Artykuły

Części lepsze niż całość

"Na końcu łańcucha" w reż. Evy Rysovej w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Andrzej Z. Kowalczyk w Polsce Kurierze Lubelskim.

W szacowne mury Teatru Osterwy weszli młodzi - takie słowa można było usłyszeć po sobotniej prapremierze "Na końcu łańcucha" Mateusza Pakuły w reżyserii Evy Rysovej. Istotnie, zarówno autor, jak i realizatorzy (z wyjątkiem choreografa) to ludzie przed trzydziestką. A od młodych można oczekiwać odchodzenia od rutyny, przełamywania schematów, stawania w kontrze do rzeczy zastanych.

Ta nowa realizacja rzeczywiście jest inna od spektakli, które na co dzień możemy oglądać na lubelskiej scenie dramatycznej. Słyszałem nawet głosy o rewolucji. Ale to nie była rewolucja. Przedstawienia podobne temu, które widzieliśmy w sobotni wieczór, powstawały już wcześniej. I nie mam na myśli tylko dokonań teatralnej alternatywy z jej złotego okresu na przełomie lat 70. i 80. XX wieku. Myślę również o spektaklach Teatru Osterwy realizowanych przed laty przez Kazimierza Brauna, takich jak "Przenikanie" czy "Życie w mojej dłoni". Młodzi widzowie ich oczywiście nie znają, ale starszym mogą przyjść na myśl. I chcę być dobrze zrozumiany - nie odmawiam ani autorowi, ani realizatorom prawa do takiej, a nie innej wizji teatru.

Jeśli wspominam przeszłość, to tylko po to, aby została zachowana perspektywa oglądu i należyte proporcje w ocenach.

"Na końcu łańcucha" to realizacja, o której nie sposób jednoznacznie wypowiedzieć się w kategoriach dobra lub zła. Ów radykalnie uwspółcześniony (by nie powiedzieć: doraźny) "cover" "Tytusa Andronikusa" nie obezwładnia odkrywczością. O tym, że nasza rzeczywistość bywa okrutniejsza i bardziej oszalała niż historie opowiadane przez Szekspira, wie- działem i bez niego. Nie jest też nowością rezygnacja z linearnie przedstawionej fabuły czy wzajemne przenikanie się postaci. Ale z drugiej strony są sceny świadczące o nieskrępowanej wyobraźni twórców i ich poczuciu humoru, jak ta ze Stowarzyszeniem Wampirów Emerytów. A nawet wręcz obezwładniające. Od Tamory (rewelacyjna w II akcie Marta Ledwoń) i Tytusa (Jerzy Rogalski - bezsprzecznie postać numer jeden spektaklu) w scenie przygotowanej przezeń uczty nie można wprost oderwać oczu, a słucha się ich z zapartym tchem. Jest subtelna, jakby "nie z tej bajki" Halszka Lehman. Są wreszcie fantastyczne kostiumy Justyny Elminowskiej i znakomita, utrzymana w klimacie hard rocka muzyka Zuzanny Skolias. Ale całość wydaje się jakaś "popękana". Otrzymaliśmy spektakl (a może raczej: rodzaj sceniczno-muzycznego performance'u), w którym zbiór części składowych był lepszy niźli złożona z nich całość.

Spodziewam się, że "Na końcu łańcucha" podzieli publiczność, ale nie będę zgadywać, w jakich proporcjach. Co do mnie - zaczynam czekać na następną premierę; tym razem Szekspira bez przeróbek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji