Artykuły

Łódź teatralna

Państwowy Teatr Wojska Polskiego. Jan Drda: "Igraszki z diabłem", komedia w trzech aktach. Przekład: Zdzisław Hierowski. Reżyser: Leon Schiller. Dekoracje i kostiumy: Otto Axer. Muzyka: Tomasz Kiesewetter i Władysław Raczkowski. Tańce: Jadwiga Hryniewiecka.

Jan Drda, tworząc swoje widowisko ludowe "Igraszki z diabłem", sięgnął po stare słowiańskie klechdy, w których dobro walczy ze złem. A że pod tę walkę podłożyć można zawsze sprawy aktualne, sprawy także z niedalekiej przeszłości ludów słowiańskich, więc postaci widowiska Drdy są pełnymi świeżych rumieńców symbolami czy alegoriami. Dzielny dragon Marcin Kabat pierwszy raz w życiu doznaje uczucia strachu, gdy widzi piekielny Oświęcim - i trzeba już interwencji jakiegoś "dei ex machina", by doprowadzić wojaka znów do bohaterskiej formy. Zbója, a przy sposobności i egoistę, skazuje Drda na obóz pracy. I pełno podobnych aluzji w "Igraszkach z diabłem". Wie o tym Drda, że nie ma widowiska ludowego bez humoru; toteż suto okrasił nim swą komedię. A także ten humor wywodzi się z dawnych podań: diabeł koniec końców zostaje tam zawsze wyśmiany, zawsze przegrywa, czy to będzie diabeł Madeja, czy diabeł Twardowskiego, czy diabeł Fausta.

Jedno trzeba zarzucić młodemu i jeszcze mało doświadczonemu autorowi "Igraszek z diabłem", to mianowicie, że jest często rozgadany, a czasem trochę prymitywny i łopatologiczny. Nie wolno nie doceniać widza, szczególnie tego nowego, dla którego dzisiaj stwarza się teatr i dla którego przecież Drda przeznaczył swą sztukę: ma ten widz bowiem niezawodny instynkt teatralny i obraża się, gdy autor dramatyczny lekceważy go w ten sposób.

Ale niedoświadczonemu autorowi przychodzi z pomocą doświadczony reżyser. Nie wiem, jakich rozmiarów był ten sukurs w Narodnim Divadle w Pradze. Faktem jest, że zwycięstwo Drdy w łódzkim Teatrze Wojska Polskiego było również zwycięstwem reżysera "Igraszek z diabłem", Leona Schillera.

Schiller okroił sztukę, ale w kilku scenach uzupełnił ją także, przede wszystkim w scenach z pustelnikiem Scholastikiem. Uczynił z niego postać bardziej złożoną, bardziej interesującą, niż to przewidział Drda. Scholastikus jest u Drdy po prostu rozmodlonym leniuchem, bliskim krewnym Izydora Oracza, który wolał leżeć krzyżem niż uprawiać rolę, bo liczył na to, że robotę odstawią za niego aniołowie. Scholastikus żywi się korzonkami, wędzoną szarańczą oraz chlebem, dostarczanym mu przez aniołów, i nie przyjmuje poczęstunków diabła - ani poczęstunków rodzaju gastronomicznego, ani poczęstunków rodzaju seksualnego. Jest w miarę sofistą i bardzo lojalnym obywatelem swego króla. Przewina pustelnika polega na tym, że stał się, jak mówi Marcin Kabat, "nieludzkim" - nieczułym wobec nieszczęścia innych i że nie chce, on, który pokutował i pościł od lat trzydziestu, zamieszkać w niebie obok istot upadłych, a zbawionych w zbyt szybkim tempie. Ukarany zostaje tak jak rozbójnik Sarka-Farka: obozem pracy; po jałowym "ora!" następuje "labora!"

Inny jest Scholastikus u Schillera. Owszem: z apetytem konsumuje przysmaki diabła i dopiero, gdy się najadł, krzyczy; "Apage, satanas!" Ze zjawami kuszących kobiet uprawia bachanalię, nim je odpędza święconą wodą. Jest nie tylko nieludzkim, ale także obłudnym - nie z woli autora, lecz z woli reżysera.

Oczywiście postać, urozmaicona w ten sposób, daje wykonawcy większe pole do popisu. Kazimierz Dejunowicz mógł wygrać bogatą skalę kontrastów, - "modli się pod figurą, a ma diabła za skórą", jak to określa sentencja ludowa.

Ale, mimo wszystko, Schiller, zmieniając pustelnika wbrew intencji autora, poszedł przecież za intencją całego utworu. Bo Drda jest w "Igrzyskach z diabłem" bardzo ludzki. Wszystkich swych ludzi obdarza ludzkimi przywarami. Ludzki jest zbój Sarka-Farka, snob, który udaje srogiego mordercę, chociaż nikogo nie zabił. Stanisław Łapiński był akurat takim poczciwawym rzezimieszkiem, jakiego namalował Drda. I Marcin Kabat ma swoje arcyludzkie słabostki; interpretacja Feliksa Żukowskiego, bez patosu i deklamacji, pokonała wszystkie trudności, które nastręcza rola moralizatora. Obie panny, Disperanda (Barbara Fijewska) i Kasia (Zdzisława Życzkowska) wykazywały nader ludzką, nader naturalną tęsknotę do szybkiej utraty dziewictwa, połączonej z zamążpójściem i upadały z wdziękiem i naiwnością. Nie bierzmy tedy za złe Schillerowi, że jego Scholastikus staje się ludzki właśnie wtedy, gdy zżera pulchnego kurczaka i baraszkuje z pulchnymi zjawami (Puchniewska, Bartosiewiczowa, Skwarska).

A niebo i piekło? Schiller stworzył ironiczny dystans do tych wszystkich Belzebubów, Belialów i Lucjuszów, jak i do aniołów: sami w siebie nie wierzą i są tylko po to, by spełniać swe alegoryczne funkcje. W piekle przygrywa muzyczka z "Orfeusza w piekle" Offenbacha (podobnych żarcików muzycznych jest dużo, np. kapitalnie umuzycznione łowy i opowiadanie Huberta, Marka Wojciechowskiego). Diabły jak z operetki (Lucjusz - Henryk Borowski, Belzebub - Władysław Grabowski i Solfernus - Władysław Staszewski), albo jak z bajki słowiańskiej (Omnimor - Zdzisław Lubelski i Karborund - Lech Ordon). Trochę mdłą figurę Teofila podkolorował i rozpalił (papierosem) Schiller i wzmocnił całym orszakiem anielskiej kapeli. Zagrał Teofila Tadeusz Woźniak uroczo; ten aniołek zostanie widzem długo w pamięci.

Bajka Drdy, bajka dla ludzi dorosłych z morałem dla ludzi niegrzecznych, rozgrywa się na tle dekoracji Axera: są naiwne i proste, jak dobre ilustracje do bajek.

Wieńcem laurowym, który literaci łódzcy wręczyli autorowi na premierze "Igraszek z diabłem", powinien Drda podzielić się sprawiedliwie z Schillerem i jego zespołem. Dzięki nim stał się polski debiut czeskiego pisarza pełnym sukcesem.

2

Państwowy Teatr Powszechny. Herman Heijermans: "Nadzieja", dramat w czterech aktach. Przekład Jana Kasprowicza, opracował Karol Borowski. Dekoracje i kostiumy: Henryk Rachalewski.

"Op hoop van zegen" holenderskiego pisarza Hermana Heijermansa, tragedia przeznaczenia i winy, tragedia bez oczyszczenia i kary, powstała w roku 1900, a przełożył ją Kasprowicz w roku 1902.

Nie był to pierwszy, wygłoszony ze sceny, protest przeciwko bezwzględności i cynizmowi kapitalistów. Na kilka lat wcześniej pokazał Hauptmann krzywdę i nędzę tkaczy śląskich. Ale dramat Heijermansa miał wymowę mocniejszą niż "Tkacze". Bo w "Nadziei" zły człowiek ma do dyspozycji nie tylko żandarmów, jak u Hauptmanna, ale bierze sobie za sprzymierzeńca - żywioł: wysyła na morze zmurszałe statki, które toną przy pierwszym szkwale; statki oczywiście dobrze zaasekurowane. A ci "morituri" z załogi i ich bliscy, którzy pozostali w porcie, są bezradni wobec ludzi i żywiołów. Bierni niewolnicy. Nie zdolni do buntu.

Na początku wieku "Nadzieja" Heijermansa była atakiem. Dziś jest przypomnieniem walki. Toteż inaczej należy pokazać ją dzisiejszej widowni, niż pokazywano ówczesnej.

Karol Borowski rozjaśnił sztukę. I beznadziejny finał uczynił optymistycznym, proroczym: stara Kniertje, której szyper posłał na tamten świat męża i synów, wierzy, że jej wnuk doczeka się lepszych czasów; doczekał się - a doczekał się także dzięki pisarzom odważnym i czujnym, takim właśnie jak Herman Heijermans.

Jak się rzekło: "Nadzieja" jest sztuką bierną. Całą prawie wypełnia lament pięciu kobiet - matek, żon i kochanek marynarzy; dochodzi do tego chóru rozpaczliwy głos chłopca, przeczuwającego swój los na wraku "Nadzieja". Zorkiestrowanie takiego sekstetu nie było oczywiście rzeczą łatwą; Heijermans uczynił to ze znajomością wnętrza człowieka - i ze znajomością sceny. Reżyser dyrygował sekstetem dobrze; a tworzyli sekstet Aldona Jasińska, Tamara Pasławska, Irena Stelmachówna, Karolina Salanga, Janina Morska i jak najlepiej zapowiadający się Tadeusz Skorulski, - każdy z wykonawców znalazł inny ton w tej wspólnej skardze, najbardziej wstrząsający - Jasińska, i wszyscy uniknęli łzawej nuty melodramatu, która zawsze grozi w podobnych rolach. Sprawiedliwy autor dopuszcza do głosu także opozycję; ale jest to raczej jej namiastka, bo reprezentuje ją łatwo poskromiona i szybko kapitulująca córka szypra (Danuta Korolewicz).

Karol Adwentotmcz (Kobus) dał wzór precyzyjnie opracowanego epizodu; a także Daantje Gwidona Trzywdar-Rakowskiego może być lekcją dla młodszej generacji - wiadomo, jak trudnym zadaniem jest wiarygodne odtworzenie ubogiej w słowa postaci epizodycznej. Bos - Adama Daniewicza zaczynał się w ostatnim akcie trochę rozsypywać, w tym akcie właśnie, kiedy ma najbardziej odpowiedzialną robotę. Aleksander Olędzki i Antoni Żukowski może nie przywykli do takich sztuk i takich ról, ale trzymali się tęgo.

W sumie przedstawienie gładkie i czyste, przygotowane pracowicie i uczciwie. Czuliśmy w każdej scenie, że aktorzy z pokorą i nabożeństwem podchodzą do tej sztuki, która była od dawna zapomniana, a która jest przecież pozycją prawie klasyczną w dziejach teatru walczącego.

Jeszcze słowo o dekoracjach. Przysłowiowa schludność holenderska nie powinna chyba obowiązywać w nędznej, rozwalającej się chacie starej Kniertje. I przeciwnie: kancelaria szypra może być trochę porządniejsza.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji