdy następny pretendent do tronu. Reżyser świadomie jednak kontrapunktuje tę wielkość. Jego przedstawienie rozpięte jest między polityczną farsą a analizą psychodelicznej ludzkiej natury.

Prolog widowiska stanowią wydarzenia u Szekspira obecne tylko we wspomnieniach postaci. Trójka braci - Ryszard (Marek Kałużyński), Clarence (Hubert Jarczak) i Edward (Przemysław Kozłowski) knują spisek, w wyniku którego ginie książę Walii (Paweł Paczesny). Mąż lady Anny (Justyna Wasilewska) jest stylizowany na hipstera, w dużych okularach i marynarce. Zostaje brutalnie pobity i upokorzony. Napastnicy zadają mu ciosy paralizatorami. Śmiertelnym uderzeniem jest to zadane przez Ryszarda. Wkrótce pojawia się też kolejna postać nieobecna u autora dramatu. Henryk VI (Andrzej Wichrowski) siedzi na najwyższej platformie, nieświadomy tego, co dzieje się na dole. Niedbały domowy ubiór bynajmniej nie przydaje mu majestatu. Przypomina on najwyższą Doskonałość, o której pisał Plotyn. Jest on Absolutem, który nie dostrzega tego, co dzieje się pod nim - czyli w świecie materialnym. Ryszard dusi króla paskiem od spodni. Wiśniewski odziera politykę i wizerunek człowieka z jakiegokolwiek idealizmu.

Od tego rozpoczyna się właściwa wojna wszystkich ze wszystkimi. Bohaterem przedstawienia nie jest bowiem konkretna postać, ale cała zbiorowość. Każdy oszukuje każdego. Ci, którzy zdają się być niewinni, wcale tacy nie są. ,,Nosiciele zła" stają się przez to jednymi z wielu trybików maszyny, której zadaniem jest unicestwiać słabszych. Silniejsi dostają się na szczyty władzy. Clarence Jarczaka nie ma żadnych skrupułów przed zabiciem księcia Walii. Kiedy sam zostaje uwięziony, w rozmowie z mordercami jest łagodny. Przekonuje głosem dobrotliwego kapłana, że czynią oni źle, chcąc go zamordować. Śmierć jednak nadchodzi. Sylwetki samych katów pokazuje się wreszcie jako indywidualności. Drugi Morderca Paczesnego jest rolą epizodyczną, pokazującą cwaniaczka żądnego pieniędzy. Tyrrel (Tomasz Schuchardt) jest z kolei połączeniem postaci o tym imieniu z Pierwszym Mordercą. Zawodowy zabójca zyskuje więc na wahaniach moralnych. Wzbrania się przed zadaniem ciosu Clarence'owi. Gdy w szamotaninie dochodzi jednak do zgonu tego ostatniego, Tyrrel nie pozostaje bierny. Jakby w akcie zemsty dobija Drugiego Mordercę. U Wiśniewskiego sumienie nie ma szans z twardą rzeczywistością, gdzie ciosu w plecy oczekiwać można z każdej strony. Dlatego też dwukrotny skrytobójca stanie się bezwolnym narzędziem w ręku protagonisty. Nie ma po prostu innego wyjścia.

Edward już po uzyskaniu tronu porusza się na wózku inwalidzkim. Jest ciężko chory na raka. Nie powoduje to jednak, że przestaje być czujny. Z całą świadomością trzyma na dystans Ryszarda. Zaniepokojony losem małego księcia Yorku (Antoni Kowarski) stara się skonstruować własny polityczny sojusz. Czy w jego postaci można doszukiwać się honoru? Wie przecież, że niebawem umrze. A jednak jest równie bezwzględny, jak jego bracia. Te niuanse sprawiają, że rola Kozłowskiego jest najlepsza w całym przedstawieniu. Syn Edwarda, wspomniany książę Yorku, jest jeszcze małym chłopcem. Bardziej od rządzenia interesuje go zabawa samochodem. Ryszard zyskuje sobie jego sympatię. Razem z lordem Buckingham (Michał Staszczak) pozwalają na domalowanie sobie czerwonego makijażu, jaki mają klowni. Na dworze średniowiecznym błazen miał prawo do mówienia wszystkiego negatywnego na temat władcy i jego rządów. Czy podobną prawdomównością nie cechuje się dziecko? Od błazna niedaleko jednak do smutnego arlekina. Wymalowane twarze uświadamiają, że walka o władzę jest dziecinna (motyw farsowy), ale jednocześnie staje się czymś immanentnym. Zdobywanie i utrwalanie swojej pozycji jest bowiem związane z chęcią przetrwania. A to można często zagwarantować jedynie przez całkowite pozbycie się zewnętrznego zagrożenia.

Buckingham i Hastings (Andrzej Wichrowski) są jedynie pionkami. Nawet jeśli starają się osiągnąć własne cele, odbywa się to raczej przez szukanie protektoratu. Zbyt słabi, by być samodzielni, ulegają perswazjom i manipulacjom Ryszarda. O wiele większym zagrożeniem jest dla tego ostatniego Rivers (Marcin Włodarski). Homoseksualista, który do posunięć politycznych potrafi wykorzystać kobiety. Maluje się i ubiera w wyzywające, obcisłe rzeczy. To atrybuty, które pozwalają mu osiągnąć sukces w polityce. Rivers to rodzaj współczesnego polityka-celebryty, który osiąga swoją pozycję przez skandale i styl bycia. Jednak te same elementy garderoby będą towarzyszyć jego żałosnemu upadkowi. Kiedy Tyrrel wydłubuje mu oko, przy powiekach widać krwawe smugi jak z rozmazanego makijażu. Na jednej nodze ma but męski, na drugiej damski. Zostaje wrzucony, jak wszystkie trupy, do dziury w klapie na najwyższej platformie. Ci, którzy doszli na sam szczyt swoich karier, równie spektakularnie z niego upadają.

Kobiety zdają się być jedynie marionetkami w rękach mężczyzn. Ale to tylko złudzenie. Małgorzata (słaba rola Matyldy Paszczenko) po śmierci męża Henryka staje się zdesperowaną Panią Zemstą, jak z filmu Chan-Wook Parka. Ale jest o wiele bardziej bezradna. Ma zduszony głos, z trudem cedzi słowa. Rzuca na Ryszarda klątwę, dopiero gdy ten nie daje się jej zmanipulować. Elżbieta Mileny Lisieckiej pozornie ulega mężowi Edwardowi, ale faktycznie sprawuje władzę. Chory małżonek strofuje ją, gdy ta wita się z Buckinghamem. Ale to właśnie kobieta potrafi utrzymać własne status quo w królestwie, przynajmniej dopóki nie staje na drodze ,,zdradzieckiemu bratu" Edwarda. Księżna Lady Anna poddaje się zalotom Ryszarda z całą świadomością. Czy go kocha? Trudno powiedzieć. Dziewczyna rzeczywiście może być spragniona miłości. Gdy Tyrrel trzyma ją w ramionach, szykując się do wbicia jej noża pod żebra, Anna stara się go uwieść. Czy w takim razie nie wykorzystuje swojego ciała do zwykłej gry politycznej? Taką szopką jest przecież też rzekoma dobroć Clarence'a przed jego śmiercią. Zasady tego świata zmuszają do ciągłych performansów. Wliczone jest w to naturalne ryzyko - czy powiodą się, czy nie.

W takiej sytuacji Ryszard jest po prostu tym, któremu udaje się przetrwać. Dlaczego? Nie on jedyny udaje stosownie do sytuacji łagodnego lub groźnego. Nie on jeden manipuluje innymi. Razem z Buckinghamem inscenizuje pokaz dla publiczności. Reflektory jasno oświetlają widownię, lord rozdaje chorągiewki. Ryszard udaje skromność. Dopiero gdy o przyjęcie korony prosi go arcybiskup, a dziewczynka w białej sukience mówi wierszyk, ,,wzruszony" książę przyjmuje berło. Maska błazna, w jaką wyposażył go książę Yorku, pokazuje całą skalę jego zwątpienia. Z matką Księżną (Zofia Uzelac) łączą go niejasne relacje, prawdopodobnie chodzi o kompleks Edypa. Nieprzypadkowo to rodzicielka jako jedyna przeżywa intrygi pałacowe. Czerwony dywan, który prowadzi od najniższych stopni na wierzchołek scenografii przypomina kaskadę krwi. Nie ma duchów, które udowodniłyby Ryszardowi, że robił źle. Relatywizm moralny polega na tym, że trudno dzisiaj o znalezienie dla człowieka powodów, dla których miałby zachowywać się przyzwoicie i honorowo. Związek seksu i władzy nie jest też tak oczywisty. Uzurpator wszak odrzuca Annę i każe ją zabić. Nie ma w nim żądzy biologicznej, co więc tak usilnie ciągnie go na szczyt? Może zdobycie korony traktuje jako coś, co pomoże wreszcie ustanowić jakieś zasady moralne? Skoro król jest ,,pomazańcem bożym", jest jednostką w pewien sposób sakralną. Gdy Ryszard zostaje w końcu sam w świetle pojedynczego reflektora, nie widać po nim, by osiągnął jakikolwiek spokój ducha. Pesymizm reżysera polega na pokazaniu, że perspektyw na ocalenie fundamentalnych norm postępowania po prostu nie ma. Odwołanie do XX-wiecznych masakr jest o tyle słuszne, że już Aleksander Kojeve wskazywał na nieprzepracowanie tego ponurego dziedzictwa. Wszystko jest kwestią inscenizowanej polityki, która przecież jest nomen omen teatrem.

,,Ryszard III" nieraz opiera się na banałach. Wskazywałem już, że temat został pokazany dość jarmarcznie. Przepych, spiski, kłamstwa - to elementy stale obecne w każdej krytyce postępowania władzy. Ale Wiśniewskiemu udaje się niejednokrotnie uciec od prostych sloganów. Pokazuje on bowiem bezradność ludzkości wobec braku określonej historiozofii. Co by nie mówić o brutalności polityki, prawdziwym koszmarem staje się jej bezcelowość, nastawiona na doraźne korzyści rządzących. Większość scen rozgrywana jest w półmroku. Kreacje aktorskie pokazują ludzi niepewnych tego, co po drugiej stronie. Chwytają się oni wszelkich zabiegów, które mogłyby ich ocalić przed pustką. Stawką jest przeżycie. Łódzki spektakl jest wart uwagi przede wszystkim ze względu na umiejętne połączenie dość konwencjonalnego stylu z filozoficzną wielkością przekazu. Śmiech błazna prędzej czy później staje się wszak chichotem Zeusa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji