Artykuły

W tym szaleństwie jest metoda

"Lenz" w reż. Barbary Wysockiej z Teatru Narodowego w Warszawie na Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej Interpretacje w Katowicach. Pisze Julia Korus w serwisie Teatr dla Was.

Mimo że życie niemieckiego pisarza Jakoba Lenza zamyka się w XVIII wieku, przeniesiona na teatralne deski opowieść o jego emocjach brzmi zadziwiająco współcześnie. Z historią schizofrenicznego literata kilkadziesiąt lat po jego śmierci zmierzył się Georg Büchner, z kolei jego nowelę na nowo odczytała Barbara Wysocka. Zagrany w katowickim studiu TVP spektakl "Lenz" Teatru Narodowego z Warszawy otworzył część konkursową tegorocznych Interpretacji.

"Wszystko powinno być osiągalne w paru krokach" - szept pełzającego w śniegu Lenza (w roli tytułowej nieprzewidywalny Szymon Czacki) odbija się echem od białych ścian. Przestrzeń wypełniają obrazy z projektora: wokół sceny pojawiają się surowe, górskie pejzaże, a także krótkie sekwencje ujęć z młodym mężczyzną brnącym przez zaspy. Sam Lenz, zbolały i samotny, niemal przez cały spektakl nie schodzi ze sceny, na której gubi się w nieprzychylnej, zasypanej na biało przestrzeni. Po wielokroć powtarza te same kwestie, w których m.in. przekonuje, że jest już bardzo daleko od tego, co sam dotąd stworzył.

Gdy przy jego boku pojawia się Oberlin (budzący zaufanie Oskar Hamerski), Lenz zyskuje widza, przed którym może do woli szaleć, nudzić się, wspinać na wielkie drzewo, ulegać skrajnym emocjom, wielokrotnie wpadać do wody i później na mrozie dygotać z zimna. Pozostaje w ciągłym, chorobliwym wręcz ruchu, nieustannie zachowując się jak nadpobudliwe, wymagające uwagi, męczące dla otoczenia dziecko. Pastor Oberlin, na tym tle pewny siebie i stonowany, dzielnie znosi fanaberie targanego uczuciami Lenza. Potrafi zachować spokój nawet wtedy, gdy ten wisi na drzewie rozpięty jak Chrystus albo odczuwa nagłą potrzebę wygłoszenia wiernym niedzielnego kazania. Oberlin nie jest jedynym obserwatorem szaleństw pisarza: drugim jest cyniczny i zdystansowany Kaufmann (Modest Ruciński), który z pobłażliwością wyśmiewa skrajne zachowania miotającego się po scenie schizofrenika.

Aktorzy w znakomity sposób radzą sobie ze swoimi postaciami: płynnie łączą narrację pierwszo- z trzecioosobową, po wielokroć zapętlają krótkie fragmenty tekstu i robią to w taki sposób, że te brzmią raz jak wyliczanki, innym razem jak modlitwy. W wielu scenach bohaterowie wzajemnie odbierają sobie kwestie, dopowiadają coś, wchodzą sobie w słowo. Ich wypowiedzi często wyprzedzają czyny postaci, co tworzy polifoniczny i dynamiczny spektakl, także na poziomie samego tekstu (tłumaczenie Kazimiery Iłłakowiczówny), języka i ich świadomego użycia.

Kilka reżyserskich pomysłów szczególnie przykuwa uwagę. Każdą postać przed wejściem na scenę wyprzedza jej własny cień, ale jakiś mroczny, upiornie zdeformowany. Do tego śmiesznie niewielkie, oświetlone domki, samoloty z papieru i groteskowa suszarka do włosów. To wszystko pojawia się w otoczeniu metalicznych, pulsujących dźwięków, czasem przypominających industrialne rzężenie, czasem zepsutą katarynkę. Łączy się to w spójną teatralną całość, która intryguje i wciąga.

Spektakl Barbary Wysockiej stawia pytanie, gdzie kończy się artystyczna nadwrażliwość, a gdzie zaczyna się obłęd. W przypadku Lenza można odnieść wrażenie, że granica jest niewyraźna i rozmyta, jak to u prawdziwych romantyków z czasów burzy i naporu. Jest to też spektakl o samotności, która z jednej strony jest szansą na ucieczkę od męczarni przebywania z innymi, z drugiej jednak powoduje nieuchronne starcie z samym sobą i z własnymi nie zawsze oswojonymi demonami. Jest wreszcie "Lenz" przedstawieniem o szaleństwie i jego stadiach. Patrząc na ten spektakl można śmiało powiedzieć, że w tym szaleństwie jest metoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji