Artykuły

Powrót czystej formy

Utwory Witkacego należą u nas ponoć do najchętniej wystawianych XX-wiecznych dramatów, zarazem wybitne witkacowskie inscenizacje policzyć można na palcach jednej ręki. Nic tedy dziwnego, że wciąż jeszcze liczni przeciwnicy jego twórczości od czasu do czasu "wychodzą z podziemia" przyznając Witkiewiczowskiej dramaturgii wartość jedynie historyczną i zarzucając jej (w niektórych wypadkach nie bez słuszności) niesceniczność i grafomanię... Bzik tropikalny w reżyserii Grzegorza Horsta wystawiony niedawno w warszawskich Rozmaitościach może być celną ripostą na tego rodzaju zarzuty. Przedstawienie, choć nie pozbawione wad, w doskonały sposób ukazuje drzemiący w dramaturgii Witkacego i wciąż tylko cząstkowo wykorzystany teatralny potencjał, co ciekawe, realizatorzy dokonują tego biorąc utwór w zasadzie trzeciorzędny. Fakt ten daje reżyserowi większą swobodę w pracy nad tekstom, pozwala na zmiany i kompilacje. Horst właściwie konstruuje nowy scenariusz, w którym wraz z tworzącym fundament spektaklu, odpowiednio zmodyfikowanym Mister Price'm pojawiają się też fragmenty Nowego Wyzwolenia. Takie zestawienie jest dosyć dyskusyjne; oba dramaty niezbyt wiele łączy, jeśli nie liczyć faktu, że powstały w tym samym 1920 roku, a w pomnikowej edycji Dramatów pod redakcją Puzyny figurują tuż obok siebie... W formalno-wizualnej warstwie spektaklu Horst potrafi jednak nadać swemu pomysłowi przynajmniej pozory spójności. Główną postacią przedstawienia nie jest już - jak u Witkacego - ani Sydney Price (Cezary Kosiński), ani Ellinor Golders (Maja Ostaszewska), lecz raczej Jack Brzechajło (Adam Nawojczyk) - młodzik u progu inicjacji. W literackim oryginale to postać raczej banalna, "półdżentelmen-półzdechlak", który wkracza po raz pierwszy w świat seksu i narkotyków. Horst i Nawojczyk zmieniają nieco profil tej postaci, Jack przypomina tu bardziej artystycznie utalentowanych nadwrażliwców w rodzaju Tarkwiniusza z Nadobnisi i koczkodanów lub Karmazyniella z Metafizyki dwugłowego cielęcia. Inicjacja Jacka ma też swój wymiar metafizyczny, przedmiotem jego opiumowych wizji są właśnie fragmenty Nowego Wyzwolenia ukazujące rodzaj onirycznego piekła, w którym ludzie zmieniają się w mechanizmy jakiegoś potwornego zegara. Price przyjmuje w tych wizjach postać Florestana Wężymorda, a Ellinor postać Zabawnisi, pojawia się też właściwa bohaterka Nowego Wyzwolenia - Tatiana (Maria Maj), która przewija się potem przez cały spektakl niczym duch lub upiór (?).

Wszystkie te reżyserskie zabiegi (wymieniłem tylko niektóre) mogą wypaść w opisie nieco dziwacznie, jednak zupełnie dobrze bronią się na scenie. Horsta nie interesuje zbytnio sfera wyraziście artykułowanych znaczeń, lecz raczej żywioł "czystej formy" tworzący niejednoznaczną i niepokojącą aurę. Właściwym bohaterem spektaklu jest tytułowy bzik - narastający proces zbiorowego szaleństwa, które początkowo (zgodnie z konotacjami samego słowa) jest z lekka niepoważne, niemal operetkowo-rewiowe, by w scenach z Nowego Wyzwolenia i w finale osiągnąć wymiar realnego obłędu. Zasadą organizującą całość przedstawienia jest bezustanny kontrapunkt: sceny oparte na Bziku, w których dominują akcenty parodystyczne (obok Cezarego Kosińskiego komiczne możliwości ukazują w nich Magdalena Kuta, Lech Łotocki i Mirosław Zbrojewicz), przeplatają się z mrocznymi, onirycznymi wyjątkami z Nowego Wyzwolenia; refleksyjna, oparta na jazzie muzyka Bolesława Rawskiego kontrastuje z rockiem, rytmami Dalekiego Wschodu, a nawet ariami operowymi w archiwalnych nagraniach Beniamina Gigli. Horst, do spółki z Barbarą Hanicką, umiejętnie i ze smakiem komponuje przestrzeń; akcja rozgrywa się na wielu planach rozbudowujących scenę w głąb i dzielących ją na poszczególne "kadry" (choćby w dopisanym przez reżysera świetnym epizodzie w palarni opium). Sceny z Nowego Wyzwolenia inscenizowane w odmiennej od całości, rzec można, formistycznej stylistyce - przywodzą na myśl Witkacowskie projekty zakopiańskiej prapremiery dramatu. Zasada kontrapunktu objawia się najpełniej w sposobie traktowania scenicznego czasu (widać tu wyraźnie wpływy pewnego wybitnego krakowskiego reżysera); tempo spektaklu oscyluje między irytującą rozwlekłością a graniczącą z paroksyzmem gwałtownością. Spektakl Grzegorza Horsta razić może niektórych przerostem formy nad treścią. To ostentacyjne zachwianie równowagi (usprawiedliwione częściowo mizerią samego tekstu) pozwala jednak ukazać dużą sprawność warsztatową młodego reżysera i nie przeszkadza w nawiązaniu żywego kontaktu z publicznością (spektakl grany jest przy szczelnie wypełnionej sali).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji