Artykuły

Wielki Papkin

Mamy prawdziwe artystyczne wydarzenie z wybuchami szczerego śmiechu i brawami po nieomal każdej scenie! Sobotnia premiera "Zemsty" Aleksandra Fredry w reżyserii Andrzeja Łapickiego, godnie uwieńczyła jubileusz 85-lecia Teatru Polskiego w Warszawie.

Znakomite aktorstwo jest najmocniejszym fundamentem najnowszej "Zemsty". Zaskakująco interesujący okazał się powrót na scenę Daniela Olbrychskiego. W kontuszu Cześnika dał popis właściwego mu aktorskiego temperamentu, jak za najlepszych młodych lat. Cieszy świetna forma właściwie obsadzonego aktora.

Rejent Milczek Ignacego Gogolewskiego świetnie posługiwał się gestem. Jego dłoń kreśląca nad głową wyobrażenie stryczka, zastygała znienacka w formie palców złożonych do przysięgi, na treść której składał się słynny dwuwiersz: "Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba". Przejście do tego zwrotu łączyło się za każdym razem z równie niestandardowo wyprowadzanym ruchem rąk.

Dyndalski Wiesława Michnikowskiego był typowym sługą-safandułą, bynajmniej nieskorym do eksponowania starczej demencji (co stanowi zazwyczaj przykry i całkowicie nieprzekonujący "kanon" odczytania tej roli). Podstolina Grażyny Barszczewskiej była zabójczo ponętną, nieodparcie wartą grzechu wdówką. Klara Izabelli Bukowskiej i Wacław Piotra Bąka urzekali naturalnym wdziękiem właściwym młodości.

Trudno przecenić umiejętności gry (zespołowej) wszystkich aktorów "Zemsty". Posiedli oni perfekcyjną biegłość mówienia Fredrowskim wierszem, jak gdyby posługiwali się nim na co dzień. Co rola, to obsadowy i wykonawczy sukces. I jakkolwiek każdemu z aktorów udało się zaistnieć jako zindywidualizowana i pełnokrwista postać, mianem kreacji nazwać trzeba rolę Papkina stworzoną przez Damiana Damięckiego. Marzącego o zakosztowaniu sławy, aczkolwiek tak po ludzku podszytego tchórzem - i przez to właśnie śmiesznego - Papkina nie ogląda się często. Aktor zbudował tę postać całkowicie wyzbywając się niebezpiecznych ciągot do błazenady czy kabotyństwa.

Miarą tej roli jest dla mnie scena odczytywania przez Papkina testamentu. Damian Damięcki przedstawił tu zdesperowanego osobnika, przejmująco zagubionego w swej bezgranicznej samotności. Jego los nagle przestaje śmieszyć, a zaczyna przejmować i poruszać sumienia. Aktor sprawia, że beztroski dotąd śmiech widzów nagle więźnie im w gardłach. Papkin Damięckiego ujawnia rys tragiczny. Staje się kimś naprawdę ważnym, przez moment nawet wielkim...

Andrzej Łapicki przedstawił nam zapalczywego sarmackiego szaławiłę Cześnika, w starciu z trzeźwo (po europejsku?) kalkulującym kunktatorem Rejentem oraz z powszechnie występującym typem żołnierza-samochwały, Papkinem. I nic się nie zmienia. Pełno takich osób wokół - wystarczy się rozejrzeć. Albo spojrzeć w głąb własnej duszy. Spektakl, skrzący się nienachalnym, inteligentnie podanym humorem, jest idealnym przykładem na to, że polska klasyka komediowa szanująca myśl autora, odpowiednio zaadaptowana na scenę, warta jest wciąż najżywszej uwagi.

Szczery aplauz dla twórców i wykonawców przedstawienia - połączony z owacją na stojąco widzów - zgasił w zarodku przedstawiciel resortu kultury, wiceminister Jacek Weiss, który wtargnął na scenę, by dać w zamian wyjątkowo drętwe i zawiłe przemówienie. Z gatunku, wszelako, jak najbardziej słusznych. Ta niezamierzona komedia mało komu jednak przypadła do gustu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji