Śmiechu warte
Pokaż mi swoje zmarszczki, a powiem Ci, kim jesteś. Święte słowa. To przecież twarz jest lustrem charakteru: utrwala grymas albo urodę śmiechu. Decyzja należy do Ciebie…
Nikt nie wątpi, że jest śmiesznie. A będzie jeszcze śmieszniej — tak przynajmniej zwiastował zawsze Krzysztof Daukszewicz (przez naród zwany Dauszkiewiczem) i jak dotąd, sprawdzało się bez pudła. Śmiesznoty dopadają nas w domu, sklepie i w Sejmie, chociaż III Rzeczpospolita wcale nie jest beczką śmiechu — wręcz przeciwnie. Śmiejemy się, bo los tak chce. Z politowaniem, współczuciem, pobłażaniem dla bzdury życia i głupoty bliźnich. To jest nasz śmiech powszedni, terapia mimochodem, mimowolna i mimo wszystko.
Nasz znajomy dentysta mówi zawsze: „polski uśmiech? Górna czwórka”. Oznacza to, że milionom Polek i Polaków brak tego właśnie zęba numer cztery. Słowem, traci sens prapolskie pytanie: „czemu szczerzysz zęby?”. Tak oto od teorii i terapii doszliśmy do urody. Fakt: uśmiech to usta i nie ma od tego odwołania.
Poddani śmiechu zwyczajowo gnieżdżą się w kabaretach. Nieprawda, że kabaretów brak albo że im tematów nie dostaje. Król Daniec, cesarz Tym, książę Kryszak, kanclerz Zaorski, minister Wolski mają się wyśmienicie. A obok nich legion: młodzi autorzy i wyborni aktorzy. Tyleż zespołów, grup, pak, klik i koterii, bez skrępowania od lat żyjących z rozbawiania innych. Jak to mawiał Jan Pietrzak? „Jak to, z czego żyję — wystawiam się na pośmiewisko…"
Mamy wyjątkowo niezłą tradycję kabaretową. Tu akurat wcześnie weszliśmy do Europy. Paryski kabaret narodził się sto lat temu z okrawkiem, a krakowski „Zielony Balonik” czy warszawski „Momus” powstały niewiele później. Kraków koronował Boya, Warszawa Arnolda Szyfmana, który był ojcem i matką „Momusa”. On wymyślił tam wszystko, co po stuleciu niby odkrywają tanie programy telewizyjne, włącznie z rysowaniem karykatur sławnych gości na żywo podczas przedstawienia.
Szyfman miał sto talentów, toteż nieco później, w 1913 roku, zbudował w Warszawie monumentalne gmaszysko Teatru Polskiego i stworzył w nim gwiazdorski zespół. Łatwo policzyć, że teatr świętuje właśnie swoje 85-lecie. I cóż powiecie? Jest to jubileusz pod znakiem śmiechu! Pomysł uczynienia z Polskiego „Domu Fredry” wyszedł zza biurka dyrektora Andrzeja Łapickiego i chwała mu za to. Od paru miesięcy cała Warszawa pęka ze śmiechu, oglądając Fredrowską Zemstę, skrojoną tak jak hrabia przykazał: naiwnie śmiesznie i aktorsko wybornie. Olbrychski, Gogolewski, Michnikowski, Barszczewska, no i ten niesamowity Damian Damięcki w roli Papkina.
Tak jak Szekspir w Henryku IV dał Anglii najbardziej komicznego bohatera, Sir Johna Falstafa — ogrom dowcipu, szelmę, bezwstydnika, tak Fredro obdarował nas największym klownem polskiej literatury — Papkinem. Właśnie tak Damięcki gra tego bufona i żałosną figurę samochwał, który zawsze potrafi wykręcić kota ogonem. Papkin wzbudza salwy śmiechu, hrabia Fredro z satysfakcją uśmiecha się zza grobu, bo szczęśliwie odkurzony wygrał potyczkę z Benny Hillem, co nie jest łatwe w dobie dyktatu mediów elektronicznych.
A w mediach posucha. To znaczy mnóstwo konkursów, teleturniejów, rozmów o niczym, taniej muzyki — taki telewizyjny Stadion Dziesięciolecia. Któż by pamiętał, że to telewizja właśnie wylansowała Kabaret Starszych Panów, żeby nie szukać dalej… Ale szuka się. Wyszło na to, że aby nie udawać wesołości i nie podkładać śmiechu z taśmy, a więc żeby śmiać się naprawdę, trzeba do kabaretu.
We wszystkich telewizjach ruszają widowiskowe turnieje, kawiarnie kabaretowe i te pe. Najmłodsze dziecko telewizyjnego śmiechu w Polsce ma pieczątkę amerykańskiej sieci HBO i jest rewią zabawnych monologów na odśmianie rzeczywistości. Słusznie, śmiejmy się z farsy życia, jak uczyli nas poeci.
Już od dłuższego czasu najwyższe autorytety wypowiadają się serio, że śmiech serdeczny, gwałtowny i niepohamowany, czyli homeryczny, jest wspaniałym lekiem odstresowującym, ale też odchudzającym! Odpowiednio do czasu i okoliczności spala się nam sporo złych kalorii. Słowem, warto uprawiać szaleństwo radości.
W historycznym rodzimym fleszu pojawiają się tysiące kabaretowych perełek, komediowych, satyrycznych tekstów. Czy wiecie, że po inwazji niemieckiej, w 1939 r., na prośbę prezydenta Stefana Starzyńskiego Jerzy Jurandot (tuz kabaretu, komedii, teatru i filmu) codziennie pisał dla radia jeden wiersz?…
Złośliwcom zawsze rymowały się śmiech i grzech. Rzeczywiście, czasem można doświadczyć, przy czym w najgorszym wydaniu jest to grzech nudy. Każdy z nas z pewnością przeżył taki wypadek przy tacy, kiedy znienacka zjawia się nudziarz z szampanem i pyta: „a znasz ten dowcip?”. Koszmar przyjęć to recytowanie dowcipów-bubli z seryjnych książeczek albo i tych dosłownie wysypywanych z rękawa, spisanych na papierowej harmonijce. Nie ma lekko. Huczni wesołkowie uśmieją się nawet bez powodu lub dlatego, że żona kolegi złamała nogę i rzuciła go z chirurgiem. Starożytni Grecy mieli na tę okazję specjalne zaszyfrowane określenie: śmiech ateński, co znaczy „nie w porę”. Oczywiście umieli zaszyfrować inne wady śmiechu. Obleśny nosił nazwę jońskiego, a złośliwy nazywał się ajaksowym.
Kto dziś zna te niuanse… A przecież śmiech to dziedzina niemal uniwersytecka. Może być kpiarski, rubaszny, ironiczny, szyderczy, ukradkowy, skryty albo nawet gorzki i pełen rozpaczy, a jeszcze gorzej — nienawiści. Sardoniczny, sarkastyczny, wzgardliwy, sceptyczny, cyniczny, śmiech przez łzy, czego nikomu nie życzę, jeśli miałoby to wyglądać jak w Pajacach Leoncavalla. No a wyobraźcie sobie to wszystko z Kwiatkowską, Stalińską, Fronczewskim, Kowalewskim, Kobuszewskim, Gołasem, Gąsowskim, Tyńcem, z … Od razu lepiej żyć.
Jedno jest pewne. „Trzeba się śmiać nie czekając na szczęście, bo gotowiśmy umrzeć, nie uśmiechnąwszy się ani razu”. Tę maksymę La Bruyere’a ze słynnych Charakterów szczerze polecam.