Głos w dyskusji o tradycji
W toczącej się od trzech miesięcy na łamach "Żołnierza Polskiego" dyskusji o tradycji, niespodziewanie zabrał głos... łódzki Teatr Nowy.
Oto zasadnicze tezy zawarte w tej arcyciekawej - zarówno pod względem formy, jak i treści - wypowiedzi:
1° ofiara życia jednostki nie jest zdolna zmienić losów narodu, ani przesądzić wyniku wojny; jeśli nawet, odniesione zwycięstwo przypisujemy później pojedynczemu bohaterskiemu czynowi, to przy bliższym zbadaniu sprawy okazuje się, że związku przyczynowego między tymi faktami nie było.
2° ofiarny, bezpłodny w rzeczywistości, czyn wykorzystują następnie źli i mali ludzie dla swoich celów; tworząc i kultywując legendę, sami stają w jej aureoli; sfałszowanymi wspomnieniami o bohaterze moszczą sobie drogę do osobistej kariery.
Innymi słowy: jeszcze jedna wypowiedź przeciwko "bohaterstwu pustych rąk", przeciwko "ułańskim" - tym razem określonym jako "romantyczne" - tradycjom.
Mimo pozornego nieprawdopodobieństwa, taki głos rzeczywiście padł. Tyle tylko, że nie w dyskusji toczącej się na łamach "Żołnierza"... Różnice stanowisk i wymiana poglądów na temat bohaterstwa i tradycji nie od wczoraj, jak widać, wodzą się w naszym społeczeństwie i są dlań nadal charakterystyczne, skoro dwaj wybitni polscy pisarze: Jerzy Andrzejewski i Jerzy Zagórski napisali o tym w roku 1944 sztukę, a kierownik najambitniejszego dziś w Polsce teatru i jeden z naszych najzdolniejszych reżyserów - w jednej osobie, Kazimierz Dejmek, sztukę tę w roku 1956 wystawił.
Dla udowodnienia pierwszej ze swoich tez - o bezpłodności ofiarnego czynu - autorzy sztuki przypominają nam dzieje i los bohatera narodowego Szwajcarii, Winkelrida. Tego, który - według oficjalnej wersji - dla ratowania ojczyzny nadstawił pierś pod włócznie wroga i zapewnił swoim zwycięstwo, ginąc w boju. Tego samego Winkelrida, do którego Słowacki porównał w "Kordianie", rozdartą między zaborców, Polskę...
I oto, towarzyszom broni i druhom Winkelrida, którzy wespół z nim brali udział w pamiętnej bitwie, każą autorzy sztuki - dać świadectwo prawdzie. Okazuje się, że ofiara jego życia była zbyteczna, że w chwili gdy bohater rzucał się na włócznie cesarskich żołnierzy, los wojny był już przesądzony i wróg uchodził z kraju. (Nie jest przy tym istotna historyczna prawdziwość tego wywodu: ważne jest to, że autorzy każą ludziom wiarygodnym, bo współuczestnikom zdarzeń, tę właśnie prawdę głosić).
Dla uzasadnienia z kolei drugiego swego twierdzenia - o wykorzystywaniu legendy bohatera przez złych i małych ludzi - autorzy sztuki umiejscawiają jej akcję w dwadzieścia lat później.
Z imieniem Winkelrida na ustach i transparentach, sprawuje rządy łajdacki burmistrz. A kiedy przeciw jego władzy powstaje lud, na czele zbuntowanych pojawiają się fałszywi przywódcy, którzy przebierają sobie za hasło... odrodzenie winkelridyzmu. Wystarczy zresztą, by burmistrz to hasło podchwycił, a natychmiast ma zbuntowanych za sobą.
Jedni tylko, najbliżsi druhowie bohatera opłakują go szczerze. Bo osierocił żonę i syna, skazując ich na smutną dolę rodzin popoległych. A mógł przecież do dziś cieszyć się życiem i zdrowiem, i wespół ze swymi towarzyszami weselić się i pić wino...
"Święto Winkelrida" napisane zostało wiosną 1944 roku w Warszawie i jego treść stanowiła jednoznaczną polemikę z narastającymi nastrojami powstańczymi. Daje zresztą temu autorytatywne świadectwo Jerzy Zagórski pisząc w programie teatralnym: "Niepokoiła nas obu (tj. autorów sztuki - S.N.) perspektywa przedwczesnego zrywu powstańczego prawie nieuniknionego wobec cofania się Niemców i rosnącego ich bestialstwa. Z rozpaczą myśleliśmy o naszych, zwłaszcza młodych kolegach, którzy uczynią użytek z broni kiedy losy wojny będą już przesączone, ale losy poszczególnych odcinków walki jeszcze nie.. Szedł czas tragedii,."
Przypomnienie momentu i okoliczności napisania sztuki stanowi dodatkowy argument potwierdzający słuszność pierwszej tezy autorów - o bezpłodności ofiarnego czynu; w tym konkretnym wypadku: warszawskiego powstania.
Wypada chyba pamiętać i o drugiej ich tezie - wykorzystywania bohaterskiej legendy przez złych i małych ludzi. I dziś są przecież tacy...
Zająłem się w tej recenzji przede wszystkim ideologicznym sensem, wymową i aktualnością polityczną "Święta Winkelrida", bo to wydaje mi się w sztuce Jerzego Andrzejewskiego i Jerzego Zagórskiego najcenniejsze. Pragnę jednak podkreślić również dramaturgiczną i sceniczną świetność tego utworu: satyryczną ostrość, doskonałą charakterystykę postaci, ciętość dialogu etc. Pozwolę sobie na jeden tylko zarzut odnośnie konstrukcji: w drugim akcie zbędne było chyba powtarzanie tych samych satyrycznych chwytów, które widzieliśmy już i z których naśmieliśmy się do woli w akcie pierwszym (tam - próba odświętnego misterium, tu - samo misterium; tam - burmistrz przygotowuje się do przemówienia, tu - je wygłasza, i to w sposób niezbyt odmienny).
Sam fakt wystawienia tego wybitnego i odważnego utworu jest już niemałą zasługą Teatru Nowego. Żaden inny teatr przez dwanaście lat Polski Ludowej nie ośmielił się tego zrobić.
A jeśli ponadto z prawdziwą satysfakcją stwierdzimy, że przedstawienie uwypukliło i sens ideologiczny, i aktualność polityczną, i ostrość satyryczną sztuki, to teatrowi łódzkiemu należą się za ten spektakl szczere gratulacje.
Najlepsze zespoły teatralne charakteryzuje to, że wielcy aktorzy nie uchylają się od grania małych ról. W zespole łódzkiego Teatru Nowego - inaczej: ma się nieodparte wrażenie, że grają tu sami bardzo dobrzy aktorzy. Sądzę, że sprawia to przede wszystkim konsekwentna, sprężysta i wnikliwa reżyseria Kazimierza Dejmka. I sądzę również, że jest to cechą bardzo dobrego zespołu, jako całości.
W tych warunkach jednak, najwyrazistsze stają się te role, które najmocniej zostały zarysowane przez autorów sztuki. W przedstawieniu "Święta Winkelrida": burmistrza Jakuba - w interpretacji Andrzeja Szalawskiego, jego żony Agnieszki - którą gra Wiesława Mazurkiewicz, Konrada Winkelrida (Bogdan Baer), poety Gabriela (Seweryn Butrym), nauczycielki Konstancji (Maria Białobrzeska), włóczęgi Tomasza (Michał Pawlicki), właściciela gospody " Pod stu włóczniami" - Karola (Marian Nowicki), Pierwszego Aktora (Tadeusz Minc). Inni wykonawcy - a jest ich, nie licząc statystów, bez mała czterdziestu - godnie sekundują kolegom, odtwarzającym "czołowe" role.
Osobiście miałbym zastrzeżenia co do sposobu potraktowania dzieci szkolnych. Ich satyryczna funkcja w sztuce jest jednoznaczna. Satyra - satyrą, ale czy konieczne było przedstawianie ich jako imbecylów? Przyznaję zresztą, że jest to sprawa wyłącznie smaku...
We wrześniu łódzki Teatr Nowy zjechał na gościnne występy do Stolicy. Przywiózł tu prócz "Święta Winkelrida", "Noc listopadową" - sceny dramatyczne Wyspiańskiego. Rozeszły się również słuchy, że zespół Dejmka nosi się z myślą wystawienia scenicznej adaptacji "Rozstajów" Putramenta. We wszystkich trzech utworach - problemy szczególnie interesujące środowisko wojskowych. Tematyka - od której uparcie stroni Teatr Wojska.
Proponuję, żeby łódzkiemu Teatrowi Nowemu nadać tytuł Teatru Wojska Polskiego honoris causa.