Artykuły

Elżbieta Czyżewska. Rozpad legendy

"Elka" Izy Komendołowicz nie ma nic wspólnego z panegirykiem. Po lekturze książki obraz aktorki opuszczającej Polskę w odruchu solidarności z mężem relegowanym przez władze PRL, nabiera nowych barw - pisze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.

Z wypowiedzi ponad 50 rozmówców wyłania się portret artystki, która w polskim kinie mocno zaznaczyła swoją obecność, a za oceanem żyła złudzeniem własnej sławy i robiła wszystko, by nie przyznać się do porażki.

Komendołowicz dość konsekwentnie wykazuje, że model kobiety niezależnej, wręcz zadziornej, połączony - jak to mówiła Agnieszka Osiecka - z proletariacką urodą, który w Polsce intrygował i zachwycał, na widzach w USA nie zrobił wrażenia. Mimo pomocy męża, Davida Halberstama, Czyżewska nie była w stanie zaistnieć w tamtejszym życiu teatralnym ani filmowym. Przygarniając pod swój dach wielu znajomych z Polski, stała się dla swojej amerykańskiej rodziny prawdziwym utrapieniem. W książce Wydawnictwa Literackiego oprócz wypowiedzi pełnych kurtuazji, zachwytów, dowodów uznania można znaleźć sporo niepochlebnych słów.

Brak sukcesów za oceanem sprawił, że z roku na rok narastała w niej gorycz, którą topiła m.in. w alkoholu. Irena Grudzińska Gross wspomina, że w USA wielokrotnie zdarzało się, że cierpiała biedę. Żeby mieć na kawę i papierosy, oszczędzała na jedzeniu.

"Osuwam się coraz niżej w życiu sprzedając za bezcen raz obraz, a raz kanapę. W lodówce pustki, a znane nazwiska w notesie. Pewna liczba Polaków, których wydarzenia grudnia 1981 roku zatrzymały w USA, bardzo na ten notes liczyła" - wyznała w rozmowie z Elien Hopkins na łamach "New Yorkera".

W 1994 roku pojawiła się w Polsce, by zagrać w sztuce "Sześć stopni oddalenia" w warszawskim Teatrze Dramatycznym, gdzie odnosiła kiedyś sukcesy. Jednak w czasie rozmowy z aktorką nie miałem wrażenia, że moja rozmówczyni wierzy w sens grania w tej sztuce, choć sama zaproponowała to dyrektorowi. Wybór chyba istotnie nie okazał się dla niej najszczęśliwszy: po kilkunastu spektaklach artystka opuściła Polskę. A o przedstawieniu zaczęto pisać z uznaniem, gdy jej rolę przejęła Jadwiga Jankowska Cieślak.

Trudno powiedzieć, czy myślała wtedy o powrocie. Kiedy tuż przed premierą udało mi się namówić ją na spotkanie sprawiała wrażenie osoby, której jest wszystko jedno. Po kilku minutach rozmowy z niekłamaną ulgą wylała czarę goryczy na kolegów i dawnych przyjaciół. Do Janusza Głowackiego miała pretensję, że nie obsadził jej w nowojorskiej premierze "Polowania na karaluchy"; do Osieckiej, że pisząc "Białą bluzkę" wykorzystała intymne fragmenty jej życiorysu. Najwięcej chyba jednak dostało się Yurkowi Bogayewiczowi. Czyżewska bardzo liczyła na udział w filmie "Anna". Miałaby zagrać samą siebie, bo opowieść o dwóch aktorkach dotyczyła jej spotkania z Joanną Pacułą, rozpoczynającą karierę w USA. Iza Komendołowicz nie ukrywa, że wielu artystów odmówiło wypowiedzi. Próżno np. znaleźć głos wieloletniego towarzysza życia Czyżewskiej Jerzego Skolimowskiego, Feliksa Falka, Joanny Pacuły, czy Yurka Bogayewicza.

Kiedy zmarła w "The New York Timesie" ukazał się o niej artykuł, w którym pisano, że była "królową bez swego królestwa". W Polsce wielu miłośników Czyżewskiej zadaje sobie pytanie, dlaczego, gdy po kilku latach pobytu w USA zorientowała się, że nie zrobi tam kariery, nie zdecydowała się na powrót do Polski. Odpowiedzi udzieliła sama artystka. Na końcu książki czytamy jej słowa: "Czasu nie można cofnąć, decyzji nie da się zmienić, więc lepiej zaakceptować to, co się wydarzyło. Życia nie da się powtórzyć."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji