Artykuły

Miłość i zazdrość

WŚRÓD wydanych właśnie - bardzo pięknie - "Utworów poetyckich" Jamesa Joyce'a znajduje się "Modlitwa". W utworze tym poeta nazywa kobietę, ku której kieruje wyznanie, zarówno "radością", jak "udręką". Wydaje się, że jest to w twórczości Joyce'a - również w jego największych dziełach - motyw bardzo charakterystyczny. Miłość u Joyce'a jest zawsze namiętnością o Janusowym obliczu: odpycha i przyciąga, kusi i przeraża.

Zazdrość to drugi motyw, często u Joyce'a występujący. Usprawiedliwiona zazdrość Blooma o Molly w "Ulissesie", często powracający motyw zdrady w "Dublińczykach" - to przejawy swego rodzaju obsesji, którą wielki Irlandczyk żywił także w życiu prywatnym. Nieustannie podejrzewał swego brata Stanisława o romans ze swą piękną żoną Norą, to znów sądził, że romansuje ona potajemnie z Vincentem Consgravem, przyjacielem Joyce'a (pisarz posunął tę obsesję do tego stopnia że Consgrave stał się pierwowzorem "Judasza" Lyncha w "Ulissesie"), albo z młodym dziennikarzem Robertem Prezioso. Były to podejrzenia zupełnie nieuzasadnione, lecz zostawiły głęboki ślad w przewrażliwionej psychice Joyce'a i wywarły wpływ na jego twórczość: jak już wspomniałem, żaden chyba jego utwór nie jest wolny od motywu zdrady. Zresztą - oczywiście - Joyce pojmował zdradę nie tylko w kategoriach prywatnych. Nie czas tu i miejsce na omawianie tego aspektu w całej twórczości autora "Ulissesa", trzeba tylko zauważyć, że wielki pisarz czuł się zdradzony przez własna ojczyznę - Irlandię, przez przyjaciół i najbliższych. Czuł się odstępcą - i stąd motyw odstępstwa jest tak żywy w jego twórczości.

NAJPEŁNIEJSZYM - bo niemal monotematycznym - jego przejawem jest dramat "Wygnańcy", przenikliwe, głębokie studium zazdrości i osamotnienia. Jest to utwór boleśnie autobiograficzny. Możemy wyciągnąć z niego wnioski co do tego, jak Joyce widział sam siebie: zdradzany mąż, pisarz Ryszard Rowan to z pewnością postać bliska samemu autorowi. Joyce, podobnie jak Rowan, miał żonę, która była w chwili ślubu prostą dziewczyną, nie umiejącą wniknąć w głębię psychicznego życia męża. Romansujący z żoną Rowana dziennikarz Robert jest jakby kompilacją cech trzech wspomnianych mężczyzn, w stosunku do których Joyce żywił podejrzenia: najwięcej ma chyba z brata pisarza - Stanisława, szczególnie pod względem głębokich więzów, które łącząc obu mężczyzn komplikują grę psychologiczną w rywalizacji o jedną kobietę.

Joyce z niebywałą wnikliwością odsłonił w "Wygnańcach" nieuświadamiany mechanizm zazdrości, drzemiący w każdym człowieku, zarówno tym, który na zewnątrz okazuje zazdrość, jak i tym, który wydaje się wielkoduszny. Mechanizm ów, to nacechowane masochizmem psychicznym (także charakterystyczny dla Joyce'a motyw) dążenie do samoudręki, do okazania szlachetności za cenę cierpienia.

Bo "Wygnańcy" to nie tylko subtelne studium zazdrości, ale także próba zdania sobie sprawy z granic wolności, jakie ludzie zakreślają sobie wzajemnie. Ryszard żąda od żony maksymalnej szczerości: dowiaduje się wszystkich faktów, ale nigdy nie dowie się prawdy. Ta bolesna konstatacja, stwierdzenie, że prawdziwe wzajemne poznanie ludzi jest niemożliwe, a całkowita szczerość jest tylko pozorem - to także świadectwo psychologicznej głębi spojrzenia Joyce'a.

Dramat "Wygnańcy" nigdy nie osiągnął sukcesu scenicznego. Po inscenizacjach w Monachium, Nowym Jorku, Londynie i Berlinie ganiono utwór za dłużyzny, monotonię, adramatyczność. Chociaż pochlebną opinię o "Wygnańcach" wyraził sam Bernard Shaw, można sądzić, że zbyt duży wpływ na formę utworu wywarła fascynacja Joyce'a Ibsenem ("Wygnańcy" wykazują wiele podobieństw do "Gdy wstaniemy z martwych" Ibsena), fascynacja, z której nie umiał się jeszcze wyzwolić.

Ale, jak się okazuje, można z "Wygnańców" zrobić teatr fascynujący. Tak właśnie stało się w przedstawieniu Teatru Małego, kolejnej premierze tej sceny.

Andrzej Łapicki dokonał w tekście "Wygnańców" skrótów, które pozbawiły dramat przegadania i monotonii, które poprzednio mu zarzucano. Asceza sceny wytrawna reżyseria i świetne aktorstwo dokonały reszty. Na plan pierwszy wydobyta została subtelna gra psychologiczna między trojgiem ludzi, powiązanych miłością i przyjaźnią, fascynacją i niechęcią, zazdrością i dążeniem do samoudręczenia. W małej, jaskrawo oświetlonej przestrzeni scenicznej Teatru Małego, na wyciągnięcie ręki od widzów, gra ta nabiera przedziwnego waloru prawdziwości, pełna jest swoistego okrucieństwa i bezlitosnego piękna.

Przyczyniło się do tego aktorstwo. Nierealistyczne, "dziwne", stwarzające dodatkową jakość poetycką w teatrze, sprawiające, że wątła fabuła "Wygnańców" wznosi się ponad opowieść, a staje się przypowieścią, swoistym współczesnym moralitetem. Na szczególne zaznaczenie zasługuje tu finezja gry reżysera "Wygnańców" Andrzeja Łapickiego i jego świetnych partnerów Zofii Kucówny i Zdzisława Wardejna, a także Joanny Sobieskiej w epizodycznej roli.

Zasługą Łapickiego jest nie tylko znakomite poprowadzenie współaktorów i trafne opracowanie dramatu, lecz także nadanie mu odpowiedniego tempa, sprawiającego, że każda minuta "Wygnańców" wypełniona jest psychologiczna treścią, że jest to spektakl bez pustych miejsc, czysty, czytelny, jasny.

Należy sądzić, że "Wygnańcy" w Teatrze Małym, po gdańskim "Ulissesie" będą kolejnym sukcesem dzieł Joyce'a na polskich scenach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji