Artykuły

"Latający Holender" w Operze Narodowej czyli jak Szczecin pogrzebał szansę

Ta premiera pokazuje, co oznacza nazwisko Ryszarda Wagnera w sztuce. Tym bardziej powinniśmy się w Szczecinie cieszyć, że nasza Opera na Zamku przygotowała "Holendra" już w 2006 roku i to nie z winy szczecińskiego zespołu premiera odbyła się jedynie w wersji koncertowej. Na wykonanie dzieła w plenerze zabrakło wtedy w Szczecinie pieniędzy. Wielka to szkoda, bowiem "Holender tułacz" był świetnie przygotowany - pisze Grzegorz Dowlasz w Kurierze Szczecińskim.

Przed niedawną premierą "Latającego Holendra" w Operze Narodowej wiele mówiło się w krajowych mediach o kompozytorze i jego znaczeniu.

W Warszawie przedstawienie przygotowali reżyser Mariusz Treliński i scenograf Borys Kudliczka, a te nazwiska mówią od dawna same za siebie. Do prowadzenia orkiestry poproszony został dyrygent z Izraela, Rani Calderon, 40-letni pianista i dyrygent o bogatym doświadczeniu na światowych scenach operowych.

Jacek Marczyński przy okazji tej premiery przypominał na łamach "Rzeczpospolitej" trudności, jakie po II wojnie światowej towarzyszyły wprowadzeniu dzieł kompozytora. Wagner był w Polsce niemal zakazany, co miało związek m.in. z faktem, że kompozytora uwielbiał Adolf Hitler. Nawiasem mówiąc, stereotyp ten oddziaływał dość długo nie tylko na Polaków. "Holendra" przygotowano w Operze Wrocławskiej dopiero w 1993 roku, a na dodatek przedstawienie pokazywano wyłącznie za granicą. We wspomnianym artykule dyrektor Waldemar Dąbrowski powiedział m.in.: "Nadrabiamy zaległości i po latach znów wprowadzamy Wagnera na scenę Opery Narodowej. Mam nadzieję, że sprostamy niezwykłemu wyzwaniu".

Ta premiera pokazuje, co oznacza nazwisko Ryszarda Wagnera w sztuce. Zespół, który wystawia te dzieła, budzi zainteresowanie, a wręcz mówi się, że teatr operowy bez dzieł Wagnera jest nie do pomyślenia. Tym bardziej powinniśmy się w Szczecinie cieszyć, że nasza Opera na Zamku przygotowała "Holendra" już w 2006 roku i to nie z winy szczecińskiego zespołu premiera odbyła się jedynie w wersji koncertowej. Na wykonanie dzieła w plenerze zabrakło wtedy w Szczecinie pieniędzy. Wielka to szkoda, bowiem "Holender tułacz" był świetnie przygotowany. Spektakl wyreżyserował Max K. Hoffmann, a dyrygował Jacek Kraszewski. Pamiętam do dziś świetną Sentę w wykonaniu Barbary Żarnowieckiej.

Po udanej premierze we wrześniu 2006 roku obiecywano operze, że znajdą się środki, aby latem następnego roku wystawić "Holendra" w Teatrze Letnim. Niestety, decydentom zabrakło wyobraźni, bo nie aż o tak wielkie pieniądze chodziło, by region nie mógł sobie pozwolić na oryginalne plenerowe przedstawienie. Ważne były też morskie konteksty, zlot żaglowców, a także historyczny fakt, że to właśnie ze Szczecina Wagner wypływał w podróż do Rygi. Nie wątpię, że plenerowa, wielka inscenizacja tej opery przeszłaby do historii polskiego teatru, a kto wie, czy nie otworzyłaby drogi do innych dużych realizacji.

Skończyło się na planach, które utknęły w połowie drogi. I może dlatego w obecnych omówieniach warszawskiej premiery mimo odwołań do innych polskich wykonań Wagnera, o szczecińskim "Holendrze" jakoś zapominano. Niesłusznie. Myślę, że gdyby "Holender tułacz" zaistniał nad Odrą w pełnym kształcie, z udziałem wielotysięcznej publiczności, to żaden krytyk nie mógłby takiego nie odnotować. Nasi marketingowcy na różne często nieudane sposoby pchają się na afisz. W tym przypadku zawiedli na całej linii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji