Artykuły

Maestra

Jest to największa polska aktorka. Co do tego nie mam wątpliwości. Halina Winiarska od trzydziestu lat gra w Gdańsku. Rzadko bardzo pokazuje się w telewizji, w filmie jeszcze rzadziej. Ukryta na scenie jednego miasta, w nim znana i podziwiana przez każdego, kto otarł się o sztukę, oczywista znakomitość w krajowym przekonaniu środowiska ludzi teatru, Winiarska nigdy nie weszła w powszechną świadomość Polaków. Ot, nieprzystawalność klasy i sławy.

Jest w tej niepodważalnej, a przecież wąsko znanej, artystycznej pozycji Haliny Winiarskiej coś anachronicznego. Coś sprzed naszej epoki. Teatralny azyl w zgiełku targowiska.

Cena zań ogromna. W dzisiejszym świecie gonitwy za popularnością, która się potem dobrze i tanio sprzedaje. Cena, jaką przychodzi płacić za skupienie i ciche na uboczu szlifowanie diamentów. Tyle że nabywców dziś mało... Acz może warto - dla samego ich blasku.

W telewizyjnej "Elektrze" Halina Winiarska gra Klitajmestrę. Jedna scena. Wystarczy. Widać wszystko: maestrię. Winiarska z dawna zna się z antykiem. I z Eurypidesem. W polskiej prapremierze jego "Heleny", którą przed dwudziestu z górą laty na naszą scenę wprowadził Stanisław Hebanowski, grała Helenę - olbrzymią popisową rolę z kaskadami monologów. W "Elektrze" ma tylko krótką scenę - i zawiera w niej wszystko: całe zwikłane wnętrze Klitajmestry, całą osobowość.

Wszystko jest tutaj w głosie. I spojrzeniu. Wystarczy. Heroina bez śladu emfazy, Klitajmestra wielka... zwyczajnością. Wszystko więc w budowaniu frazy. W jej melodii i rytmie, w wirtuozeryjnym stopniowaniu wewnętrznego napięcia - pod spodem, pod słowami. W głębi. Bo jest Winiarska mistrzynią właśnie odsłaniania najtajniejszych głębi - oświetlania mroków emocji obnażonej osobowości. I co niebywałe: takie to wszystko u niej prościutkie. Nie schodząc z tragicznego diapazonu, tak po ludzku zwyczajne. I w odsłanianiu tej zwyczajności - prawdy o ludzkim wnętrzu po prostu - wstrząsające.

Przed laty esej o aktorstwie Winiarskiej zatytułowałem "Kameralny monumentalizm". I cały tenże monumentalny w kameralności wymiar znów zobaczyłem przed telewizorem w jednej krótkiej scenie.

I ten jeszcze smutny uśmiech, na pożegnanie córki... Ślad uśmiechu ledwie. Do Elektry? Klitajmestry? Do samej siebie? Do nas wszystkich może...

O Krystynie Jandzie jako Elektrze mógłbym z ręką na sercu powtórzyć wszystko to, co pisałem o niej przed tygodniem. To prawdziwa radość, że całe znakomite odwrócenie ekspresji do wnętrza postaci, którego dokonała Janda na tekście Simone de Beauvoir, wydobyła i teraz, i rozegrała na wielkiej literaturze.

Radość nie mniejsza, że w szranki z obydwiema Paniami tak wszedł Jacek Mikołajczyk. Nic z wymiaru antycznego tragizmu nie roniąc, jego Orestes w przejmującej prostocie uderza psychologiczną prawdą mądrego współczesnego młodzieńca. Poprzez autentyzm kameralnej wypowiedzi, skupienie i zewnętrzne wyciszenie pozwala dosłyszeć, co się kotłuje pod spodem. Tam się kryją sekrety, dla których teatr ma sens.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji