Artykuły

Dwa światy

Gra warta zachodu, te Opowieści o zwyczajnym szaleństwie, ten Zelenka piszący o człowieku szukającym miejsca dla siebie pośród przedmiotów i prozaicznego dziania się, człowieku śmiesznym i tragicznym w gonitwie za skrawkiem sensu. Zelenka pokazuje człowieka do bólu zwyczajnego, próbującego usprawiedliwić własne istnienie, ten ktoś (ja, ty, on) i jego bycie staje się szalone dla stojącego z boku, obserwującego tę gonitwę za bliskością i ciepłem, za miłością. Słowa wyrzucane przez zagubionych bohaterów, dla nich poważne, bo stanowiące o istocie żywota, ich sposób bycia wywołują wielki rechot publiki. Oto Mucha (Marcin Wiśniewski), porzucony przez dziewiętnastą z kolei niewiastę, próbuje jakoś sobie radzić w pojedynkę wpychając penisa a to do rury od odkurzacza, a to w manekin; Jana (Kinga Kaszewska-Brawer) chodzi do łóżka z facetami, których ujrzała z okna swego mieszkania - jeśli delikwent wydawał jej się atrakcyjny, dzwoniła, gdy właśnie mijał budkę telefoniczną, udając, że pomyliła numer. Piotr (Janusz Młyński) poniewierany i ignorowany przez Janę, wbrew normalności próbuje ją dla siebie zdobyć nawet wtedy, gdy informuje go o zamążpójściu - jego usiłowania są żałosne; dokoła tyle atrakcyjnych kobiet, a ten szaleniec pozwala sobą pomiatać, płaszczy się, kwili.

Zelenka poniekąd wprowadza nas w świat Samotnych, filmu, którego był scenarzystą - zwyczajni ludzie z jego opowieści są samotni i przez to wydają się szaleni, przez rozpaczliwą walkę z samotnością. W ich świecie wszystko przychodzi łatwiej niż budowanie trwałych, bliskich więzi. Zwyczajni i szaleni żyją z sobą, ale wciąż obok siebie. O zmaganiach przełamania bariery niezrozumienia jest sztuka Zelenki, o zmaganiach rodziców z dziećmi, znajomych, kochanków mówiących wiele, ale nie potrafiących do siebie dotrzeć; sens zawiera się w słowach rzuconych w pewnym momencie ze sceny: "nieważne, jak żyjemy, ważne, czy mamy ze sobą kontakt". Trwają zagubieni w przestrzeni chaosu, w ich relacjach brakuje głębi, a jednak miotając się podejmują bezustannie wysiłek wydostania się z opanowującej ich beznadziei.

Zelenka śmiechem, osnową dla tragedii towarzyszącej bohaterom Opowieści..., próbuje potrząsnąć widzem, sprawić, by i on się nie pogubił, a robi to podług wymogów Milosza Formana: "Jeśli opowiesz historię dla ludzi z twojego miasteczka, będzie jej chciał słuchać cały świat. Jeśli opowiesz ją dla całego świata, nie będą jej chcieli słuchać nawet w twoim miasteczku".

Sztukę Petra Zelenki na deski Lubuskiego Teatru przeniosła, w ramach Sceny Młodych Reżyserów, Małgorzata Bogajewska, doceniona swego czasu za debiut reżyserski - Powrót Jerzego Łukosza - w VIII Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Przemiana dramatu w teatr nie udała się, z winy aktorów, których gra nie jest wiarygodna (z wyłączeniem ojca - Jerzego Kaczmarowskiego, i matki - Elżbiety Donimirskiej). W taki sposób jak Piotr z Muchą przyjaciele nie rozmawiają, zbyt wiele tu patosu. Sztywny i bezbarwny był (abstrahując od kreacji Alesza) Cezary Wiśniewski. Jeśli założymy, że spektakl jest wtedy dobry, gdy nie zastanawiamy się, czy był dobry, to zielonogórski nie był dobry. Nie udało się Bogajewskiej pokazać Zelenki w teatrze, nie udało się jej włożyć postaci w aktorów. Pozostały więc dwa światy: ten, o którym piszę bazując wyłącznie na tekście, oraz ten ujęty w żywe obrazy. Pierwszy skłania do zastanowienia nad własnym jestestwem i relacjami z bliskimi, drugi, gdy ucichnie rechot widowni i wejdziemy w noc, pozostawia wrażenie nijakości. Refleksje płyną z Opowieści..., ale płyną z lektury tekstu, a nie z obrazu, płyną tym szerszym strumieniem, im bardziej ten obraz zostaje rozmyty. Aktorzy rzucają przed siebie kwestie, a człowiek rozgląda się wokół, rejestruje - ustawienie świateł i zasadność wplatania w słowa muzyki - akurat tutaj wszystko zagrało (autor dźwięków należy do sceny yassowej, udziela się w m. in. w projektach Miłość i Łoskot).

W spektaklu Bogajewskiej nie ma prawdy, nie ma siły, jest poprawność, a ona nie pozwala wyłączyć się z codzienności, nie pozwala znieść bariery między cielesnością widza a dzianiem się, życiem sceny; nie pozwala wejść w świat Petra Zelenki - przy jednoczesnym wzięciu w nawias tego świata jako tekstu. Aktorzy nie przekonywali, nie pozwolono publice zapomnieć, że gdzieś tam jest stwórca rzeczywistości, w której oni funkcjonują. Miast chłonąć gest, dialog, barwę i muzykę, dumałem nad sztuką w kategoriach czerni i bieli, jej wielkości i nijakości. I, paradoksalnie, tak właśnie daje się ująć Opowieści o zwyczajnym szaleństwie: przedstawienie, w potencji (jako słowo) jest wydarzeniem, w realności jest nijakie. Nie jest fatalne, ale pytający o jego jakość zastałby mnie z rozdziawioną gębą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji