Spowiedź aktora
Wpadł mi kiedyś w ręce album, który należał do aktora prowincjonalnych teatrów. W środku starannie powklejane fotografie z ról i recenzje. Nazwisko właściciela za każdym razem podkreślone było grubą kreską, czasem kilkakrotnie. Mówiono, że kiedy umarł, prócz paru mebli w jego mieszkaniu nie znaleziono nic. Wszystko, co miał, to ten album, w którym zamiast zdjęć dzieci i wnuków tkwiły pożółkłe wycinki z gazet.
Gdyby właściciel albumu żył przed stu laty w Rosji, mógłby stać się jednym z bohaterów opowiadań teatralnych Antoniego Czechowa, które Zbigniew Zapasiewicz właśnie przeniósł na scenę Teatru Powszechnego. "Historie zakulisowe" opisują ludzi, którzy dla sceny poświęcili majątek, rodzinę, miłość. Wszystko za chwilę złudnego szczęścia, jaką daje scena. Mój aktor znalazłby się tam pomiędzy suflerem, który tak chciał zagrać, że podczas jednego z przedstawień,,Hamleta" przerwał aktorom i sam zaczął deklamować tekst z budki, a starym tragikiem, który na łożu śmierci wspominał nie role, lecz wypitą wódę i pobitych dyrektorów. Bo "Historie zakulisowe" to nie tylko dokument epoki wędrownych trup, ale także portret egzystencji, chyba nigdzie tak bardzo nierozpiętej między marzeniami a rzeczywistością jak w teatrze. Spektakl Zapasiewicza także nie jest tylko zbiorem anegdot, ale próbą uchwycenia portretu człowieka w całej jego nędzy i wielkości. Z historii aktorek, które rywalizują o bogatego męża, aktorów topiących talent w wódzie, chciwych impresariów i biednych artystów Zapasiewicz buduje obraz wielobarwnego życia, które nie przeminęło z wędrownymi trupami, trwa nie tylko w kulisach. Od strony rzemiosła spektakl w Powszechnym jest, niestety, staroświecki i pewnie wielu teatromanów oburzy się i wyjdzie w przerwie. Zapasiewicz nawiązuje do czasu, w którym powstały te opowieści. Dekoracje przedstawiające zaplecze teatru są realistyczne, w aktorstwie dominuje karykatura i rodzajowość. To chwilami jest nie do zniesienia. Ale wszystko wynagradza ten szczególny, osobisty ton, z jakim stary aktor odsłania kawałek własnego świata, obnażając go do spodu. Kiedy jako tragik Tigrow mówi, patrząc na scenę: "Ech, pożarła mnie ta jama. Pożarła 35 lat życia, i to jakiego życia!" - to nie jest jeszcze jedna kwestia z roli, to osobiste wyznanie człowieka, który spędził w tej jamie nie 35, ale 50 lat. I dla tego wyznania warto stracić dwie godziny, bo czym one są wobec tych 50 lat.