Artykuły

Warszawa. Wagner odczytany po polsku

Mariusz Treliński przygotowuje w Operze Narodowej "Latającego Holendra". Nasi reżyserzy unikali dotąd dramatów Niemca - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Przed piątkową premierą w Operze Narodowej trudno komuś z zewnątrz poznać podczas prób kształt rodzącego się przedstawienia. Przede wszystkim nie zakończył się montaż specjalnego basenu, który całą scenę wypełni wodą. - To będzie spektakl diametralnie odmienny od tego, co do tej pory zrobiłem - mówi "Rz" Mariusz Treliński. - Przy "Latającym Holendrze" moja "Turandot" czy "Traviata" to wystawne widowiska. Mamy tylko wodę, całą narrację budujemy z mgieł, odbić, refleksów, jak w malarstwie Brytyjczyka Turnera.

- Staram się, by każdy mój projekt scenograficzny różnił się od poprzedniego - dodaje Boris Kudlička. - Zawsze z Mariuszem długo dyskutujemy, nim wykrystalizuje się kształt naszej inscenizacji. Muzyka Wagnera jednak bardzo mnie inspiruje, podpowiada pomysły, więc tym razem pracowaliśmy bardzo szybko.

Powstały w 1841 r. "Latający Holender" to romantyczna historia osnuta na kanwie średniowiecznej legendy o Ahaswerze, Żydzie Wiecznym Tułaczu. Tytułowy bohater jest żeglarzem, od stuleci błąkającym się po morzu. Raz na siedem lat może przybić do brzegu, by znaleźć kobietę, której miłość wyzwoliłaby go od cierpień. Żadna nie dochowała mu wierności.

- Nadrabiamy zaległości i po latach znów wprowadzamy utwór Wagnera na scenę Opery Narodowej - wyjaśnia dyrektor Waldemar Dąbrowski. - Mam nadzieję, że sprostamy niezwykłemu wyzwaniu.

Kompozytor wyklęty

Każda inscenizacja wagnerowska jest dla teatru trudnym sprawdzianem, ale nie można marzyć o znalezieniu się w światowej superlidze operowej, jeśli unika się Richarda Wagnera. Tymczasem przez dziesięciolecia był on w PRL kompozytorem wyklętym, przede wszystkim dlatego, że jego muzykę uwielbiał Adolf Hitler, zresztą bliski przyjaciel rodziny Wagnera i być może (nie ma na to dostatecznie potwierdzonych dowodów) kochanek jego synowej.

Embargo dotyczyło zwłaszcza teatrów we Wrocławiu i Gdańsku. Pierwszą premierę Wagnerowską - "Latającego Holendra" - Opera Wrocławska przygotowała dopiero w 1993 r. - za pieniądze impresaria niemieckiego i do prezentacji na zachodzie Europy. Na rodzimej scenie spektakl nie był grany. Opera Bałtycka wystawiła "Tannhäusera" w 2000 r. Nie omieszkano wówczas przypomnieć, że gdy front zbliżał się do Gdańska w 1944 r. i zamknięto teatr w mieście, trwały w nim próby do Wagnerowskiego "Zmierzchu bogów".

W PRL na innych naszych scenach dramaty mistrza z Bayreuth pojawiały się sporadycznie od drugiej połowy lat 60., głównie dzięki staraniom dwóch admiratorów jego muzyki, dyrygentów: Antoniego Wicherka, a zwłaszcza Roberta Satanowskiego. To on w latach 1988 - 1989 urzeczywistnił marzenie życia: wystawił cały "Pierścień Nibelunga" w Teatrze Wielkim w Warszawie.

Obecnie panuje u nas życzliwszy klimat wokół Wagnera, czego dowodem choćby wielki cykl sagi o Nibelungach zrealizowany za sprawą Ewy Michnik w Hali Stulecia we Wrocławiu w latach 2003 - 2006. Nadal jednak każda inscenizacja jest czymś wyjątkowym. A z 26 premier w powojennej Polsce tylko sześć przygotowali nasi twórcy. Pozostałe powierzono inscenizatorom z Niemiec, na ogół tym o tradycyjnych gustach.

Uciekający singiel

Współczesny teatr na świecie dawno zerwał ze starogermańską mitologią dramatów Wagnera. Inscenizatorzy doszukują się w nich obrazów dzisiejszej cywilizacji lub uniwersalnych prawd o kondycji człowieka. W Polsce jedyną taką próbę podjął Laco Adamik, reżyserując w 2001 r. "Tannhäusera" w Operze Śląskiej.

Mariusz Treliński chce iść zdecydowanie dalej. Powołuje się przy tym na słowa Marii Janion, która uważa, że "Latający Holender" pokazuje konflikt dwóch porządków: oceanu, a więc podświadomości, oraz ziemi, czyli racjonalności i konkretu.

- Holender to mężczyzna, który cały czas ucieka - mówi reżyser. - Jest romantycznym wędrowcem, a zarazem współczesnym singlem, który nigdzie nie chce się zakotwiczyć. Spotyka Sentę, która szuka czegoś, co pomoże jej wznieść się nad miałkość realnego świata.

- Śpiewałem partię Holendra wiele razy - wspomina niemiecki baryton Johannes von Duisburg. - Teraz podczas pracy z Mariuszem Trelińskim okazało się, że mogę się nauczyć nowych rzeczy.

Świat wykreowany na scenie będzie pozbawiony odniesień zarówno do romantyzmu, jak i współczesności. - To dla mnie trudne zadanie - mówi autorka kostiumów Magdalena Musiał. - Każdy ubiór natychmiast przecież osadza człowieka w konkretnym czasie.

A jednak i tym razem wagnerowska premiera znalazła szczególny, pozaartystyczny kontekst.

- Kiedy otrzymałem propozycję muzycznego przygotowania "Latającego Holendra", zadumałem się - wyznaje Rani Calderon. - Oto dyrygent z Izraela będzie w Warszawie prezentował muzykę Richarda Wagnera. Historia sprawia zdumiewające rzeczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji