Artykuły

Pan Tadeusz - reaktywacja na scenie

"Pan Tadeusz, czyli Ostatni zajazd na Litwie" w reż. Mikołaja Grabowskiego z Narodowego Starego Teatru z Krakowa na XVIII Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Pisze Igor Rakowski-Kłos w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Poharatany trzynastozgłoskowiec, tępy Tadeusz i przaśna Zosia - "Panem Tadeuszem" w reżyserii Mikołaja Grabowskiego zaczął się XVIII Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Teatrze Powszechnym.

Pan Tadeusz" sławę zawdzięcza swej ślepocie. Gdy Mickiewicz z pierwszymi strofami eposu przejeżdżał przez Berlin, machnął ręką na zawiłości Hegla, którego wykładami żyła wówczas tamtejsza elita intelektualna. Podobną nonszalancją popisywał się na paryskich salonach, zaczytanych w powieściowej fabule - nowym dziecku rewolucji lipcowej. "Nie byłoby czego żałować, gdyby spalono dwie trzecie drukowanych w Paryżu książek" - miał powiedzieć w towarzystwie Balzaka. "Pan Tadeusz" poprzez swą niebywałą wytrzymałość na zewnętrzne wpływy już u swego zarania przeistoczył się z Arki Przymierza w panoptikum Polski szlacheckiej. Realizacja Narodowego Starego Teatru zjednej strony boleśnie i śmiesznie przypomina o tym widzowi, a z drugiej oddaje "Panu Tadeuszowi" te rysy, które skrzętnie zamazano w naiwnie patriotycznej interpretacji.

To, czym dzisiaj w powszechnej świadomości jest epos Mickiewicza, narodziło się dopiero po powstaniu styczniowym, a więc trzydzieści lat po napisaniu tekstu, gdy "Pan Tadeusz" stał się symbolem wyśnionej Polski, która choć już była, to wciąż czeka na nas za rogiem dziejów. Widział to każdy z kilku milionów widzów, którzy ponad dekadę temu oglądali uroczy landszaft w reżyserii Andrzeja Wajdy. Tak właśnie przez lata tekst zdążył utracić swoją dwoistość. Zjednej strony bowiem jest patetyczny, z drugiej - humorystyczny. Za wieprzowatość życia, jak pisał Słowacki, i za humor nielicujący ze sprawami Ojczyzny zbierał Mickiewicz ostre cięgi od "prawdziwych Polaków" swoich czasów. Dopiero ich wnukowie i prawnukowie przycięli tekst do swoich potrzeb.

Mikołaj Grabowski, podobnie jak Wajda, nie modyfikuje tekstu "Pana Tadeusza". Z tą różnicą, że podchodzi do niego bez nabożnej czci, która twórcy "Człowieka z marmuru" nie pozwoliła dostrzec śmieszności postaci. U Grabowskiego Zosia (świetna Magda Grąziowska) nie jest niewinną blondyneczką, ale wychowaną na wsi przaśną i gruboskórną dziewoją przemierzającą scenę zamaszystym krokiem. Gdy mówi, nie ma w niej ani krzty dziewczęcej delikatności i subtelności. Podobnie rzecz ma się z Tadeuszem. Krzysztof Wieszczek zagrał nie amanta dla kinowej publiczności, ale krzepkiego i nierozgarniętego młokosa - do żołnierki jedynego, w naukach mniej pilnego. Trio, do którego należy krakowski "Pan Tadeusz", uzupełnia Katarzyna Krzanowska w roli Telimeny - kapryśnej i lubieżnej, ale - jak zauważa Tadeusz - także z ubytkami w uzębieniu.

Największą szarżą, na którą pozwala sobie Grabowski, jest zachwianie rytmem trzynastozgłoskowca. Maria Janion powiedziała, że w jej uszach brzmi on jak werbel bitewny. Tym razem mamy do czynienia raczej z rozbudowanym zestawem perkusyjnym, za którym zasiadł jakiś Chad Smith polszczyzny. Aktorzy łamią i gną Mickiewiczowskie strofy, a w kulminacyjnym momencie nawet je rapują. Nie jest to jednak ani sztuczne, ani wymuszone.

Szlachecki obyczaj, do którego chętnie nawiązuje dziś klasa średnia, budująca dworki i wieszająca na ścianach sfabrykowane herbarze, okazuje się w wykonaniu aktorów Starego Teatru tym, czym był naprawdę - awanturą i pijaństwem. Chyba nikt przed Grabowskim nie zauważył, że "Pan Tadeusz" jest tak przesiąknięty etanolem. Przez trzy godziny przedstawienia "podano w kolej wódkę" więcej razy niż w niejednym tomiku Marcina Świetlickiego albo powieści Jerzego Pilcha.

Ale Grabowski nie daje się stoczyć "Panu Tadeuszowi" w radosną farsę. Nie kompromituje go - przynajmniej nie w całości. Sceny szlacheckich obrzędów przedzielone są bowiem zbiorowym wykonaniem Mickiewiczowskich strof. Aktorzy słowa zaczerpnięte z epilogu śpiewają z pełną powagą w konwencji znanej z Piwnicy pod Baranami.

Spektaklu nie kończy dobroduszne, ale intelektualnie niezadowalające "Kochajmy się" i zgodny polonez, ale postać Ekonoma, który siedząc na snopie zboża ani mijających go ludzi nie mógł rozpoznać we mgle, ani do nich zawołać. Nie ma powrotu i nie ma kontaktu. Pozostają tylko teksty, które lepiej drzeć i składać na nowo, niż przed nimi klęczeć i rozumieć tylko to, co już raz zostało (nie)zrozumiane.

Mikołaj Grabowski w "Panu Tadeuszu" okazuje się mistrzem reinterpretacji. Sprawił, że prawie 200-letni tekst Mickiewicza chce się przeczytać na nowo, odrzucając kalki. Prostymi aktorskimi środkami - gestem, modulacją głosu - otworzył "centrum polszczyzny" na ponowne odczytanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji