Artykuły

Próby otwarte

Idąc od dworca kolejowego w Gdyni ku Skwerowi Kościuszki, zatrzymałem się w pewnej chwili zafrapowany symboliką dostrzeżonego widoku. Przed sobą miałem kościół, nowy dom parafialny oraz pomnik naszego papieża. Podnosząc wzrok pomiędzy budynkami zobaczyłem zaś jarzący się ostrą barwą cynobru napis - "Jesus Christ Superstar". Na jednym planie miałem więc zgromadzone najbardziej charakterystyczne elementy współczesnego chrześcijaństwa: postać Jana Pawła II, którego wybór na papieża oraz niezwykła charyzma wpłynęły niewątpliwie na ożywienie naszej religijności; Dom Boży, miejsce spotkań modlitewnej wspólnoty; dom parafialny swą nowoczesnością i wielkością wskazujący na miejsce społecznej misji Kościoła i wreszcie napis, pomieszczony na fasadzie gmachu Teatru Muzycznego - symbol inspiracji chrześcijańskiej współczesnej kultury masowej.

Rzecz jasna, szczególną uwagę zwróciłem na ów napis i to nie tylko dlatego, że on właśnie był elementem nowym, najrzadziej spotykanym w polskiej religijności, a przede wszystkim dlatego, że właśnie zdążyłem na jedną z prób otwartych rock-opery. Po chwili znalazłem się w budynku teatru, jednego z najładniejszych i najnowocześniejszych w Polsce. Widownia, bardzo duża, podzielona jest w pionie i poziomie na fragmenty stwarzające wrażenie kameralności, a to wraz z bardzo dobrą akustyką stwarza niemal idealne warunki odbioru sztuki. Znajdująca się w tym samym budynku i czynna po zakończeniu spektaklu kawiarnia pozwala zatrzymać się i przy kawie czy lampce wina porozmawiać o wrażeniach z obejrzanego przedstawienia. Wbrew pozorom to wszystko elementy bardzo istotne. Przyzwyczajeni do oglądania sztuki, przycupnięci na niewygodnych krzesłach i wyrzucani wprost w tłum sunący na trzecią zmianę, zapomnieliśmy, iż sztuka wymaga właśnie pewnego komfortu, nawet delikatnego posmaku snobizmu, gdy rozglądamy się po widowni podczas przerwy, poszukując wzrokiem znajomych, lub twarzy znanych z telewizyjnego ekranu. Wszystko to teatr Jerzego Gruzy zapewnia widzowi przychodzącemu na próby otwarte opowieści o życiu Chrystusa.

Ale oprawa, choć ważna, nie równoważy przecież przeżycia samego wydarzenia artystycznego. Co więcej nabiera ona wartości i sensu dopiero w zestawieniu z celem przyjścia do teatru - spektaklem. W wypadku "Jesus Christ Superstar" jest ona jak najbardziej potrzebna. Oto na polskie sceny trafiła rock-opera przed piętnastu laty bulwersująca publiczność nowojorskiego Broadwayu, później sfilmowana i z powodzeniem wystawiana na scenach całego świata. Dopiero po piętnastu latach - powie ktoś, a kto inny doda, że lepiej późno niż wcale. I ta druga opinia nic będzie pustą figurą retoryczną. Chyba rzeczywiście lepiej późno... Myślę, że piętnaście lat temu, dziesięć nawet, nie byliśmy przygotowani do odbioru "Jesus Christ Superstar". Aby sztuka ta mogła się pojawić na polskich scenach, potrzebne było przeżycie papieskich pielgrzymek do ojczyzny, bulwersujące niektórych oklaski przerywające homilie Jan Pawła II i jego dialog z młodzieżą z okna siedziby arcybiskupów krakowskich. Potrzebne było otwarcie na kulturę masową, łomot big-beatu i różnych "heavy metali". Wszystko to było potrzebne, byśmy rockową opowieść o najważniejszych sprawach chrześcijaństwa przyjęli jako dzieło sztuki, a nie ciekawostkę obyczajową. Przyjmujemy a priori sąd, że muzyka młodzieżowa to jakby pośledniej-szy gatunek sztuki dźwięku. Autorzy rock-opery dowiedli tymczasem, iż kwalifikacja taka nie jest wcale oczywista, wszystko zależy od skali talentu.

"Jesus Christ Superstar" dzieli się na 24 odsłony znaczone tytułowymi piosenkami. Przy dźwiękach uwertury na scenie pojawia się tłum kolorowej, roztańczonej młodzieży otaczającej na-uczającego Chrystusa, panuje nastrój szczęścia i radości. Ale oto już wdziera się w niego pierwszy zgrzyt. Judasz, w jednym z najciekawszych muzycznie songów (arii? nazewnictwo w tej materii nieco szwankuje) wątpi w boską naturę Jezusa, przykłada do jego czynów miarę ludzką i woła: "Słuchaj Jezu, to nie maże tak być/, ja chcę przetrwać inni także chcą żyć..." Za chwilę pojawiają się na scenie Apostołowie, by rzucić pytanie "Co jest grane?", żądając od Pana wskazania wyraźnej drogi, wyjaśnień, tłumaczenia. Z ich postawą kontrastuje rola Marii Magdaleny, na-maszczającej nogi Jezusa i uspokajającej go, że Jest wszystko w porządku". Potem zaś spotykamy antagonistów Chrystusa. Kapłani z Kajfaszem również przykładają do Jego poczynań miarę ludzką, Kajfasz śpiewa: "Tłum mu włoży koronę, / Rzymianie tu wejdą/, kraj zetrą na pył, /znajdźmy taką obronę/, by koszt z naszej strony, /najmniejszy tu był\ Piłat tylko przeczuwa we śnie, że spotkanie z Nazarejczykiem skończy się dla niego wiecznym potępieniem.

Akcja toczy się w pojedynczych urywanych, scenach i songach. Chrystus wypędza przekupników ze świątyni. Judasz przyjmuje od Annasza 30 srebrników, Chrystus i Apostołowie zasiadają do Ostatniej Wieczerzy. Jeszcze przejmujący song "Getsemani" ilustrujący tę dziwną scenę biblijną, w której ludzka część natury Jezusa jakby buntuje się przeciwko ciężarowi złożonemu na Jego barki. A potem już pojmanie, milczące spotkanie Pana z Herodem i Piłatem, wreszcie Ukrzyżowanie, kończące się odejściem Chrystusa ku Światłu. I jeszcze scena poprzedzająca Ukrzyżowanie, pieśń Judasza przeniesionego we współczesność, tytułowy song "Superstar", w którym pyta on: "Czemuś wybrał dla swych działań - odpowiedź daj / takie zacofane czasy i dziwny kraj? Gdybyś przybył dzisiaj miałbyś start znakomity / cały świat by słyszał cię przez telesatelitę".

Tyle sama treść rock-opery. Ale streszczenie wydarzeń scenicznych niewiele mówi o sztuce. Głównym bohaterem jest bowiem raczej Judasz niż Chrystus. I myślę, że takie odejście od litery Ewangelii w portretowaniu postaci Iszkarioty ma swój głęboki sens, zostało dokonane najzupełniej świadomie. Judasz bowiem, taki jakim widzimy go w "Jesus Christ Superstar", to człowiek naszej epoki postawiony wobec przerastających go wydarzeń. Ma pretensje do Chrystusa, że ten nie dostosowuje się do jego porad, do prawideł Jezusa, ale nie chce uwierzyć bez zastrzeżeń, traktuje Go jak człowieka, nie umiejąc zawierzyć do końca. A równocześnie szuka wiary, pyta: "Może Budda lub Mahomet równy Ci jest?" Tę współczesność Judasza autorzy podkreślają, kiedy po samobójstwie pojawia się on ponownie na scenie ubrany w błyszczącą marynarkę i śpiewa o Chrystusie-supergwieździe, ale gwieździe widzianej jako jeden z bohaterów kultury masowej, której śmierć to "super hit światowy". Do-dać wypadnie w tym miejscu, że rola Judasza, bodaj najtrudniejsza muzycznie, została doskonale wykreowana przez Andrzeja Pieczyńskiego, który od początku jest wiarygodny, dostrzega w nim przodka naszej wątpiącej i zmaterializowanej epoki.

Chrystus, przedstawiany przez solistę zespołu TSA Marka Piekarczyka, jest jakby zbyt jednowymiarowy. Ale sądzę, że w tym wypadku jest to wynik świadomego zabiegu reżyserskiego. Obsadzenie w tej roli naturszczyka, piosenkarza, a nie zawodowego aktora, ma sprawić, że Jezus jest postacią jakby z innego świata, nie przystającą do scenicznej rzeczywistości.

Doskonale sprawdza się natomiast jako aktorka piosenkarka Małgorzata Ostrowska. Jej Maria Magdalena to postać dwuznaczna. Miłość do Jezusa jest jakby połączeniem zakochania w mężczyźnie z ukochaniem Boga, którego domyśla się w Nauczycielu. Nie chcę zajmować czytelnika opisem bardzo dobrych partii Piłata, Kajfasza czy Heroda. Wykonawstwo, zarówno wokalne jak roztańczenie baletu, jest na najwyższym poziomie. Bardzo rzadko - niestety - na polskich scenach oglądamy dzieło muzyczne tak dobrze śpiewane i tańczone.

A wizja reżyserska? Jerzy Gruza powiada, że spektakl jest celowo nit dokończony, że są to otwarte próby, szkic dzieła, które zostanie zamknięte przy udziale publiczności. Szkicowość tę widać szczególnie w pierwszym akcie składającym się z pojedynczych scen, nie zawsze logicznie i wyraźnie przechodzących jedna w drugą. W akcie drugim Gruza natomiast jakby chciał udowodnić, że szkicowość początkowych scen nie była wynikiem nieudolności; stworzył widowisko zwarte, zapierające dech w piersiach tempem, przejściami od scen tonących w bogatej scenografii do ubogich, czarno-białych. Wizja całościowa natomiast jest bardzo wyraźna. Idzie o przedstawienie religii w kategoriach zrozumiałych dla współczesnej młodzieży. Stąd swobodna interpretacja Biblii, nie kłócąca się z duchem, ale nie zawsze zgodna w szczegółach. W tej materii dostrzegłem tylko jeden zgrzyt, potwierdzony zresztą przez siostry zakonne, z którymi rozmawiałem po zakończeniu spektaklu. Otóż Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy powiada: "To wino tu / to mogłaby być ma krew /, a ten chleb/ on mógłby być moim ciałem". Tryb warunkowy w miejsce "Oto ciało moje" razi i zgrzyta.

Warto przy okazji podkreślić rolę świetnego przekładu Wojciecha Młynarskiego, umiejętnie wplatającego w tekst songów wyrażenia z młodzieżowego slangu, doskonale łączącego wierność tradycji z koncepcją sztuki jako wizji współczesnych konfliktów duchowych młodego pokolenia.

Cóż, o treści i walorach artystycznych przedstawienia gdyńskiego Teatru Muzycznego można mówić bardzo długo. Nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z wydarzeniem artystycznym dużej miary. Zresztą rock-opera Andrew L. Webbera i Tima Rice stał się już klasyką muzyki młodzieżowej (i nie tylko młodzieżowej). Zadziwia swobodą operowania materią muzyczną przez Webbera, który pisał swoje dzieło mając lat dwadzieścia. W rockową muzykę wplata tymczasem bez kłopotu parafrazy motywów religijnych, tworząc równocześnie autentyczne przeboje wpadające w ucho, które możemy nucić długo po opuszczeniu sali teatralnej. Wszystko to dzieje się w bardzo ciekawej, chociaż celowo nie dokończonej scenografii. Jeśli idzie o zewnętrzną oprawę spektaklu, razi tylko użycie mikrofonów z kablami, co sprawia, że aktorzy myślą chwilami bardziej o uniknięciu zaplątania się w kłębowisko kabli, niż o dynamice scenicznej. Jeżeli teatr gdyński nie ma mikrofonów bezkablowych, to można liczyć, że kupi je dzięki dochodom ze spektaklu, a zwłaszcza horrendalnie drogich (500 zł!) programów.

Warto jeszcze zastanowić się nad obyczajową stroną gdyńskiego przedstawienia, bo stanowi ona swego rodzaju rewolucję w naszej religijności, namaszczonej i pomnikowej. Oto dzieje Chrystusa są wyśpiewywane w rytmie młodzieżowych przebojów, w rolę Jezusa wciela się solista znanego zespołu młodzieżowego. Wydawać by się mogło, że to już wystarczy, aby posypały się protesty. Tymczasem przyjęcie spektaklu jest bardzo życzliwe. Siostry, siedzące niedaleko mnie, z zapałem biły brawo długo po ukończeniu przedstawienia. Zapytane później o wrażenia nie ukrywały, że będą polecać spektakl młodym ludziom na lekcjach religii. Martwiły się jedynie niedostępnością biletów i ich wysoką ceną. Bardzo to charakterystyczne, tym bardziej, iż libretto opery jest - jak powiedziałem - swobodną interpretacją wydarzeń biblijnych. Myślę jednak, te zauważalny wzrost religijności młodego pokolenia jest znakiem pewnych przemian w naszej religijnej tradycji. Współczesna religijność polska staje się jakby mniej dewocyjna, a bardziej refleksyjna. Liczy się duch i nośność przekazu, nie zaś sztywna wierność zapamiętanym obrazom, niekiedy czysto ikonograficznym. Świadczyła o tym już wcześniej działalność krakowskiego "Sacrosongu", świadczył dźwięk gitary, niejednokrotnie na mszach akademickich zastępującej posągowe brzmienie organów. Teraz zaś świadczy powodzenie, a przede wszystkim burza braw po spektaklu "Jesus Christ Superstar".

Rzeczywiście we współczesnym świecie Chrystus stał się supergwiazdą kultury masowej. Pojawiają się poświęcone Jego życiu filmy, pieśni, opery. Musimy wszelako uważać, aby nie traktować Go Jako jednej z wielu gwiazd telewizji. On był tylko jeden. I myślę, że tak właśnie można zreasumować przesłanie wystawionej w Gdyni rock-opery. Oczywiście możemy jeszcze znaleźć w tekście libretta odniesienia do naszej sytuacji społecznej - jak sądzę, celowo wprowadzone przez tłumacza - ale to marginesy sztuki, jej głównym nurtem jest pytanie o określenie się człowieka współczesnego wobec wiary, wobec fenomenu życia i śmierci Jezusa.

Teolog doszukałby się zapewne w libretcie jeszcze i protestanckiej teorii predystynacji i bardzo wielu pytań pobocznych. Ale sądzę, że odnajdzie je również ten, kto zechce obejrzeć gdyńskie przedstawienie. Bo ze spektaklu ludzie wychodzą rozdyskutowani i przejęci, a to przecież, obok kolejek przed kasami, najlepszy dowód reżyserskiego sukcesu.

Na koniec pozostawiłem sobie jeszcze kwestię zajmującą prawie cały świat teatralny Warszawy. Spór między dyrektorem Teatru Współczesnego Maciejem Englertem oraz Wojciechem Młynarskim a szefem teatru w Gdyni Jerzym Gruzą. Przyznam, że jechałem na Wybrzeże przekonany o racjach dwóch pierwszych, o tym, że próby otwarte na scenie Teatru Muzycznego są złamaniem prawa autorskiego i dobrych obyczajów, jako że prawo do pierwszego wystawienia rock-opery na polskich scenach posiada Teatr Współczesny. Myślałem również, że nazwa "próby otwarte" to tylko kamuflaż mający skrywać normalną, regularną premierę. Jerzy Gruza przekonał mnie jednak do swoich racji, i to nie tyle argumentami słownymi, ile artystycznym kształtem wystawionego dzieła. To rzeczywiście próby, dające jednak obraz wydarzenia artystycznego najwyższej miary. Na dodatek sądzę, że dłużej nie należało czekać z polskim wystawieniem "Jesus Christ Superstar", sztuka trafia na wyjątkowo sprzyjający moment. Jest rzeczywiście potrzebna. Dlatego też myślę, iż właściwym rozwiązaniem sporu byłaby jak najszybsza premiera na deskach Teatru Współczesnego. Po wspaniałym spektaklu "Mistrza i Małgorzaty" mamy prawo żądać od Macieja Englerta wydarzenia co najmniej równej miary. I dobrze by się stało, by spór wybitnych reżyserów przeniósł się na płaszczyznę artystyczną, nie zniżając się do poziomu gazetowej kłótni czy też niepotrzebnej - przynajmniej widzom - sprawy sądowej.

Na zakończenie namawiam więc państwa do obejrzenia spektaklu w pięknym Teatrze Muzycznym w Gdyni i mam nadzieję, że niedługo już będziemy mogli skonfrontować go z ostateczną wersją sztuki (bo Wojciech Młynarski wnosi jeszcze poprawki do tłumaczenia libretta) na deskach Teatru Współczesnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji