Artykuły

Walka o Ogień

Chodziłem do szkoły, a mama próbowała kontynuować ideę uniwersytetów ludowych. Pod Łodzią założyła Ludowy Uniwersytet Teatralny. Odbywały się tam spotkania z Leonem Schillerem we współpracy z Teatrem Wojska Polskiego. I tam zostałem zarażony teatrem - mówi reżyser WOJCIECH SOLARZ.

Wojciech Solarz zrobił wiele filmów, ale ma nadzieję, że ten najważniejszy dopiero powstanie.

Reżyser, scenarzysta, krytyk filmowy, dziennikarz oraz twórca i aktor związany z warszawskim STS-em. Zrealizował kilka filmów, w tym popularne seriale "Wielką miłość Balzaca" i "Trzecią granicę". Reżyserował słuchowiska i spektakle teatralne. Miłośnik polskiej wsi i gór. Przez ostatnie dziesięć lat reżyserował powszechnie lubianą "Plebanię". Ten najważniejszy film wciąż jednak jest przed nim. Od dawna zabiega bowiem o realizację obrazu o Józefie Kurasiu, ps. Ogień, sławnym dowódcy oddziałów podziemia antykomunistycznego i niepodległościowego.

Pełen energii, pogodny, opowiada o swoim życiu z humorem. Niedawno wrócił z nart. - Mam takie ulubione miejsce w Poroninie. Mieszkam u zaprzyjaźnionych górali, wychowanków mojej mamy, która przez kilkanaście lat prowadziła zespół artystyczny w Białym Dunajcu. Na deski dojeżdżam do Małego Cichego.

Mieszka w Łomiankach. - Sporo spaceruję po pobliskiej Puszczy Kampinoskiej. To podstawa mojego zdrowia. Najlepiej czuję się w lesie. Ostatnio zacząłem chodzić z kijkami. Wspaniała sprawa.

Urodził się w Krakowie. Krótko mieszkał w podkrakowskich Szycach, gdzie rodzice zakładali pierwszy w Polsce uniwersytet ludowy. - Potem przeprowadziliśmy się do wsi Gać, tam zastała nas wojna. Okupację spędziliśmy w rzeszowskich lasach, w miejscowości Korniaktow. Ojca zabrało gestapo, my się ukrywaliśmy.

Po wojnie trafił z matką do Łodzi. - To było jedno z ocalałych w Polsce miast. Wszystko tam było. Sklepy, kina, teatry, komunikacja. Tętniło życiem. Chodziłem do szkoły, a mama próbowała kontynuować ideę uniwersytetów ludowych. Pod Łodzią założyła Ludowy Uniwersytet Teatralny. Odbywały się tam spotkania z Leonem Schillerem we współpracy z Teatrem Wojska Polskiego. I tam zostałem zarażony teatrem.

Uczestniczył w wielu próbach i przedstawieniach. - Prezentowano tam słynne inscenizacje, jak np. "Krakowiacy i Górale", "Burza" Szekspira czy "Miasteczko na dłoni" czeskiego prozaika i dramaturga Jana Drdy.

Od początku lat 50. mieszkał w Warszawie. Studiował dziennikarstwo. - Zachwyciłem się reportażem. Chciałem pisać. Myślałem, że to moje powołanie, ale na UW trafiłem na prof. Jerzego Toeplitza i wybrałem specjalizację krytyka filmowa.

Nie porzucił miłości do teatru. Związał się ze Studenckim Teatrem Satyryków. - W latach stalinizmu była to placówka walcząca o niezależność intelektualną i artystyczną. Przyświecało nam hasło, iż

"Myślenie ma kolosalną przyszłość".

Nazywano nas gazetą polityczną. W STS wyreżyserował siedem spektakli. Skomponował ok. 30 piosenek do tekstów Agnieszki Osieckiej. Występował też jako aktor.

Po studiach rozpoczął pracę w radiu, w redakcji młodzieżowej. Pisał też recenzje do tygodnika "Film". - Profesor Toeplitz wywarł na mnie ogromny wpływ. Był wielką osobowością. I pierwszym rektorem Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Jako studenci dziennikarstwa byliśmy uprzywilejowani i mogliśmy wchodzić na specjalne projekcje dla krytyki filmowej. Pokazywano tam wtedy mnóstwo filmów, które rzadko trafiały na ekrany. Byłem zafascynowany, np. "Czerwoną oberżą" z Fernandelem czy filmami Luisa Bunuela. Zakochałem się w filmie.

Kiedy wyrzucono go z radia, za "niesłuszny politycznie" reportaż o protestach studenckich w Krakowie w 1960 roku, uciekł do Łodzi, do szkoły filmowej. - W ślad za mną udała się także Agnieszka Osiecka i razem studiowaliśmy. Cały czas działałem aktywnie w STS.

Na zakończenie studiów zrealizował film dyplomowy "Polana za wierchem". - To rezultat mojej miłości do gór i kultury podhalańskiej. Potem z tego samego powodu zrobiłem i inne filmy. Pracy dyplomowej już nie napisał. - Musiałem iść do pracy. Proza życia, nie miałem pieniędzy. Zacząłem od współpracy reżyserskiej na planie obrazu "Mam tu swój dom" w reżyserii Juliana Dziedziny i przy realizacji "Agnieszki 46" Sylwestra Chęcińskiego. Potem był "Naganiacz" Ewy i Czesława Petelskich, "Pingwin" Jerzego Stefana Stawińskiego oraz "Matura" Tadeusza Konwickiego.

Z Witoldem Leszczyńskim napisał scenariusz do filmu "Żywot Mateusza". - Pracowałem z różnymi twórcami. Jednak za najważniejszą w tym okresie uważam współpracę z Wojciechem Jerzym Hasem przy realizacji "Szyfrów" i "Lalki".

Samodzielny debiut reżyserski to "Molo", do którego napisał także scenariusz. W zrealizowanym w 1968 roku, jak pisano - utrzymanym w nowofalowej formule i odważnym obrazie, prezentowanym m.in. na Festiwalu Filmowym w Locarno, wystąpili m.in. Ryszard Filipski, Ewa Pokas i Kalina Jędrusik.

Pomysł na ten film zrodził się podczas pobytu na Wybrzeżu. - Uczestniczyłem w wodowaniu statku, trawlera przetwórni, co zrobiło na mnie duże wrażenie. W tamtym czasie miałem wypadek drogowy i na krótko trafiłem do więzienia. I właśnie w więziennej celi wymyśliłem ten film.

Gdzieś głęboko w środku tkwiły też w tym obrazie pobudki polityczne, dotyczące wolności człowieka w realnym socjalizmie.

Po wyjściu na wolność uznał, iż taki właśnie film zrealizuje. - Bardzo mi pomógł Tadeusz Konwicki, który był kierownikiem literackim w Zespole Filmowym "Kadr". Zatwierdził nie tylko scenariusz, ale później był także drużbą na moim ślubie.

Potem było "Wezwanie", według powieści Juliana Kawalca, prezentowane na festiwalu w San Sebastian. I zdjęcia do serialu "Wielka miłość Balzaca". - Z prośbą o zrealizowanie tego filmu zwrócił się do mnie Ryszard Staszewski, wspaniały człowiek, współproducent tego obrazu, arystokrata, oficer gen. Maczka. Znał mój dorobek, byłem też po stypendium w Paryżu. To była pierwsza po wojnie oficjalna koprodukcja polsko--francuska.

Na przeczytanie scenariusza autorstwa J.S. Stawińskiego i decyzję, czy podejmie się realizacji tego filmu, miał zaledwie jedną noc.

- Uznałem, że niepodjęcie takiego ryzyka byłoby głupotą.

Zdjęcia do serialu liczącego 7 godzinnych odcinków trwały ponad pół roku. - Ogromny rozmach inscenizacyjny. Takich filmów już się nie robi w Polsce. Pałace w Wilanowie i Nieborowie, znakomity dobór dekoracji, przygotowanej z ogromnym rozmachem i pietyzmem, muzyka Wojciecha Kilara. Kostiumy autorstwa Barbary Ptak wykonano z jedwabi i koronek sprowadzonych z Francji. No i udział wybitnych aktorów polskich i francuskich, nawet w epizodach grali np. tacy artyści, jak Aleksandra Śląska. Niebywała atmosfera pracy, wielki entuzjazm.

Cała produkcja trwała trzy lata. Nie brakowało konfliktów ze stroną francuską, która początkowo chciała sprowadzić jego funkcję do technicznej, drugiego reżysera.

- Poza tym główny producent francuski zmarł nagle przed wypłatą ostatnich rat naszej stronie, a po roku... spotkał się z Jerzym Stawińskim przy kawie na Champs Elysees.

Wspomina, że obsada głównej postaci Pierre'a Meyranda została zaakceptowana po wielkich walkach. - Oni go nie chcieli. Mieli swojego faworyta - Jeana Marca Bory'ego. Aby wywrzeć nacisk na polską stronę, zorganizowali bankiet z udziałem Mariny Vlady, Ja-cąuesa Chariera, Marcello Ma-stroianniego, Catherine Deneu-ve, George'a Wilsona z nikomu nieznanym reżyserem ze Wschodu.

Nie było to łatwe spotkanie. - Nie wiedziałem, co robić. Dość oryginalną radę, notabene w toalecie, dał mi Marcello Mastroianni. Przyznał, że wybrany przez producenta aktor nie nadawał się do tej roli.

- Upij się i zapomnij o tym bankiecie - powiedział, co też uczyniłem. A potem rozpocząłem poszukiwania Pierre'a Meyranda, rekomendowanego m.in. przez Zbigniewa Cybulskiego. "Wielka miłość Balzaca" emitowana była we wszystkich krajach Europy i w USA.

Kolejny film to kooperacja z Węgrami. "Trzecia granica" według scenariusza Adama Bahdaja. Był to bliski jego sercu serial o górach i kurierach. - Też siedem odcinków, ale trzy zrealizował Lech Lorento-wicz. Sporo ról zagrali prawdziwi górale.

Do końca lat 70. nakręcił jeszcze dwa filmy. Uważane za odważne i kontrowersyjne "Bezkresne łąki" nazywa autorskim filmem o tęsknocie do wolności. - Za ten obraz zostałem wyrzucony ze Studia Filmowego "Iluzjon". Wyreżyserował też komedię historyczną z akcentami współczesnymi "Ojciec królowej", według scenariusza J.S. Stawińskiego. Przez kolejne lata pracował w TVR Był zastępcą głównego reżysera Teatru Telewizji, zastępcą naczelnego redaktora w Agencji Produkcji Teatralnej i Filmowej. - Uważam ten okres za stracony, ale trzeba było z czegoś żyć.

W 1994 roku zrealizował swój ostatni pełnometrażowy film fabularny, opartą na własnym scenariuszu "Legendę Tatr". - Posłużyłem się wątkami z książki "Na skalnym Podhalu" Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Obraz powstał dzięki wielkiemu wsparciu ks. prof. Józefa Tischnera.

Zrealizował blisko 20 spektakli w Teatrze Telewizji. Przygotował wiele przedstawień w stołecznych teatrach, a także na scenie Teatru im. Mickiewicza w Częstochowie i w Teatrze Polskim w Szczecinie, gdzie wyreżyserował "Garderobianego" Ronalda Harwooda, "Rewizora" Gogola i "Igraszki z diabłem" Drdy, nagrodzone za reżyserię - Bursztynowym Pierścieniem.

- Jednak najważniejszy mój teatr to "Przedwiośnie" Stefana Żeromskiego, według własnej adaptacji w Teatrze Telewizji. Realizację trzykrotnie odwoływał prezes Radiokomitetu Maciej Szczepański. Emisja odbyła się kilka dni przed stanem wojennym.

Z TVP odszedł na emeryturę i jednocześnie w 2000 roku rozpoczął pracę przy serialu "Plebania". Pierwsze dwa lata sam reżyserował, potem na zmianę z innymi.

- Na początku był to ambitny serial o społecznikowskim charakterze, realizowany na prawdziwej prowincji, co dla mnie miało znaczenie. To nie było dla mnie tylko źródło utrzymania, ale realizacja pewnej misji. Niestety, charakter serialu się zmienił. I bardzo tego żałuję. Dlatego odszedłem na dwa miesiące przed jego zakończeniem.

Mimo wieku, nie czuje się zgorzkniały. - Mam różne pomysły, przygotowałem np. projekt wg Jarosława Iwaszkiewicza. Nikogo to jednak nie interesuje. Wiem, nadszedł czas na nowe pokolenie i cieszę się, że nie brakuje zdolnych ludzi. Powstaje coraz więcej filmów, sięgamy europejskiego poziomu. Pozbywamy się kompleksów, a to dobrze wróży.

Wspomina, że ks. Tischner namawiał go do realizacji historii "Ognia", Józefa Kurasia, podhalańskiego partyzanta. - Niestety, mimo zmiany ustroju, kolejnych prezesów TVP walka o "Ogień" jest wciąż aktualna. Ks. Tischner mówił, że kto nie pozna tej historii, nigdy nie zrozumie, jak komunizm wkraczał w polski organizm. O ten obraz walczę już blisko 20 lat. Gotowy jest scenariusz, ale realizacją tego najważniejszego dla mnie filmu nikt nie jest zainteresowany.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji