Artykuły

Jak baba diabła wyłonacyła

Najnowsza przedświąteczna premiera teatru dramatycznego nakłania do podróży w czasie, i to niejednej.

Wszak fabuła widowiska nawiązuje do znanego motywu ludowych opowieści opartych na prostym koncepcie, znanym między innymi z folkloru góralskiego - jak to baba diabła wyłonacyła. Ponadto słyszymy w tle inną opowieść: o żołnierzu wracającym z trzydziestoletniej wojny. Dla erudytów - to temat baletu "Historia żołnierza" Igora Strawińskiego.

Kolejna podróż w czasie to nawiązanie do średniowiecznego moralitetu - o walce dobra ze złem, z podziałem świata na trzy sfery: nieba, ziemi i piekła.

I ostatnia podróż - teatralna. To piękny fragment dziejów polskiego teatru, wyznaczony powojenną inscenizacją największego polskiego reżysera - Leona Schillera (1948). Także opolski teatr mieszczący się jeszcze przy placu Wolności dopisał swój rozdział do dziejów tego dramatu. Recenzenci szczególnie chwalili znakomitą scenografię Wojciecha Krakowskiego. A z bardziej znanych opolskich aktorów zagrali m. in. Franciszek Bay-Rydzewski, Stanisław Marecki, Juliusz Zawirski, Witold Zarychta i Maria Tylczyńska, co przypominam wiernemu widzowi, który po premierze sobotniej, ufając własnej pamięci, przekonany był, że widział przedstawienie w wieku lat jedenastu, kiedy w rzeczywistości mógł oglądać je najwcześniej w klasie maturalnej. Opolska premiera odbyła się pod koniec 1953 roku.

A więc wiele wody w Odrze musiało upłynąć, aby w Opolu można było zobaczyć na scenie bajkę o świecie, w którym wszystko jest na swoim miejscu: niebo w górze, skąd po drabinie schodzi anioł, scena przedstawia ziemię, miejsce na ludzkie tęsknoty i marzenia, przestrzeń umartwień i pokuty, oraz pod sceną czerwone piekło, ziejące i straszące otchłanią. Istnieje hierarchia - zło jest złem, dobro dobrem, zbój jest zbójem, a diabeł rzeczywiście jest złym sprzymierzeńcem człowieka, czyhającym na jego duszę. A dziewczyny? One jak zwykle pragną męża, a nie chłopa, tak, tak! W sposób normalny trzy zapowiedzi i ołtarz!

Może to i bajka - zbyt prostoduszna jak na dzisiejsze czasy. Lecz także i w 1948 roku inscenizacja Schillera nawiązująca do teatru jarmarcznego i pełna dowcipów scenograficznych i muzycznych lekko traktowała sobie prostą opowieść czeskiego pisarza, nie będąc nigdy kpiną z tekstu i jego autora. Podobny zamiar, jak sądzę, przyświecał opolskim inscenizatorom, zwłaszcza scenografowi i reżyserowi. Ruchome, uproszczone są wielofunkcyjne dekoracje, znakomite proste kolumny spuszczane z góry i udające las, by za chwilę zamienić się w żyrandole unoszone w górę. Pojazd ze świecącymi lampami - ni to harley, ni to riksza - dowcipnie nawiązuje do słynnych hond z inscenizacji "Balladyny" Adama Hanuszkiewicza. Pustelnik na scenie zamieszkuje w szafie chłodniczej niczym w wieży z kości słoniowej, odwracając się od zwykłego życia i jego trosk. I na koniec stroje - absolutnie współczesne. Królewna w kloszowej sukience, w czerwonych czółenkach na wysokich obcasach - jakby wyszła z filmu z lat sześćdziesiątych, zaś jej służebna w skórzanej kurteczce weszła być może na scenę, wracając ze współczesnego pubu. Diabły w czarnych kostiumach przypominają ni to oddział antyterrorystyczny, ni to ochroniarzy. Dowcipna jest nawet czarna peruka afro diabła Lucjusza - w tej roli bardzo zabawny i z wdziękiem poruszający się Leszek Malec. Wszystko to oczywiście postmodernistyczna gra chwytami scenograficznymi, lecz, o dziwo, nienatrętna i niepowierzchowna. Dobrze i z rozmachem inscenizacyjnym wykorzystano możliwości techniczne sceny - obrotówka się kręci, diabeł zapada się pod scenę (zapadnie w różnych miejscach!). Zaś z czeluści piekielnych zionie ogień i dymy piekielne. Czuć, że inscenizatorzy bawią się i bawią widzów dawno zapomnianą formą teatralną. Podziwiać można wyczucie proporcji: mimo całego rozmachu inscenizacyjnego widowisko nie przytłacza gry zespołu aktorskiego, który z wdziękiem i brawurą, ale bez przerysowań bawi się w teatr. Cały zespół zasłużył na pochwałę, lecz szczególnie podobała mi się wyrazista, przezabawna w roli służebnej Kasi Grażyna Misiorowska. Dawno nie słyszałem gwary śląskiej brzmiącej tak naturalnie i szlachetnie, soczyście i zabawnie. Misiorowska stworzyła postać szczerej, ciepłej, prostej i naiwnej dziewczyny z ludu, której temperamentowi nie oparł się w końcu nawet stary żołnierz. To szczery talent komediowy! Także Ewa Wyszomirska jako chłopski diabeł budziła żywy aplauz publiczności, kreując diabła - naiwnego i prostodusznego jąkałę.

Scena piekła z Elżbietą Piwek jako Belzebubem. I tu pióro się zawahało, by w końcu napisać przymiotnik niczym z reklamy - pyszniutka! I jeszcze jedna perełka aktorska. Dominik Bąk w roli Teofila, posła anielskiego, słodziutkiego, naiwnego, kokietującego widownię. Duże brawa za ciepło tej postaci! Waldemar Kotas w roli Marcina Kabata, starego wiarusa, weterana wojennego jeszcze raz udowodnił, jak dobrze się czuje w rolach realistycznych, pełnokrwistych postaci. Pragnę odnotować dobrą rolę Grzegorza Minkiewicza. Jako pustelnik był zabawny i zarazem naturalny. Dobre wyczucie proporcji.

Nie znam plotek pozakulisowych, lecz odniosłem nieodparte wrażenie, że reżyser lubi aktorów, bo w grze całego zespołu odczuwałem niezbędny luz i radość z gry, udzielającą się także widowni.

Urokliwa była ta bajka, prezent całego teatru dla widzów w okresie świątecznym. Z zainteresowaniem oczekuję na następne realizacje sceniczne reżyserki Katarzyny Deszcz i scenografa Andrzeja Sadowskiego. Czytelnikom polecam - świetnie zagrane widowisko, komediowe i z głębszym morałem, dla dorosłych i dla dzieci!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji