Artykuły

Koreański Scarpia zaczarował

"Tosca" w reż. Laco Adamika w bydgoskiej Operze Nova. Recenzja Magdy Piórek.

Scarpia to ohydna postać. Gdy Tosca go morduje, zwykle oddychamy z ulgą. Ale nie tym razem. W spektaklu pokazanym na inaugurację XI BFO (24 kwietnia) niejednemu pewnie zamarzyło się, aby Scarpia zmartwychwstał.

Takiego głosu, jaki zaprezentował w sobotę w bydgoskiej operze koreański śpiewak Ko Seng Hyoun nie spotyka się często. Drugiego takiego Scarpii z pewnością już nie będziemy mieli.

Po pierwsze: głos - niesłychanie silny, głęboki, o urzekającej barwie. Po drugie: Hyoun to niepozornie wyglądający mężczyzna, ale gdy pojawia się na scenie i otwiera usta, nic poza nim się nie liczy. Koreańczyk nie tylko potrafi zaczarować swoim śpiewem, ale przykuwa uwagę każdym swoim gestem.

Hyoun był Scarpią w każdej minucie tego spektaklu. I to takim, że aż żal było, że umiera ugodzony sztyletem w akcie II, a w trzecim już nie śpiewa (chciałoby się potrząsnąć tą Toską i przemówić jej do rozsądku: kobieto, daj sobie spokój z tym Cavaradossim!)

Niestety ci, co go nie słyszeli, już nie usłyszą. Gwiazda znalazła się w obsadzie tylko sobotniego spektaklu.

Na scenie jak w Rzymie

Tu pewnie niejeden postawi pytanie, co będzie, jak Koreańczyka zabraknie? Odpowiedź brzmi: będzie dobrze (o czym pewnie przekonali się już ci, którzy byli wczoraj na drugiej premierze "Toski").

Spektakl zrealizowany został z rozmachem, do jakiego przyzwyczaiły nas już festiwalowe premiery. Scenografia (Barbara Kędzierska) oczarowuje od I aktu. Wraz z bohaterami opery zostajemy wprowadzeni do wnętrza rzymskiego kościoła św. Andrzeja. Malarz Cavaradossi podczas pracy (maluje obraz Marii Magdaleny) wspina się po naturalnych rozmiarów rusztowaniu. Gdy kościół jest ciemny i pusty, przez szybę w górnej części murów wpada smuga światła, a za złotą kratą (podobno ma trzy i pół metra wysokości) - od czasu do czasu pojawiają się modlący się ludzie. W III akcie podziwiamy ogromnych rozmiarów rzeźbę Michała Archanioła na dziedzińcu zamku św. Anioła (jak podali organizatorzy festiwalu, rzeźba ma 7 metrów wysokości, a rozpiętość skrzydeł anioła wynosi osiem metrów).

Z drugiej strony - oglądając bydgoską realizację, a właściwie już po jej obejrzeniu, odczuwa się nieodparte wrażenie, że scenograf, także reżyser (Laco Adamik) zrobili wszystko, aby "nie przeszkadzać" (w dobrym tego słowa znaczeniu). Na "Toskę" idzie się przede wszystkim po to, aby po raz kolejny zachwycić się jedną z najpiękniejszych oper, jakie powstały w historii tego gatunku. Reżyser Laco Adamik na spotkaniu z dziennikarzami mówił, że robi taki spektakl, "jaki sam chciałby zobaczyć". Przyznam, że odpowiada mi jego wizja, która jest bardzo zgodna, z tym wszystkim co sugeruje muzyka Pucciniego. Laco Adamik wprowadza wiele swoich propozycji - choćby przesłuchanie Cavaradossiego w II akcie, które odbywa się pod sceną, "sceny z żołnierzami" na początku aktu III, przed wyprowadzeniem Cavaradossiego itp. Wszystkie jego zabiegi nie odbiegają jednak od wizji kompozytora.

Nerwowa Toska

Z czterech śpiewaczek przygotowujących się do roli tytułowej, na pierwszą premierę realizatorzy wybrali Halinę Fularę-Dudę, znaną doskonale bydgoskiej publiczności. To artystka, która przyzwyczaiła już melomanów do wysokiego poziomu swoich kreacji. I tym razem muzycznie wypadła bardzo dobrze. Gorzej było z aktorską interpretacją. Przesadnie egzaltowane ruchy wyrażające takie stany jak: rozpacz, miłość itp. wypadały przy bardzo naturalnym zachowaniu Ko Seng Hyouna, a nawet grającego Cavaradossiego - Edwarda Kulczyka, groteskowo. Bardzo przeszkadzała śpiewaczce suknia z trenem, w wyniku czego często poruszała się ona po scenie nieporadnie i nerwowo, co nijak miało się do charakteru postaci (Tosca to przecież zachwycająca urodą, słynna i oklaskiwana gwiazda!).

Był w bydgoskiej realizacji jeden minus związany z pojawieniem się Ko Seng Hyouna w obsadzie. Przy potędze głosu Koreańczyka, bardzo mizernie wypadł partnerujący mu w kilku scenach Stanisław Baron jako Spoletta.

Dobrze prezentowali się pozostali soliści: wspomniany już Edward Kulczyk jako Cavaradossi, Andrzej Nowakowski jako Angelotti czy Tomasz Sławiński jako Zakrystian.

Wielobarwna orkiestra

Na koniec zostawiłam sobie orkiestrę, prowadzoną od pulpitu przez dyrektora opery - Macieja Figasa. U Pucciniego orkiestra odgrywa bardzo ważną rolę. To wszystko, co dzieje się na scenie, ma swoje odzwierciedlenie w muzyce. Orkiestra opowiada i dopowiada to, czego nie ma w libretcie. Przyzwyczajeni do naszej brutalnej rzeczywistości, możemy nie wzruszać się tym, co spotkało Toskę i Cavaradossiego, jednak nie można pozostać obojętnym na muzykę Pucciniego. I to w tak sugestywnym wykonaniu!

Nie ważne czy słyszymy subtelny, ciepły motyw Toski, czy delikatny, orzeźwiający, budzący się poranek w III akcie, czy wreszcie dramatyczną, przerażajacą i ciemną scenę rozstrzelania Cavaradossiego w finale opery. Orkiestra Opery Nova za każdym razem mieni się niezliczoną ilością barw, niezbędną do zilustrowania tego, co dzieje się na scenie.

A już wywołujący dreszcze finał aktu pierwszego (tu także brawa dla operowego chóru) - choćby dla niego warto pójść na bydgoską "Toskę"!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji