Artykuły

Koszer Nostra - historia o prawdziwych żydowskich gangsterach

Spektakl można potraktować jako lekką i przyjemną historyjkę. Szkoda jednak, że na czystej rozrywce się kończy - o spektaklu "Dawno temu w Odessie - prawdziwa historia króla żydowskich gangsterów" w reż. Łukasza Czuja we Wrocławskim Teatrze Współczesnym pisze Aleksandra Kowalska z Nowej Siły Krytycznej.

"Dawno temu w Odessie - prawdziwa historia króla żydowskich gangsterów" jest spektaklem muzycznym, którym Łukasz Czuj po długiej przerwie wraca na deski Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Tym razem reżyser przenosi nas na Mołdawankę - żydowską dzielnicę Odessy, gdzie rządzi Bania Krzyk.

Czy Bania Krzyk istniał naprawdę? Nic na to nie wskazuje. Na postać słynnego z opowiadań Izaaka Babla złożyły się najprawdopodobniej życiorysy kilku odesskich gangsterów. Czuj podkoloryzował historie i stworzył postać, która - jeżeli faktycznie przemierzałaby ulice tego portowego miasta - bez wątpienia zasługiwałaby na tytuł króla półświatka.

Bania Krzyk, choć nie należał do Żydowskiego Syndykatu - swoistego przymierza gangsterów Odessy - całkiem spokojnie grasował po odesskich ulicach. Wśród swoich ziomków zasłynął sprytem i przebiegłością. Z niebywałym wdziękiem igrał z policją, później funkcjonariuszami Czeki, pozostając dla nich nieuchwytnym. Osobowość Beni Krzyka zdawała się przerastać występującego w tej roli Marcina Gawła. Mimo kilku dobrych momentów, szczególnie pierwszego wykonanego przez niego songu, na tle innych aktorów wypada raczej blado. Gawłowi nie udało się wykorzystać potencjału postaci, przez co Bania Krzyk, tak wychwalany przez swoje otoczenie, sam jest mdły i nijaki. Ciężko uwierzyć, że to postrach całej Odessy.

W założeniu spektakl miał pokazać opozycję między Odessą dawniejszą i dzisiejszą. Do współczesnej Odessy reżyser przenosi nas w ostatniej scenie spektaklu, którą rozgrywa w dyskotece. Pokazany widzom obraz, choć przypuszczalnie miał być karykaturalny i przerysowany, mógł budzić konsternację. Przejście do współczesności odbyło się gwałtownie, bez żadnej logicznej przyczyny. Nagle na scenie pojawił się podstarzały DJ (Bolesław Abart), tańcząca panienka w stroju króliczka (Anna Błaut), i dwóch odwróconych do widzów plecami a twarzą do wykafelkowanych ścian (przypuszczalnie toalety) mężczyzn - współczesnych odesskich gangsterów (Dariusz Maj i Tadeusz Ratuszniak). Przeprowadzony przez nich dialog niczego do spektaklu nie wnosi, ciężko go też powiązać go z obejrzanym wcześniej segmentem. Na marginesie zauważyć trzeba, że występujące między songami sceny aktorskie okazały się najsłabszą częścią spektaklu. O ile część muzyczna była bardzo energetyczna i ożywiała spektakl, inne momenty po prostu nudziły.

Spektakl warto zobaczyć dla dwóch bardzo dobrych aktorskich kreacji. Na wyróżnienie z całą pewnością zasługuje Marta Malikowska-Szymkiewicz, wcielająca się w rolę Lubki Kozak, właścicielki taniej odeskiej garkuchni i opiekunki przybytku rozkoszy dla miejskich gangsterów. Olbrzymia charyzma aktorki pozwoliła jej wykreować postać żywiołową i barwną. Co więcej, jej umiejętności wokalne i łatwość, z jaką radziła sobie z naprawdę trudnymi partiami utworu, sprawiły, że Lubka Kozak zapadła w pamięci. Ale to nie Lubka podbiła serca widzów. Gwiazdą spektaklu okazał się Zdzisław Kuźniar, grający szefa żydowskich gangsterów Froima Grasa. Aktor zachwycał głębokim i przejmującym głosem, a wykonany przez niego song o rewolucji na kilka minut zmroził widownię. Kuźniar z bohatera drugoplanowego stworzył postać, która w wielu momentach ratowała spektakl. Swoim opanowaniem wyraźnie wybijał się spośród innych aktorów, którzy przyzwyczajeni do sztuk w całości dramatycznych, chwilami sprawiali wrażenie zagubionych w natłoku dźwięków i melodii.

"Dawno temu w Odessie" dla wielu okazać się może prawdziwą ucztą dla ucha, dzięki świetnej muzyce Aleksandra Brzezińskiego. Kompozytor podążając za zamysłem reżysera, stworzył utwory łączące w sobie za równo nurty klezmerskie, jak i elementy współczesnego rocka czy jazzu. Z instrumentami takimi jak klarnet i akordeon zestawił perkusję, gitarę elektryczną i bas. Swoją orkiestrę zaś uczynił częścią spektaklu. Ubrani w pasiaste bezrękawniki, przywodząc na myśl portowych pracowników i marynarzy, razem ze swoimi instrumentami przemykali między aktorami.

Spektakl Łukasza Czuja swobodnie można potraktować jako lekką i przyjemną historyjkę. Zapewnią nam to i aktorzy, i muzycy. Szkoda jednak, że na czystej rozrywce się kończy. Z tak barwnej historii, jaką jest życie Beni Krzyka z łatwością można byłoby stworzyć przedstawienie, które zostawiłoby po sobie coś więcej. Chociażby rozczulenie się nad pięknymi czasami, kiedy to nawet bandyta wzbudzał u ludzi szacunek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji