Artykuły

"Śluby panieńskie"

KIEDYŚ w latach 60-tych ubiegłego stulecia, grano "Śluby panieńskie" jako komedię salonową we współczesnych strojach, nie troszcząc się o stylowe dekoracje. Boy-Żeleński w swoich słynnych "Obrachunkach fredrowskich" wspomina, że utworom Fredry wcale nie wychodzi na zdrowie ani zbytnia wierność stylowym rekwizytom, ani uroczysta celebra. My, obecni widzowie, także nie tęsknimy do Fredry w muzealnej oprawie, bo odkrywamy ciągle żywą współczesność w jego przepysznym języku, w jego dowcipie, którego upływający czas wcale nie gasi, fascynuje nas polskość jego utworów.

"Śluby panieńskie" należą do tych arcydzieł Fredry, które ogląda się ze szczególną przyjemnością pod warunkiem, że główni bohaterowie są autentycznie młodzi. Takie przedstawienie w młodej obsadzie oglądaliśmy właśnie w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej.

Józef Wyszomirski wyreżyserował tę rozkoszną komedię ze smakiem i lekkością. Epoka - utwór powstał w roku 1827, premiera odbyła się we Lwowie w roku 1833 - jest tu zaznaczona przez scenografię Jerzego Feldmanna dyskretnie, rzec można neutralnie. Aktorów nie przytłaczają dekoracje ani ozdobna stylizacja kostiumów.

Wcale nietrudno sobie wyobrazić Gucia przybranego we wdzianko najmodniejszego ówczesnego fasonu, jako współczesnego playboya - "stryjaszku, ja się bawić muszę...", a trzpiotkę Klarę jako rezolutnego kociaka w minijupce. "Śluby panieńskie" czyli "Magnetyzm serca" albo "Nienawiść mężczyzn" - takie tytuły wymyślał autor dla swojej sztuki - traktujemy przecież dziś jako wiecznie aktualną przekomarzankę miłosną, która trwa, choć przeminął obyczaj, przeminęli ludzie wpisani w światek beztroskiego próżniactwa i przyglądający się życiu wyłącznie z perspektywy białego dworku.

Józef Wyszomirski nie celebruje ani nie stylizuje "Ślubów" na staroć. Barwę tego obyczajowego obrazka osiąga współczesnymi środkami wyrazu, każe aktorom mówić tekst prosto, tonem niemal prywatnym - tak chyba Fredro powinien rozmawiać z dzisiejszymi widzami - ale surowo przestrzega czystości frazy wiersza, wyławia czujnie pointy. Na widowni wesoły rezonans, ponieważ reżyser stwarza ciągle okazję do śmiechu, podkreśla dowcip słowa i sytuacji. Konsekwentna batuta reżysera wyszła całej obsadzie na dobre.

Debiut Anicety Raczek, młodziutkiej absolwentki PWST w roli Klary można uznać za bardzo udany. Miała ta Klara werwę, wdzięk i zadziwiającą jak na debiutantkę sceniczną swobodę. Andrzej Kałuża był może zbyt pastelowym Gustawem, brakło mu trochę temperamentu - a Gucio to przecież żywioł. Ale bardzo ujmująco wypadły w jego interpretacji przekorne dialogi ze stryjem Radostem i sceny liryczne, zwłaszcza zaś urocza scena pisania listu z Anielą, której Iwona Matuszewska przekazała samą słodycz, dobroć i naiwność, wyrzekając się manifestacji kobiecego sprytu. Albina jest zagrać najtrudniej. Jeśli aktor zrobi z niego płaczliwego niedorajdę - a wynika to z tekstu - trudno uwierzyć, że Klara go pokocha, kobiety nie lubią śmiesznych amantów. W przedstawieniu bielskim Albin - Zbigniew Sieciechowicz to chłopak jak dąb, jego łzawe amory w zestawieniu z tą rosłą posturą wydają się zabawne, ale nie wzbudzają politowania. Sieciechowicz nie wygrał wprawdzie pełnego dowcipu tej postaci, trzeba przyznać jednak, że ustrzegł się przerysowań, o które w tej roli tak łatwo.

Obok tej młodzieżowej kompanii prowadzą w komedii swoje sprawy rodzinne i majątkowe oraz odnajdują dawne sentymenty starsi państwo - Radost i pani Dobrójska. Starsi? 40-paroletni rodzice dzisiejszych 20-latków obraziliby się śmiertelnie za ten epitet "starsi państwo". I dlatego dobrze, że Radost i Dobrójska w obecnych przedstawieniach wyłamują się z dawnych tradycji teatralnych, które przedstawiały ich, nie wiadomo dlaczego, jako zramolałą parę opiekunów młodego pokolenia.

W bielskim spektaklu pani Dobrójska - Małgorzata Kozłowska jest damą powabną, całkowicie usprawiedliwiającą z tej racji sentymenty Radosta, stryjaszka postrzelonego Gucia. Radosta przedstawił Mieczysław Całka jako pana wytwornego i przystojnego. To dobra rola, bodaj najlepsza w sztuce. Całka zawarł w niej wnikliwą charakterystykę postaci, podaje przy tym ładnie fredrowski wiersz, swobodnie prowadzi dialog. Czasem aktor długie lata czeka na "swoją" rolę. Tak właśnie przydarzyło się Mieczysławowi Całce. Jan w wykonaniu Stanisława Kosmalewskiego jest troskliwy, zrzędny i pełen ciepła. Jak na wiernego sługę przystało.

Gdy widz wybiera się na "Śluby panieńskie" po raz któryś z rzędu, zastanawia się zwykle - co też tam można jeszcze nowego zobaczyć i usłyszeć? A jednak można. Fredro jest niezniszczalny i za każdym razem zwycięża sceptyków.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji