Artykuły

Przygoda z teatrem

KRZYSZTOF ROŚCISZEWSKI od 1995 r. jest dyrektorem naczelnym i artystycznym OTL. W nowym sezonie teatralnym przekazuje swoje obowiązki Zbigniewowi Głowackiemu, wyłonionemu w konkursie.

Po przeszło 43-letnim okresie pracy zawodowej odchodzi Pan na emeryturę. Pracował Pan w wielu miastach m.in. w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Łodzi i in. Ile czasu w Pana życiu zajęła praca w Olsztynie?

- Przez prawie 19 lat kierowałem tu teatrami. Najpierw około 9 lat - teatrem im. S. Jaracza. Obecnie kończy się 10 rok mojej pracy w Olsztyńskim Teatrze Lalek. Zważywszy, że w przerwie między dyrekcjami wyreżyserowałem w Teatrze im. S. Jaracza sztuki Różewicza i Mrożka - praca w Olsztynie zajęła około połowy mego życia zawodowego.

W swoim długim, przeszło 40-letnim życiu zawodowym wykonywał Pan wiele zajęć: uczył w szkole podstawowej, prowadził dom kultury, reżyserował w całej Polsce, byt dyrektorem paru teatrów, pisał felietony do czasopisma "Scena", uczył studentów jako wykładowca Akademii Teatralnej. Które z tych zajęć wspomina Pan z największym sentymentem?'

- Wszystko, co robiłem w swoim życiu zawodowym, wykonywałem z zaangażowaniem, często nawet z udziałem dużych emocji. Nierzadko więc robiłem więcej, niż to nakazywał zakres obowiązków. Dlatego uważam, że miałem ciekawe życie. Z największym sentymentem wspominam jednak te zajęcia, podczas których mogłem się uczyć od innych. Kontakty z aktorami na próbach, z dziećmi w szkole, ze studentami na zajęciach - pogłębiają wiedzę o drugim człowieku. Ponadto zajęcia pedagogiczne zmuszają do samodyscypliny intelektualnej - więc rozwijają człowieka. Bardzo lubiłem uczyć studentów w Akademii Teatralnej. Uczyłem ich i uczyłem się od nich. To rozwinęło mnie i pogłębiło w mojej praktyce reżyserskiej.

Który z prowadzonych przez siebie teatrów wspomina Pan najlepiej i co Pan czuje opuszczając ostatnią placówkę?

- Jest typowe dla człowieka, iż często najprzyjemniejsze są wspomnienia młodości. Z największym sentymentem wspominam więc swój "pierwszy raz" kiedy samodzielnie kierowałem Teatrem Ziemi Pomorskiej w Grudziądzu. Jest to zarazem wspomnienie bolesne. Teatr, który odniósł tyle sukcesów i zdobył ważne nagrody, dziś - nie istnieje. Rozwiązano go. Ten przykład pokazuje, że teatr jest organizmem kruchym i łatwo się degraduje. Dobrze wspominam też Teatr im. S. Jaracza w Olsztynie ze względu na wspaniałych ludzi, z którymi przeżyłem trudny okres - stan wojenny. Sentyment ten pogłębia dziś pewnie okoliczność, że z tymi ludźmi udało się wtedy odnieść wiele sukcesów artystycznych na forum ogólnopolskim. Na jakim miejscu w tej sentymentalnej hierarchii znajduje się ostatni teatr - ocenię po latach. Do wielu ludzi czuję tu ogromną sympatię - ale potrzebny jest dystans czasowy.

Czy były w Pana pracy zawodowej jakieś zdarzenia, które szczególnie zaznaczyły się w Pana pamięci?

- Nie były to momenty, kiedy odbierałem nagrody, lub równie liczne chwile porażek. Ponieważ żyłem w tzw. "ciekawych czasach"- zawsze były to przeżycia związane z wydarzeniami politycznymi. Na początku swej teatralnej drogi - będąc studentem reżyserii, pracowałem na etacie asystenta reżysera w Teatrze Narodowym w Warszawie. Przeżywałem tam incydent ze słynnymi "Dziadami" i aferą polityczną związaną z dymisją Kazimierza Dejmka. Zdarzenia te zapoczątkowały wystąpienia studenckie w marcu 1968 r. Brutalne wkroczenie totalitarnej władzy do sfery sztuki i represje w stosunku do teatru były szokującym doświadczeniem. Stojąc na scenie, w salonie Nowosilcowa, jako statysta w tym widowisku i słuchając gorącej reakcji widowni zrozumiałem dlaczego poeta Mickiewicz był w czasach zniewolenia duchowym przywódcą narodu. Do dziś czuję wzruszenie, gdy o tym wspominam. To poczucie, że jest się częścią wspólnoty ludzkiej, w której bije jedno serce, powtórzyło się potem w mym życiu niewiele razy: na początku pierwszej "Solidarności", podczas pierwszej pielgrzymki polskiego Papieża do ojczyzny i ostatnio - zaraz po jego śmierci. Tamto przeżycie, związane z "Dziadami"było również lekcją, jaką siłę potrafi mieć poezja i teatr. Doświadczyłem tego, że strofy poetyckie wypowiedziane ze sceny potrafią porwać tłumy. Równie silnym przeżyciem było wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. Przeżywałem je w Teatrze im. S. Jaracza w Olsztynie. Odpowiedzialność za teatr i ludzi - w takiej ekstremalnej sytuacji - nie należy do przeżyć najłatwiejszych. Ale było to przeżycie podniosłe i ważne doświadczenie. Przykro jest patrzeć jak niektórzy ludzie "świnią się" w takiej sytuacji. Przyjemnie jest widzieć, jak wspaniale zachowują się inni. Do dziś bolą mnie napastliwe artykuły na łamach ówczesnej gazety partyjnej, wymierzone we mnie osobiście i grupę związanych ze mną osób.

Zrealizował Pan w OTL wiele swoich pomysłów m.in. Olsztyński Tydzień Teatrów Lalkowych, Studencki Tydzień Teatralny, Scenę dla Dorosłych. Które z tych przedsięwzięć jest Panu najbliższe?

- Trudno tu stosować jakąś gradację. Każda z tych imprez niosła odmienne doświadczenia. Tydzień Teatrów Lalkowych - to kontakty z kolegami z teatrów całej Polski. Również z zagranicy. Okazja obserwacji ich przedstawień i porównania ich z naszymi. Rodziło to poczucie, że jesteśmy częścią ogólnopolskiego życia teatralnego, o czym często zapomina się w szarym dniu powszednim. Studencki Tydzień Teatralny - to niepokój, czy studenci przyjdą do teatru lalek, a potem radość, że jest frekwencja.To również okazja, by z recenzji nadesłanych przez widzów do teatru, dowiedzieć się, co oni myślą o przedstawieniach. Wywoływało to satysfakcję, że nie działamy w próżni, że jesteśmy potrzebni w naszym mieście.

Miał Pan okazję realizować się w OTL jako reżyser. Czy którąś ze sztuk można określić jako Pana osobisty manifest?

- "Manifest" to za duże słowo. Cenię "Kartotekę" Tadeusza Różewicza. Mimo, że reżyserowałem to przedstawienie i oglądałem je ok. 60 razy -zawsze mnie wzrusza ten tekst Różewicza. Odbieram tę sztukę jako "poetyckie świadectwo" pokolenia moich rodziców. Także trochę mojego.Ten tekst wyraża życiorys pokolenia, które odchodzi.

Stworzył Pan scenę kameralną, pokoje gościnne, zmodernizował aparaturę

elektroakustyczną. Przed teatrem ustawił Pan rzeźby itp. Czy jest jakiś pomysł, którego nie udało się Panu zrealizować?

- Nie wyznam tego. Mam wyrzuty sumienia, że miałem za mało pomysłów. Kiedy byłem młodszy częściej "mierzyłem siły na zamiary". Dlatego udało mi się niejedno przedsięwzięcie karkołomne i z pozoru niewykonalne. Dziś jestem bardziej rozsądny. W sztuce nie zawsze jest to zaleta. Dlatego - czas na emeryturę.

Za Pana kadencji dyrektorskiej teatr wziął udział w wielu festiwalach i przeglądach. Który z nich ceni Pan najwyżej?

- Jeśli chodzi o przyjemność - najlepsze były festiwale zagraniczne i podróże z przedstawieniami na Białoruś, do Estonii, Alitusu, Wilna i Berlina. Chociaż przyjemność psuła zawsze odpowiedzialność za grupę ludzi. Jeżeli idzie o efekt - najbardziej cenię sukces na Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Lalkowych w Opolu, gdzie nasz spektakl "Dzikie łabędzie" zdobył trzy ważne nagrody. Dobrze wspominam też festiwal w Warszawie, który wygraliśmy.

Jak Pan przedstawi przyszłego swego następcę?

- Pana Zbigniewa Głowackiego już przedstawiłem publiczności na dwóch ostatnich premierach. Pracownikom naszego teatru nie trzeba go przedstawiać, bo poznali go jako reżysera z którym pracowali parokrotnie i obecnie ucieszyli się, że został wybrany z grona paru kandydatów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji