Artykuły

Co robić z klasyką

Przez wiele lat klasyka była sposobem mówienia w teatrze o współczesności. Kostium historyczny skrywał wcale rzeczywiste konflikty, te na wyciągnięcie ręki. Tak czytano polskich romantyków, Szekspira, a nawet starożytnych. Jednak z chwilą zniesienia ograniczeń cenzuralnych ten specyficzny kod porozumienia z publicznością przestał być potrzebny.

Teatr stanął przed pytaniem: co począć z klasyką. Po części odwrócił się do niej plecami. Bo to na ogół kosztowne i główny powód inscenizacji (zamiast repertuaru współczesnego) stracił rację bytu.

Co pewien czas odzywa się jakiś teatralny trybun, aby wołać gromkim głosem o prawo do istnienia klasyki w teatrze, ale samo poczucie kulturalnego obowiązku w teatrze nie wystarcza. Chyba że ktoś kontentuje się tzw. teatrem lektur szkolnych. Mamy wtedy do czynienia z przedstawieniami o niewielkich ambicjach, ale skądinąd pożytecznymi. Młodzież niechętna lekturze dzieł dawnych pisarzy ma okazję zapoznać się z ich treścią za pośrednictwem teatru. W Warszawie istnieją nawet specjalistyczne trupy teatralne, które zajmują się obsługą żądnej tego typu towaru młodzi. Jeśli robią to przyzwoicie, nie mam o to wcale pretensji - solidnie odegrana sztuka (celowo tak to nazywam - ku uwadze pewnego lektora z "Gazety Wyborczej", któremu należy podkreślać śmieszne fragmenty wężykiem, aby biedaczek nie przeoczył) to zapewne pokarm lepszy niż byle jak napisany bryk.

Jednak to wcale nie znaczy, że klasyce pozostała tylko egzystencja w postaci nobliwego teatru lektur. Takich spektakli jest wiele w repertuarach teatrów stołecznych i pozawarszawskich, grane są w samo południe, dla dziatwy szkolnej. Atoli bywa i tak, że są pokazami lektur szkolnych tylko przy okazji. Tak stało się ostatnio z "Zemstą" Fredry w reżyserii Andrzeja Łapickiego, który zgromadziwszy gwiazdorską obsadę i dbając o klasyczne wybrzmienie widowiska (o humorze nie zapominając) stał się sprawcą największej sensacji sezonu. Ludzie walą na "Zemstę" jak w dym, zabijają się o bilety, a ponoć pewien prominent pochwalił dyrekcję za tak oryginalny pomysł, żeby Fredrę zagrać. Nie wiedział najwidoczniej, że tak jest w "Polskim" od 85 lat (i chwała Bogu, że tak jest), ale mniejsza o to. Widać, że mocny aktorski spektakl klasyki może do publiczności przemówić. Że ludzie czekają na teatr dobrze skrojony.

Innego typu próbę podjął Zbigniew Brzoza w Teatrze Studio wystawiając "Antygonę" Sofoklesa. Reżyser nawiązał do praktyki wpisywania tekstu klasycznego we współczesny kontekst. Ukazał tragedię losu w scenerii konfliktu bałkańskiego: ogromne, szare mury na całą wysokość sceny mogły w równej mierze nawiązywać do architektury starożytnych Teb, jak i obrazu zbombardowanego miasta (dzieło scenografa Mihaila Tchernaeva). Kostiumy wojskowe (Doroty Kołdyńskiej) odwoływały się zaś do mundurów dziarskich chłopców, którzy krążą po różnych peryferiach Europy i Azji. Brzoza pokazał w teatrze stan po wojnie domowej - i tej antycznej, i tej dzisiejszej, doświadczającej najboleśniej narody, które wikłają się w wewnętrzne waśnie. W tak zaprojektowanym widowisku doskonale odnaleźli się wykonawcy, a zwłaszcza główni aktorzy dramatu: Antygona (Maria Peszek) i Kreon (Jerzy Radziwiłowicz). Ich starcie na gruzach ojczyzny było w istocie lamentem za utraconym pokojem, który próbuje Kreon zabliźnić prawem, a Antygona uczuciem.

A jednak - mimo trudnych do przecenienia intencji i warsztatowej sprawności, świetnej scenografii, a zwłaszcza znakomitej muzyki Henryka Gembalskiego - widowisko Zbigniewa Brzozy pozostaje zimne. Czyżby teatr publicystyczny (w szlachetnym tego słowa znaczeniu) stracił nośność? Nie sądzę. Wyziębienie emocjonalne przedstawienia bierze początek z osłabienia konfliktu tragicznego. Skoro Kreon od początku reprezentuje wrogą jednostce ślepą siłę armii, skoro wokół niego krążą pilnujący porządku goryle, jego racje jako rzecznika litery prawy od początku tracą na wadze. Jeśli od razu wiadomo, że Antygona ma rację, sztuka kończy się w pierwszej scenie, kiedy spotykają się główni przeciwnicy ideowi. Nic tedy dziwnego, że reżyser skreślił ostatnią kwestię Chóru, w której sprawiedliwie ocenia się ich konflikt, przestrzegając zarówno przed anarchią jak i nadużywaniem władzy.

Sofokles apelował wszak - mówiąc dzisiejszym językiem - o samoograniczenie władzy i elementarne posłuszeństwo obywatelskie. Jeśli pominąć tę kwestię, z "Antygony" pozostaje prawie tylko retoryka. Nie pomogą jej wstrząsające zdjęcia ze współczesnych pól bitew, które znamy z telewizji. Z klasyką jednak trzeba ostrożnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji