Artykuły

Licha zabawa

- Awangardowe teksty poetyckie Danie­la Charmsa, Mikołaja Olejnikowa i Aleksan­dra Wwiedenskiego posłużyły reżyserowi Arkadiuszowi Jakubikowi do stworzenia kameralnego widowiska "Krótkie jest życie, krótkie... czyli Kabaret Oberiutów". Oberiu (Objedinienie Riealnogo Iskusstwa - Sto­warzyszenie Sztuki Realnej) to ugrupowa­nie literacko-teatralne, działające w Lenin­gradzie od 1926 r. do początku lat 30. Oberiuci pojmowali realność jako ucieczkę od nierzeczywistości świata, w którym przy­szło im żyć. Nade wszystko ceniąc sobie artystycz­ną niezależność, dworowali na potęgę z napuszonej powagi życia według jedno­litych, kolektywnych, ściśle egzekwowa­nych wzorców. I jakkolwiek ich ostry jak brzytwa dowcip daleki był od politycznej satyry, w żadnym przypadku nie mógł przypaść do gustu władzy. Stalinowska machina terroru obeszła się z Oberiutami typowo, wtrącając ich z wyrokami śmierci do więzień, obozów pracy i psychuszek.

Cienki, podprawiony cierpkim żartem i gorzką ironią absurdalno-abstrakcyjny hu­mor Oberiutów, wydobywany jest dziś z mroku niepamięci. Mnożą się wydania ich utworów, które coraz częściej bywają adaptowane na sceny.

Wprawdzie najodpowiedniejszym miej­scem dla twórczości tak ulotnej i finezyjnej, jak teksty Charmsa i Wwiedenskiego, wy­daje się kabaret, ale stanowią one pożywkę także dla spektakli teatralnych. W warszaw­skiej Rampie Arkadiusz Jakubik postano­wił pożenić kabaret z teatrem.

Efekt okazał się dyskusyjny. Jak na te­atr, spektakl "Krótkie jest życie, krótkie..." okazał się zbyt niejednorodny. Szybko za­czął drażnić monotonią pozbawionych dra­maturgii, przypadkowo uszeregowanych skeczy, z humorem o literackim rodowo­dzie, który nierzadko okazywał się nieprze­tłumaczalny na sytuacje sceniczne. Jak na kabaret, zabrakło mu tej odrobiny szaleń­stwa, obliczonej na spontaniczną reakcję widzów i na obopólny żywy kontakt, które stanowią o istocie i niepowtarzalności każ­dego programu.

Aktorom Rampy teksty Oberiutów spra­wiały widoczną trudność. Obronną ręką wy­szedł, moim zdaniem, jedynie Wojciech Pasz­kowski (Daniel Charms), inteligentnie smaku­jąc teksty i wygrywając puenty. To, co robią Agnieszka Matysiak (Elżbieta K.) i Mieczysław Morański (Aleksander Wwiedenski), woła o pomstę do nieba. Takiego upodobania do łatwych efektów - wywracania oczami, stroje­nia min, przerysowanych gestów - nie oglądałem już dawno, nawet w teatrach uznawa­nych za prowincjonalne.

Najsłabszym ogniwem tego spektaklu jest jednak muzyka. Piosenek w wykonaniu Agnieszki Matysiak prawie nie słychać. Nie, nie dlatego, że tak źle śpiewa. Przeciwnie - z powodzeniem wykonywała niegdyś pio­senki Edith Piaf. Nie słychać jej, bo do śpie­wania ma rachityczne, konfekcyjne melo­dyjki. I doprawdy nie rozumiem, po co był ten cały sztab muzycznych współpracowni­ków do piosenek opartych na trzech, może czterech nutkach. Niestety, bez muzyki ulot­niła się bezpowrotnie wspaniała poetycka aura twórczości Oberiutów.

To, co zostało, służyć ma wyłącznie za­bawie. Zabawa to, ostrzegam, licha. Nie po­magają w niej smaczki dla wtajemniczo­nych, jak np. wmontowany cytat z "Nadobniś i koczkodanów" Tadeusza Kantora (podejrzewam o ten koncept dyrektora Krzysztofa Miklaszewskiego): "Oddanie płaszcza do szatni jest pierwszym i podsta­wowym obowiązkiem widza". A co jest obo­wiązkiem teatru?...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji