Artykuły

Jezus nad sceną

Rozmowa z Maciejem Korwinem, dyrektorem Teatru Muzycznego w Gdyni

- Czy przygotowywane przez pana widowisko na Skwerze Kościuszki będzie plenerową powtórką "Jesus Christ Superstar" z 1987 roku?

- Zawsze jest tak, że wykonawcy ulegają trochę własnej pamięci. Trzeba jednak pamiętać, że tylko część obecnego zespołu brała udział w tamtym spektaklu. Był on w innym stylu. Tamto przedstawienie wykorzystywało prawie pustą przestrzeń sceny, z wyjątkiem trzech obrazów. To jest widowiskiem plenerowym, które rządzi się zupełnie innymi prawami. Dlatego musi być bardziej widowiskiem kostiumowym, a nie spektaklem w legginsach i adidasach.

- Aktorzy będą więc nosić martensy?

- Nie, ale na przykład utwór finałowy "Jesus Christ Superstar" będzie wykonany tak jak wiele przebojów disco w telewizyjnych wideoklipach. Poza tym dziś jest to dla mnie przedstawienie chyba o czymś innym, niż to sprzed dwunastu lat. Proszę pamiętać, że kiedy papież przyjechał w 1987 roku, Polska jeszcze nie myślała o "okrągłym stole". Były wtedy inne emocje, inne napięcia, inne uniesienia.

- Ale czy data premiery: 4 czerwca, nie oznacza, że widowisko pomyślane jest jako "wprowadzenie" do wizyty papieża w Trójmieście?

- W scenariuszu spektaklu przewidziane jest odtworzenie fragmentu zapisu uroczystości w Gdyni w 1987 roku i tego, co Papież do nas mówił. Przypominam, że stał wtedy twarzą do teatru, na którym był zawieszony wielki napis "Jesus Christ Superstar".

Nie chciałbym jednak eksponować nas przy Papieżu, bo jesteśmy na to trochę za mali. Jesteśmy teatrem muzycznym, przygotowujemy widowisko muzyczne. Ma to inny wymiar niż msza papieska. Jeśli to się widzom jakoś połączy, to dobrze, jeżeli nie - to trudno się o to obrażać.

- Chrystusa umieszcza pan w dosyć osobliwym otoczeniu...

- Tak naprawdę bohaterem tego spektaklu jest tłum: strasznie zmienny, jednego dnia uwielbia, drugiego krzyczy: ukrzyżuj go! Po drugiej stronie jest samotność tego człowieka, mówiącego rzeczy, których ludzie właściwie nie słuchają. Niczego do tekstu nie dodaję, ale ponieważ bliska jest mi historia z "Mistrza i Małgorzaty" Bułhakowa, pewnie dlatego niektóre rzeczy tłumaczę sobie samotnością człowieka, którego nikt nie rozumie. Finał będzie trochę zaskakujący, ponieważ droga krzyżowa wiedzie przez dyskotekową scenę. Być może dziwnie będzie wyglądał Jezus w otoczeniu ludzi tańczących. Ale to chyba tylko kwestia formy treść pozostaje ta sama.

- A co będą mieli do roboty kulturyści?

- To taki żart. Pomyśleliśmy sobie: gdyby dzisiaj żył Herod, to chyba by chodził do fitness klubu i dbał o linię. Więc dlaczego by nie otoczyć go takimi ludźmi? W londyńskim przedstawieniu, jakie miałem okazję oglądać, w scenie z Herodem występowali Murzyni, wielcy muskularni faceci.

- Jezusa ponownie zagra Marek Piekarzyk...

- Wiele osób mówiło, że chętnie zobaczyliby go znów w tej roli. To zresztą będzie ciekawe zderzenie, ponieważ Marek pamięta tamten spektakl. Już teraz na próbach są pewne problemy, bo wymyka się czasem spod kontroli. Pewne sceny będą dla mnie niewiadome do końca. Marek Piekarczyk jest teraz w dobrej artystycznej formie, a żadna z innych współczesnych grup rockowych, wydaje mi się, nie pasuje do tamtego stylu.

- Jakich pomysłów nie udało się panu zrealizować?

- Marzyło mi się, by Jezus uniósł się nad sceną w songu Getsemane, ale okazało się to niemożliwe.

Postać Heroda początkowo wyobrażałem sobie umieszczoną na wielkim statku z napisem Poltank, stojącym obok Dalmoru. Pomysł wziął się stąd, że postacie, które odgrywają role negatywnych bohaterów, miały być ogromne, po to by pokazać, że samotny Jezus porywał się na ówczesne potęgi.

- Ostatecznie figury Heroda i Judasza będą pływały w łodziach po zatoce.

Dokładniej: tak się powinno wydawać widzom.

- A "Dar Pomorza"?

- Chcemy żeby tworzył naturalne zamknięcie sceny. Tak się składa, że w otoczeniu Jezusa wielu było rybakami, więc to naturalne skojarzenie.

- Musical w oryginale opowiada o epoce hippisowskiej, o dzieciach-kwiatach. Ma pan jakieś wyobrażenie współczesnych widzów?

- Słabe. Z opowieści mojej osiemnastoletniej córki o rówieśnikach wynika, że są oni bardzo różni, więc trudno adresować spektakl do kogoś konkretnego. Niedawno prosiłem Ernesta Brylla, aby zastanowił się nad musicalem dla "dzisiejszych widzów". Odpowiedział mi: Ernest Bryll mówi panu, że to nie jest czas dla musicalu o dzisiejszych czasach. Wszystko jest tak rozbite, rozkojarzone. Jeśli nasza próba komuś się spodoba, będziemy szczęśliwi. Na razie pracujemy nad tym jednorazowym spektaklem. Myślę, że za około pół roku wejdzie on, w wersji scenicznej, do naszego repertuaru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji